wtorek, 28 kwietnia 2020

 


Aleksandra Zbierska debiutowała w 2008 roku tomem Wibrujące ucho, w 2009 wydała Panoptikon, i słuch o niej, jako o poetce, zaginął. Tak się składa że swoją pierwszą recenzję napisałem właśnie o debiucie tej poznańskiej poetki, zamieściłem ją na portalu poezja-polska, który jeszcze nawet funkcjonuje, choć niezbyt chyba prężnie – a w każdym razie nie tak prężnie jak te osiem czy dziewięć lat temu, kiedy pod moją skromną recenzją wywiązała się gorąca dyskusja. Era portali literackich przeminęła, teraz, jeśli istnieje jakiś “Liternet”, jakieś “gorące dyskusje”, to dzieją się głównie na Facebooku. Ale to dygresja, ważniejsze jest to, co po tylu latach poznańska poetka ma do przekazania. W każdym razie, gdy pojawiła się informacja o pierwszej od ośmiu lat publikacji –  zatytułowanej Biegnij - byłem niezmiernie ciekaw zawartości.

            O debiutanckim Wibrującym uchu  Paweł Kozioł pisał jako o mieszance rozstrojonych podsłuchów i surrealistycznych obrazów. Doceniając niewątpliwy talent autorki, pisał też o wadach tego tomu, stosującego zbyt wartką, katalogową wręcz narrację w przedstawianiu obrazów, zasłyszanych zdań czy scen, w których mnogości trudno się połapać. Jest w tym trochę racji, ale też są w tamtej książce momenty gdzie Aleksandra Zbierska zwalnia, pozwala na większe skupienie, i te właśnie dotykają najbardziej. Być może to właśnie kontrast pozwala im wybrzmieć, być może bez tego katalogowego tła czy wartkiej narracji nie wybrzmiałyby tak dobrze. Nowa książka poetycka autorki zdaje się stosować z pozoru podobną formę, poza tym w podobny sposób różnicuje tempo opowieści – ale wydaje się robić to w dojrzalszy i bardziej wyrazisty sposób. Kociokwik obrazów, głosów, nawiązań jest jeszcze większy, przynajmniej w pierwszej części tomu, ale też wyraźniejsze i wyrazistsze są te fragmenty, które nawołują do większego skupienia.

            Słońca nie ma, życie jest. Tak kończy się wspomniany debiutancki tom autorki, natomiast w najnowszym (Biegnij) znajdziemy min. taki wers (“Linijka słońca”): trzeba jednak wiać – przed słońcem. Czy to świadome nawiązanie, nie wiem. Niemniej,  dzieje się, biegnie się -  bez udziału światła. A jeśli bez udziału światła, to być może na ślepo. Efekty tej ślepoty mogą być opłakane:
           
leżał w czerwonej koszulce naciągniętej na twarz,
miał na ręce tatuaż, po tym go poznali. kawał
chłopa. robiłam kanapki i zobaczyłam ekran – tłum
był duży, ludzie z przodu byli rozgniatani. potem
ciała zostały zebrane, z murawy – do Liverpoolu.
mówiono, że to przez tych, którzy wdarli się
bez biletu.

(“Wybrali inną drogę”)

Tytuł całości zachęca: Biegnij, ale przecież bieg ten może prowadzić do zupełnie literalnej katastrofy. To dlaczego biegnie się na oślep? Wiersz na stronie 9-tej (“I już”) może dać na to odpowiedź: żeby nie myśleć, żeby nie przeżywać. Co więcej, mówi on o tym, że owo “nie przeżyte” może w jakiś pokrętny sposób dawać szczęście.

przeboje z radia kleją się

jak sen – i już! Wysiadasz zakręcony nieświeżym oddechem
kierowcy, stoisz, wpół otwarty na progu, przez wpół otwarte
drzwi wchodzisz do pokoju, w rogu, zimny piec telewizora,
na wpół sprzątnięty stół i niedomknięta książka, której nigdy
do końca nie przeczytasz, z oparcia krzesła, na podłogę,
opadają pończochy – jedyna chwila szczęścia – nie przeżyte.

Ale zaraz, zaraz: czy chodzi o to, że “nie przeżyte” daje chwilowe szczęście, czy raczej o to, że “chwilowe szczęście” nie daje się przeżyć? Książka (na szczęście) nie daje odpowiedzi jednoznacznych.

            Galopująca narracja zdaje się dotyczyć jednak głównie pierwszej części tomu, potem następuje cykl dużo bardziej oszczędnych, skupionych wierszy. Skupionych najpierw na języku, to od niego podmiot liryczny zaczyna mniej lub bardziej udane próby połapania się w zastanej rzeczywistości – a  jest przy tym pełen kulturowych nawiązań, nazw, oraz obcojęzycznych (najczęściej rosyjskojęzycznych) wstawek. W rozpoczynającym drugą część książki (nazwaną 1:15) wierszu pod tytułem “całkiem lekka nośność bytu” podmiot liryczny mówi:

puściłeś jakąś kreskę i tak już została –
w środkowej części Bereszit: tak się przychodzi –
w kobiecie, drąc się. w obliczu wyjałowionej
wody prze – miano: najlepsze w najgorsze. ryzykując
wiele razy – idź, zwyczajnie. nikt nie zostanie nowym
Brando, bez prób i błędów. trzeba mieć mocne
stopy. na płętach? być może upadniesz
zbyt szybko.

A potem, w “pudełku ze szprosami”:

litera O ( kropka należy do Steinera ), więc A – najbliżej
możliwej bramy – kreska – wszystkie cztery kreski
i gzyms; jeszcze zaszrafować – zamknięcie z frontu – i po
robocie. (tylko się zapytam: kto narysował czarownicę?
on dolzhen vylit’). to jest okno – zbliża – miało więc być
pogrubione pomiędzy O i A (kropka należy do Steinera) –
chodzi szkła.

W kilku wierszach zamiast wyrzucania z siebie słów, mamy analityczne przyglądanie się nim, znakom, przy- i przedrostkom. W kolejnych rozdziałach wiersze stają się też coraz bardziej zwarte, lakoniczne, aż dochodzimy do ostatniej części, pod tytułem Nie płacz – najbardziej naturalistycznej, skupionej na detalu nie tylko niepozornym, ale i tym nieprzyjemnym, brudnym, zwierzęcym. Dość dosłownie opisuje to wszystko wiersz “Oda do pająka”:

Pod poduszką piórko pająka. Akt prokreacji –
normalna sprawa – samica zjada samca, a on
się poddaje. Teraz sypie się z niej sieczka
rozbieganych małych nóżek – świństwo pierwszego
zamysłu tworzenia. Rozdepczę (tylko proszę,
bez resentymentów).

Więcej w tym brzydoty, dosadności, ale też konfrontacji z rzeczywistością, przed którą chciał uciekać podmiot liryczny wcześniej. Tak jak w debiutanckiej książce Zbierskiej, galopada obrazów i nawiązań w końcu zderza się z ujmującą prostotą. Jak w króciutkim “Gdy króliczek ucieka”:

Kocham cię – mruga okno i ciało tuli ducha,
który gdzieś jest. O duszę nie trzeba już walczyć.

Całość kończy cytat z Wysockiego, z “Koni narowistych”, tej pieśni, gdzie jeździec desperacko próbuje zatrzymać konie, które jadą prosto w przepaść.  Chut’ pomedlenneye, chut’ pomedlenneye. Trochę wolniej, trochę wolniej. Trudno powiedzieć jak skończy się ta historia, czy uda się zatrzymać tę galopadę, ale na pewno pojawienie się tej książki po wielu latach milczenia jest dobrą wiadomością. Jeśli chodzi o rozwój tej poetyki, zamiast galopady mamy do czynienia z konsekwencją, odświeżaniem formuły, mówieniem o tym samym, ale bardziej dobitnie. Głos Aleksandry Zbierskiej nie jest głosem rewolucyjnym, ale wciąż osobnym i charakterystycznym.

Aleksandra Zbierska, Biegnij. Mamiko, Nowa Ruda, 2017







Foto: Paweł Szałankiewicz
Jakub Sajkowski – poeta, lektor języków, tłumacz, recenzent. Redaktor działu krytycznego w „sZAFie”. Wydał książki poetyckie: Ślizgawki (2010), Google Translator (2015). W przygotowaniu trzecia pod roboczym tytułem Zestaw do kaligrafii. Wiersze publikował m.in. w „Pro Arte”, „Arteriach”, „Dwutygodniku”, “Art Papierze”, „Wakacie”, na stronie internetowej Biura Literackiego oraz w lokalnym wydaniu „Gazety Wyborczej”. Finalista  laureat kilku konkursów poetyckich, ostatnio im. Klemensa Janickiego, „O Laur Czerwonej Róży”, oraz Konkursu Krytycznoliterackiego Pulsu Literatury w Łodzi. Laureat stypendium artystycznego miasta Poznania i Medalu Młodej Sztuki 2018.http://artpubkultura.blogspot.com/2018/03/jakub-sajkowski-troche-wolniej-troche.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz