środa, 17 czerwca 2015

Gurdżijew


Wykład autorstwa słuchaczy towarzystwa o nazwie „Instytut Harmonijnego Rozwoju Człowieka„, założonego przez G.I. Gurdżijewa. Poniższy odczyt został po raz ostatni zaprezentowany w styczniu 1924 roku w Nowym Jorku.



Jak wykazywały badania wielu autentycznych uczonych minionych epok, a także dane, które udało się teraz zebrać dzięki poszukiwaniom prowadzonym zupełnie wyjątkowymi metodami przez Instytut Harmonijnego Rozwoju Człowieka, pełna indywidualność każdego człowieka -zgodnie z wyższymi prawami i odpowiednio do warunków towarzyszących procesowi ludzkiego życia, od zarania ustalonych na Ziemi i stopniowo tam ugruntowanych- bez względu na to, jakiego dziedzictwa on sam jest rezultatem, a także na przypadkowe okoliczności, w których dany człowiek powstał i się rozwija, musi się obowiązkowo -po to, by jego odpowiedzialne życie już od samego początku potoczyło się zgodnie z sensem i przeznaczeniem jego egzystencji jako człowieka, a nie tylko zwierzęcia- składać z czterech określonych odrębnych osobowości.

Pierwsza z tych czterech samodzielnych osobowości to nic innego, jak całokształt automatycznego funkcjonowania właściwego człowiekowi oraz wszystkim zwierzętom i opartego na danych, które składają się, po pierwsze, z sumy rezultatów wcześniejszych wrażeń odebranych zarówno z całej otaczającej rzeczywistości, jak i ze wszystkiego, co zostało sztucznie i umyślnie wszczepione z zewnątrz, a po drugie, z rezultatów procesu, który jest typowy także dla każdego zwierzęcia i zwie się ,,świadomością” lub w najlepszym razie ,,myśleniem”.

Druga z czterech osobowości, prawie zawsze funkcjonująca zupełnie niezależnie od pierwszej, składa się z sumy rezultatów danych gromadzonych i utrwalonych w zbiorczej obecności człowieka, podobnie jak każdego zwierzęcia, dzięki jego sześciu narządom nazywanym ,,odbiornikami różno jakościowych wibracji”- narządom, które funkcjonują odpowiednio do nowo odebranych wrażeń i których czułość zależy od cech dziedzicznych oraz warunków, w jakich przebiegało kształtowanie mające przygotować dane indywiduum do odpowiedzialnej egzystencji

Trzecią samodzielną część całej istoty stanowi zarówno zasadnicze funkcjonowanie jej organizmu, jak i ,, zespół odruchowo motorycznych przejawów”, które oddziałują na siebie nawzajem w ramach tego funkcjonowania i których jakość także zależy od wspomnianych rezultatów dziedziczności oraz warunków, w jakich toczy się przygotowawcze kształtowanie danej istoty.

A jeśli chodzi o czwartą osobowość, która również powinna być jedną z oddzielnych części całego indywiduum, to jest nią nic innego, jak przejawienie się ogółu rezultatów już zautomatyzowanego funkcjonowania tych wszystkich trzech wyliczonych osobowości, które oddzielenie się w nim uformowały i niezależnie wykształciły, czyli to, co w danej istocie nazywa się ,,Ja”.

W zbiorczej obecności człowieka uduchawianie i przejawianie się każdej z tych trzech rzeczy wyliczonych, odrębnie uformowanych części jego całości odbywa się za pomocą trzech samodzielnych ,,środkociężkościowych lokalizacji”, czyli mózgów, z tym że każda taka środkociężkościowa lokalizacja wraz z całym jej układem może ogólnie przejawiać się dzięki własnym, tylko jej przynależnym właściwościom i predyspozycjom, z czego wynika, że wszechstronne doskonalenie człowieka nieodzownie wymaga, by każda z tych trzech części otrzymała prawidłowe i odpowiednie dla niej specjalne wychowanie, a nie takie szkolenie, jakim raczy się je dzisiaj i tak samo nazywa ,,wychowaniem”.

Tylko wtedy ,,Ja”, które powinno istnieć w człowieku, może się stać jego własnym ,,Ja”.

Jak wykazały przytoczone wcześniej, rzetelnie prowadzone wieloletnie badania doświadczalne, a także po prostu zgodnie ze zdrową i bezstronną oceną, na jaką stać wszystkich współczesnych ludzi, zbiorcza obecność każdego człowieka – zwłaszcza takiego, który z tego czy innego powodu rości sobie pretensje do bycia nie jakimś zwykłym, przeciętnym człowiekiem, lecz, jak to się mówi ,, inteligentem” w prawdziwym tego słowa znaczeniu – nie tylko musi się składać ze wspomnianych czterech wyraźnie określonych i odrębnych osobowości, ale każda z tych osobowości powinna też być należycie rozwinięta,tak by w czasie jego odpowiedzialnej egzystencji ogólne przejawy wszystkich odrębnych części harmonizowały ze sobą.

Aby wszechstronnie i zrozumiale wyświetlić różnorodność źródeł powstania i niejednolitą jakość osobowości manifestujących się w ogólnej organizacji człowieka, a także ukazać różnicę między ,,Ja”, które powinno istnieć w zbiorczej obecności ,,człowieka bez cudzysłowu”, to znaczy prawdziwego człowieka, a ,,fałszywym Ja”, które ludzie dzisiaj z nim mylą, możemy posłużyć się bardzo trafnym porównaniem .Wprawdzie współcześni spirytyści, okultyści, teozofowie i inni specjaliści od ,, łowienia ryb w mętnej wodzie”, jak to się mówi , ,,wyświechtali już do obrzydzenia” tę analogię w swoich bajdach o ,,mentalnych”, ,,astralnych” i jeszcze jakichś innych ,,ciałach”, które ponoć istnieją w człowieku, znakomicie jednak nadaje się ono do tego, by rozświetlić badaną teraz przez nas kwestię.

Człowiek jako całość ze wszystkimi jego skupiającymi się osobno i funkcjonującymi odrębnie lokalizacjami, czyli ze wszystkimi jego ukształtowanymi i samodzielnie wychowanymi ,, osobowościami”, przypomina niemal pod każdym względem zaprzęg służący do transportu pasażera i składający się z powozu, konia oraz woźnicy.

Przede wszystkim trzeba zaznaczyć, że różnicę między prawdziwym człowiekiem, to znaczy takim, który ma własne ,,Ja”, a tym, który go nie ma, uwydatnia w naszym przykładzie pasażer zasiadający w powozie. W pierwszym przypadku tym pasażerem jest sam właściciel zaprzęgu, a w drugim – przypadkowy przechodzień, który, tak jak klienci dorożki, bez przerwy się zmienia.

Ciało człowieka wraz ze wszystkimi swoimi odruchowo-motorycznymi przejawami można po prostu porównać do samego powozu, całokształt funkcjonowania i przejawiania się człowieka odczuć – do konia, który jest do tego powozu zaprzężony i go ciągnie, z kolei woźnica zasiadający na koźle i powożący koniem jest w człowieku odpowiednikiem tego, co ludzie nazywają świadomością lub myśleniem, i wreszcie pasażer siedzący w powozie i wydający woźnicy rozkazy reprezentuje to, co nazywa się ,,Ja”.

Całe nieszczęście współczesnych ludzi w głównej mierze polega na tym, że z powodu nienormalnych i ugruntowanych już metod wychowawczych, stosowanych wszędzie wobec dorastającego pokolenia, ta czwarta osobowość, która powinna występować w każdym człowieku po osiągnięciu wieku odpowiedzialnego, jest w ludziach całkowicie nieobecna i w praktyce wszyscy składają się tylko z trzech wymienionych części, na dodatek formujących się samoczynnie i byle jak. Inaczej, mówiąc, prawie każdy współczesny przypomina w odpowiedzialnym wieku ni mniej, ni więcej, tylko ,,dorożkę”, i to jeszcze w jakim stanie!- zdezelowany powóz, który dni świętości ma już za sobą, licha szkapa, a na koźle obdarty, zaspany, podpity woźnica, który czas przeznaczony mu przez Matkę Przyrodę na samodoskonalenie spędza pogrążony całkowicie w fantastycznych marzeniach, czekając na rogu ulicy na jakiegoś przypadkowego pasażera. Pierwszy lepszy przechodzień pasażer najmuje go i rozporządza nim, jak mu się podoba, i to nie tylko nim, lecz także wszystkimi częściami zaprzęgu, które mu podlegają.

Jeśli dalej rozwiniemy tę analogię między typowym człowiekiem współczesnym, z jego myślami, odczuciami i ciałem, a dorożką, z jej powozem, koniem i woźnicą, to jasno zdamy sobie sprawę, że w każdej części składowej obu tych całości musiały wykształcić się odrębnie, jej tylko przynależne potrzeby, przyzwyczajenia, upodobania itd., a to dlatego, że w każdej z tych części –zależnie od różnic w naturze ich powstania i warunków kształtowania się, a także zgodnie z możliwościami, jakimi zostały obdarzone –musiała wątpliwie uformować się jej własna psychika, własne pojęcia, własne subiektywne zasady, własne poglądy itd.

Całokształt przejawów ludzkiego myślenia wraz ze wszelkimi właściwościami, które tę funkcję charakteryzują, i ze wszystkimi jej osobliwościami niemal pod każdym względem ściśle opowiada esencji i przejawom typowego woźnicy.

Nasz woźnica, jak generalnie każdy najemny woźnica, to typ ,,dryndziarza”, który nie jest zupełnym analfabetą, ponieważ na skutek wydajnej w jego kraju ustawy o ,, wprowadzenie obowiązku powszechnej alfabetyzacji” musiał w dzieciństwie uczęszczać czasami do tak zwanej szkoły parafialnej.

Chociaż sam pochodzi ze wsi i pozostał takim samym ciemniakiem jak jego ziomkowie, mając jednak okazje, dzięki swej profesji, ocierać się o ludzi rożnego pokroju i z różnym wykształceniem, zapożyczył od nich ,,piąte przez dziesiąte” rozmaite zwroty, za którymi kryją się różne pojęcia, więc teraz zaczął się już z wyższością i lekceważeniem odnosić do wszystkiego, co wsiowe, nazywając to z oburzeniem ,,ciemnotą”.

Krótko mówiąc, to typ, do którego jak ulał pasuje określenie: ,,Odleciał od wron, ale pawiem nigdy nie zostanie”.

Uważa się nawet za osobę kompetentną w kwestiach religii, polityki i socjologii; lubi się kłócić z równymi sobie, pouczać tych, których uważa za gorszych, a lepszym od siebie służalczo schlebia i, jak to się mówi ,,liże im buty”.

Jedną z jego głównych słabości jest bałamucenie kucharek i pokojówek z sąsiedztwa, ale to, co lubi najbardziej, to najeść się do syta i wychylić kieliszek lub dwa, a potem w pełni ukontentowany zapaść w półdrzemkę i marzyć.


Żeby zaspokoić te słabości, kradnie bez przerwy część pieniędzy, które jego chlebodawca daje mu na zakup paszy dla konia.

Nasz dryndziarz, jak każdy najemnik, pracuje jedynie, jak to się mówi, ,,poganiany batem”, a jeśli czasem zdarzy mu się coś zrobić bez przymusu, to tylko dlatego, że liczy na napiwek.

Owo pragnienie otrzymania napiwku spowodowało, że stopniowo nabrał wprawy w wykrywaniu pewnych słabości u ludzi, z którymi ma do czynienia, a także w czerpaniu z tych słabości profitów dla siebie, i automatycznie nauczył się być przebiegły, schlebiać, podlizywać się, jednym słowem kłamać.

Przy każdej nadarzającej się okazji i w każdej wolnej chwili wstępuje do knajpy czy baru, gdzie całymi godzinami marzy nad szklanką wina albo rozmawia z typem takim samym jak on, albo po prostu czyta gazetę.

Stara się zaimponować swoim wyglądem, nosi brodę, a jeśli jest chudy, to wypycha odpowiednie miejsca pod ubraniem, żeby dodać sobie powagi.

W naszym przykładzie całokształt przejawiania się w człowieku centrum czuciowego i cały system jego funkcjonowania idealnie odpowiada koniowi zaprzężonemu do dorożki.

Warto nadmienić, że porównanie organizacji ludzkiego odczuwania do konia wyjątkowo dobrze unaoczni nam, jak bardzo nieprawidłowe i jednostronne jest wychowanie, które otrzymuje dzisiaj dorastające pokolenie.

Koń, wskutek lekceważenia okazywanego mu od najmłodszych lat przez otoczenie, a także nieustannego osamotnienia, cały poniekąd zamknął się w sobie, to znaczy jego, jak to się mówi, ,,życie wewnętrzne” zostało zapędzone do środka i teraz potrafi się przejawiać na zewnątrz tylko siłą bezwładu.

Z powodu nienormalnych warunków, w których dorastał, nigdy nie otrzymał żadnego specjalnego wychowania, a kształtował się wyłącznie pod wpływem ciągłej chłosty i steku wyzwisk.

Był zawsze trzymany na uwięzi i karmiono go czym popadnie, dając mu zamiast owsa i siana tylko słomę, która zupełnie się nie nadaje do zaspokojenia jego rzeczywistych potrzeb.

Ponieważ nikt nigdy nie okazał mu choćby odrobiny miłości lub ciepła, teraz gotowy jest się oddać całym sobą każdemu, kto obdarzy go najmniejszą pieszczotą.

Wszystko to spowodowało, że u takiego konia, pozbawionego jakichkolwiek zainteresowań i dążeń, wszelkie namiętności musiały niechybnie skoncentrować się na jedzeniu, piciu i automatycznym pociągu do płci przeciwnej, skutkiem czego niezmiennie kusi go, by iść tam, gdzie może otrzymać którąś z tych rzeczy. Na przykład jeśli widzi miejsce, w którym choć raz zaspokoił jedną z wymienionych potrzeb, to zawsze się rwie, żeby pognać w tę stronę.

Należy jeszcze dodać, że woźnica, nawet przy bardzo słabym rozumieniu swych obowiązków, przynajmniej potrafi choć trochę logicznie myśleć i czasami w trosce o jutro podejmuje się – bez przymusu, a tylko ze strachu, że straci pracę, lub w nadziei na – nagrodę – zrobić coś dla swego pana. Ale koń z braku specjalnego i odpowiadającego jego naturze wychowania nie otrzymał we właściwym czasie żadnych, które pozwoliłyby mu na przejawienie takich dążeń, jakie powinny cechować odpowiedzialną egzystencję, nie rozumie więc – zresztą nie można oczekiwać, by rozumiał – dlaczego w ogóle musi cokolwiek robić i wobec tego odnosi się do swych obowiązków z całkowitą objętością, pracując tylko ze strachu, że znów oberwie cięgi.

A co się tyczy bryczki lub powozu, która w naszej analogii odpowiada ciału oddzielonemu od innych niezależnie utworzonych części zbiorczej obecności człowieka, to jego sytuacja jest jeszcze gorsza.

Ów wóz, jak zresztą wszystkie wozy, zbudowany jest z różnych materiałów i na dodatek ma bardzo skomplikowaną konstrukcję. Początkowo był przeznaczony – co jest oczywiste dla każdego zdrowo myślącego człowieka – do transportu rozmaitych ładunków, a nie do tego, do czego wykorzystują go ludzie współcześni, czyli tylko do przewozu pasażerów.

Główną przyczyną rozmaitych powstałych wokół niego nieporozumień jest to, że miał służyć do jazdy po polnych drogach i że pod tym kątem rzemieślnicy, którzy go zbudowali, odpowiednio dopasowali pewne wewnętrzne szczegóły jego konstrukcji.

Na przykład mechanizm naoliwiania – będący jedną z głównych potrzeb pojazdu zbudowanego z różnorodnych materiałów – działa w taki sposób, że smar rozchodzi się po wszystkich metalowych częściach wskutek wstrząsów, które są nieuniknione na tego rodzaju wyboistych drogach; teraz zaś ten wóz, przystosowany do jazdy po polnych drogach, stoi najczęściej w mieście na postoju dorożek, a nawet jeśli jedzie, to tylko po gładkich, wyasfaltowanych i pozbawionych wybojów ulicach.

Ponieważ jazda po takiej nawierzchni nie powoduje żadnych wstrząsów, więc wszystkie części wozu przestały być jednolicie naoliwiane, skutkiem czego niektóre rdzewieją i przestają pełnić przeznaczone im funkcje.

Na ogół każdy wóz jedzie lekko, kiedy jego ruchome części są należycie naoliwione. Jeżeli smaru jest za mało, części te się rozgrzewają i rozżarzone do czerwoności uszkadzają potem inne części; natomiast jeśli tego smaru jest w niektórych częściach zbyt dużo, to cierpi na tym ruch całego wozu i koniowi zarówno w tym, jak i w pierwszym przypadku jest coraz trudniej ciągnąc ów wóz.

Współczesny woźnica, nasz ,,dryndziarz”, nic o tym nie wie i w ogóle nie podejrzewa, że wóz trzeba równomiernie naoliwić, a nawet jeśli go nasmaruje, i tak zrobi to bez odpowiedniej wiedzy, stosując się bezkrytycznie do wskazówek pierwszej lepszej napotkanej osoby, tylko pod wpływem tego, co przypadkowo usłyszał.

Oto dlaczego za każdym razem, gdy z jakiegoś powodu ten wóz, który teraz jest już w miarę przystosowany do jazdy po równych nawierzchniach, musi skręcić w polną drogę, coś mu się przytrafia: to poluzuje mu się nakrętka, to wykrzywi się sworzeń, to znów odpadnie jakaś część. Po takich przejściach rzadko kiedy obywa się bez mniej lub bardziej gruntownej naprawy.

Tak czy inaczej, używanie tego wozu do celów, jakim miał pierwotnie służyć, stało się dzisiaj bardzo ryzykowne. Przeprowadzając remont, trzeba będzie rozebrać cały wóz na części, potem każdą z nich sprawdzić i, jak to się robi w takich przypadkach, przetrzeć naftą, a następnie te wyczyszczone części z powrotem poukładać; często się wtedy okazuje, że którąś cześć należy od razu wymienić. Pół biedy, jeśli jest to jakaś niedroga cześć, bo zdarza się też, że taka naprawa kosztuje droższej niż zakup nowego wozu.

Otóż wszystko, co zostało powiedziane o poszczególnych częściach, z których składa się cała dorożka, można w pełni odnieść do ogólnej organizacji zbiorczej obecności człowieka.

Na skutek braku współczesnych ludzi jakiejkolwiek wiedzy i umiejętności właściwego przygotowania dorastającego pokolenia do odpowiedzialnej egzystencji poprzez specjalne wychowywanie wszystkich oddzielnych części, z których składa się ich zbiorcza obecność, każdy człowiek jawi się dzisiaj jako coś naprawdę absurdalnego i bardzo kosmicznego, a mianowicie, jeśli znowu posłużyć się naszym przykładem, przedstawia mniej więcej taki obraz:
Kareta ,,ostatni krzyk mody”, prosto z fabryki, polakierowana przez autentycznych niemieckich majstrów z miasta Barmen i zaprzężona w takiego konia, jakiego na obszarze Zakaukazia nazywa się ,,dglozi-dzi”.

Na koźle tego wytwornego powozu siedzi nieogolony, nieuczesany i zaspany woźnica – dryndziarz, odziany w zatłuszczoną kapotę znalezioną w kuble na śmieci, do którego wrzuciła ją, jak niepotrzebny rupieć, pomywaczka Marysia. Na jego głowie błyszczy nowiutki cylinder, dokładna kopia cylindra Rockefellera, a w butonierce ma dużą, ledwie co ściętą chryzantemę.

Człowiek współczesny musi nieuchronnie przedstawiać taki groteskowy widok przede wszystkim dlatego, że od chwili, gdy przyszedł na świat, te trzy kształtujące się w nim części – które wprawdzie powstały z odmiennych przyczyn i ich właściwości różnią się jakością, ale żeby w okresie jego odpowiedzialnej egzystencji mogły dążyć do jednego celu, muszą wspólnie reprezentować w nim jedną całość – zaczynają, by tak rzec, ,,żyć” w pojedynkę i umacniać się w swych specyficznych przejawach, nigdy nie ucząc się udzielać sobie automatycznie niezbędnego wzajemnego wsparcia czy pomocy, ani choćby tylko w przybliżeniu nawzajem się rozumieć, wskutek czego później, kiedy sytuacja wymaga takich uzgodnionych przejawów, okazuje się, że jest to niemożliwe.

W obecnych czasach, dzięki ugruntowanemu już ostatecznie w życiu ludzi ,,systemowi wychowania dorastającego pokolenia” – który polega wyłącznie na wbijaniu uczniom do głowy rozmaitych, niemal zawsze zupełnie pustych słów i wyrażeń powtarzanych w kółko aż do ,,ogłupienia”, a także na nauce rozpoznawania rzeczywistości, którą rzekomo te słowa i wyrażenia oznaczają, wyłącznie na podstawie różnicy w ich brzmieniu – woźnica potrafi jeszcze od biedy wytłumaczyć innym podobnym do siebie typom różne budzące się w nim pragnienia i czasem umie nawet jakoś tych innych zrozumieć.

Bajtlując z resztą woźniców w oczekiwaniu na pasażera czy flirtując nieraz na progu z gosposiami z sąsiedztwa, nasz woźnica-dryndziarz poznał nawet rozmaite, jak to się mówi ,,formy grzecznościowe”.

Oprócz tego, dostosowując się do zewnętrznych warunków życia wszystkich woźniców, nauczył się z czasem automatycznie odróżniać jedną ulicę od drugiej i jeśli na przykład któraś z ulic jest zamknięta z powodu robót, to umie znaleźć inną drogę, żeby dotrzeć pod wskazany adres.

Co się zaś tyczy konia, to chociaż ów szkodliwy wymysł współczesnych ludzi zwany ,,wychowaniem’’ nie odnosi się do jego kształtowania – dzięki czemu możliwości otrzymane dziedzicznie nie ulegają w nim atrofii – jednak to kształtowanie odbywa się w warunkach nienormalnie ustalonego procesu zwykłej egzystencji ludzi, skutkiem czego dorasta on jak sierota zapomniana przez wszystkich, na dodatek zaszczuty. Nie przyswaja sobie niczego, co by się mogło komponować z ustaloną już psychiką jego woźnicy, ani też niczego się od niego nie uczy, a to w sumie powoduje, że nie ma najmniejszego pojęcia o formach wzajemnych stosunków, do których przywykł ten ostatni i że nie nawiązuje się między nimi żaden kontakt pozwalający im się wzajemnie porozumiewać.

Ale może się zdarzyć, że koń, pędząc swój sierocy żywot, pozna mimo wszystko jakąś formę komunikowania się z woźnicą i bodaj nawet nauczy się trochę jakiegoś ,,języka” – tylko cała bieda z tym, że woźnica nic o tym nie wie i wręcz nie podejrzewa, że jest to możliwe.

Nie dość, że z powodu takich nienormalnych warunków nie formują się między koniem i woźnicą żadne dane, które by pozwoliły im przynajmniej automatycznie jako tako się porozumiewać, to jeszcze istnieje wiele innych zewnętrznych przyczyn, zupełnie od nich niezależnych i pozbawiających ich wszelkiej możliwości osiągnięcia razem tego jedynego celu będącego ich wspólnym przeznaczeniem.

Rzecz w tym, że tak jak poszczególne samodzielne części dorożki są ze sobą połączone: powóz z koniem za pomocą hołobli, a koń z woźnicą za pomocą lejców, tak samo połączone są wzajemnie oddzielne części ogólnej organizacji człowieka: ciało z organizacją czucia poprzez krew, a organizacja czucia z organizacją świadomego myślenia poprzez,, hanbledzion”, czyli substancja, która powstaje w zbiorczej obecności człowieka w rezultacie wszystkich celowo podejmowanych wysiłków istnieniowych.

Obowiązujący obecnie nieprawidłowy system wychowania doprowadził do tego, że woźnica przestał mieć jakikolwiek wpływ na swego konia, jeśli nie liczyć tego, że lejcami potrafi wywołać w świadomości zwierzęcia tylko trzy idee: na prawo, na lewo i zatrzymaj się.

Prawdę mówiąc, nawet i to nie zawsze się okazuje możliwe, ponieważ lejce przeważnie wyrabia się z materiałów, które reagują na pewne zjawiska atmosferyczne, więc na przykład w czasie ulewnego deszczu pęcznieją i potem się kurczą, a w upał na odwrót, przez co zmienia się też ich oddziaływanie na zautomatyzowaną wrażliwość percepcji konia.

Dokładnie to samo zachodzi w ogólnej organizacji przeciętnego człowieka za każdym razem, gdy pod wpływem dowolnego wrażenia zmienia się w nim ,,gęstość i tempo hanbledzoina” i gdy wskutek tego jego myślenie definitywnie traci jakąkolwiek możliwość oddziaływania na organizację czucia.

A zatem, podsumowując wszystko, co zostało powiedziane, musimy przyznać, że każdy człowiek rad nie rad powinien dążyć do tego, by mieć własne ,,Ja”, bo w przeciwnym razie pozostanie na zawsze tylko ,,dorożką”, do której dowolny pasażer może wsiąść i rozporządzać nią, jak mu się żywnie podoba.

Warto tutaj zaznaczyć, że Instytut Harmonijnego Rozwoju Człowieka, zorganizowany według systemu Gurdżijewa, wśród podstawowych zadań postawił sobie też za cel z jednej strony odpowiednio wykształcić w swych uczniach, zgodnie z wymaganiami ich przyszłej subiektywnej egzystencji, każdą z tych wyliczonych niezależnych osobowości – najpierw oddzielnie, a potem w ich wzajemnych relacjach – a z drugiej strony począć i rozwinąć w swoich wychowankach to, co powinien mieć każdy, kto nosi imię ,,człowiek bez cudzysłowu”: jego własne ,,Ja”.

Aby dać ściślejszą, można by rzec, naukową definicję różnicy między prawdziwym człowiekiem, to znaczy takim, jakim być powinien, a tym, którego nazywamy ,,człowiekiem w cudzysłowie”, czyli takim, jakim stał się prawie każdy współczesny człowiek, warto w tym miejscu przytoczyć, co na ten temat powiedział Gurdżijew w czasie jednej ze swoich pogadanek.

Otóż wyraził to wtedy tak:

-Jeśli chcemy zdefiniować człowieka z punktu widzenia, który nas interesuje, to na nic nam się nie zda współczesna wiedza o jego anatomicznych, fizjologicznych czy psychicznych cechach, ponieważ te cechy, w mniejszym lub większym stopniu, przynależną każdemu człowiekowi, a skoro stosują się jednakowo do wszystkich, to nie możemy za ich pomocą dokonać potrzebnego nam rozróżnienia między ludźmi.

Za miernik takiego rozróżnienia można przyjąć tylko następujące sformułowanie:

CZŁOWIEK TO ISTOTA, KTÓRA POTRAFI ,,CZYNIĆ”, A ,,CZYNIĆ” TO ZNACZY DZIAŁAĆ ŚWIADOMIE I Z WŁASNEJ INICJATYWY.

Faktycznie, każdy w miarę zdrowo myślący człowiek, który potrafi być choć trochę bezstronny, musi przyznać, że do tej pory nie istniała ani istnieć nie mogła pełniejsza i bardziej wyczerpująca definicja.

Jeśli przyjmiemy tę definicję choćby tylko prowizorycznie, to nieuchronnie pojawi się pytanie: Czy człowiek, który jest produktem współczesnego wychowania i współczesnej cywilizacji, może sam czynić cokolwiek świadomie i z własnej woli?

Nie! – odpowiadamy od razu.

Dlaczego nie?

Choćby tylko dlatego, że, jak dowodzi i stanowczo stwierdza na podstawie własnych badań doświadczalnych Instytut Harmonijnego Rozwoju Człowieka, u ludzi współczesnych wszystko bez wyjątku od początku do końca ,,się czyni” i nie ma niczego takiego, co by człowiek współczesny ,,czynił” sam.

W życiu osobistym, rodzinnym i społecznym, w polityce, nauce, sztuce, filozofii i religii, słowem w tym, co składa się na proces zwykłego życia współczesnego człowieka, wszystko od początku do końca ,,się czyni” i ani jedna z tych ,,ofiar współczesnego wychowania” sama nie jest w stanie niczego ,,uczynić”.

To kategoryczne stwierdzenie, doświadczalnie udowodnione przez Instytut Harmonijnego Rozwoju Człowieka, a mianowicie, że zwykły człowiek niczego ,,czynić” nie może i że z nim wszystko ,,się czyni”, jest zbieżne z tym, co mówi o człowieku współczesna ,,ścisła nauka pozytywna”.

Współczesna ,,ścisła nauka pozytywna” utrzymuje, że człowiek jest bardzo złożonym organizmem, który w drodze ewolucji rozwinął się z najprostszych organizmów i teraz ma zdolność reagowania na wrażenia zewnętrzne w niezwykle złożony sposób.

Ta zdolność reagowania jest w człowieku tak złożona i różne jego odruchy mogą być tak odległe od przyczyn, które je wywołały i warunkują, że działania człowieka, a przynajmniej pewna ich cześć, sprawiają na naiwnym obserwatorze wrażenie zupełnie spontanicznych.

Ale zgodnie z ideami Gurdżijewa przeciętny człowiek jest w rzeczywistości niezdolny do nawet najmniejszych samodzielnych lub spontanicznych działań czy słów. W całości jest tylko i wyłącznie rezultatem zewnętrznych wpływów. Człowiek to maszyna transformacyjna – coś w rodzaju stacji przekaźnikowej sił.

Tak więc z punktu widzenia całokształtu idei Gurdżijewa, a także zgodnie ze współczesną ,,ścisłą nauką pozytywną”, człowieka odróżnia od zwierząt jedynie większa złożoność reakcji na wrażenia zewnętrzne i bardziej skomplikowana struktura systemu ich postrzegania.

Jeśli zaś chodzi o to, co przypisuje się człowiekowi i nazywa ,,wolą”, Gurdżijew całkowicie zaprzecza możliwości jej występowania w zbiorczej obecności przeciętnego człowieka.

Wola to pewna kombinacja ukształtowana z rezultatów określonych właściwości, które specjalnie wypracowali w sobie ludzie potrafiący ,,czynić”.

Natomiast w obecnościach zwykłych ludzi to, co oni zwą ,,wolą”, to wyłącznie wypadkowa pragnień.

Wola jest oznaką bardzo wysokiego stopnia bycia w porównaniu z byciem zwykłego człowieka. I tylko ci, którzy władają takim byciem, mogą ,,czynić”.

Wszyscy pozostali ludzie to po prostu automaty, maszyny lub nakręcane zabawki wprawiane w ruch przez zewnętrzne siły i działające w takim stopniu, w jakim działa umieszczona w nich wskutek przypadkowych warunków zewnętrznych ,,sprężyna”, której oni sami nie mogą z własnej inicjatywy ani wzdłużyć, ani skrócić, ani zmienić.

A potem, chociaż przyznajemy, że człowiek ma w sobie wielkie możliwości, to dopóki pozostaje taki, jakim jest obecnie,odmawiamy mu wszelkiej wartości jako samodzielnej jednostce.

Aby podkreślić ten całkowity brak woli u przeciętnego człowieka, można tutaj zacytować jeszcze jeden fragment z innego odczytu Gurdżijewa, barwnie opisujący przejawy owej sławetnej woli, którą przypisuje się człowiekowi.

Zwracając się do jednego z obecnych, Gurdżijew powiedział:

- Masz masę pieniędzy i luksusowe warunki egzystencji. Wszędzie cię poważają i darzą szacunkiem. Na czele twoich prosperujących przedsiębiorstw stoją rzetelni i całkowicie oddani ci ludzie – jednym słowem twoje życie jest usłane różami.

Rozporządzasz swoim czasem według uznania, jesteś mecenasem sztuki, rozwiązujesz światowe problemy przy filiżance kawy i nawet interesujesz się rozwojem ukrytych sił duchowych. Nie obce ci są sprawy ducha i masz dobre rozeznanie w kwestiach filozoficznych. Jesteś wykształcony i oczytany. Cechuje cię wszechstronna erudycja, toteż cieszysz się opinią człowieka inteligentnego, któremu żaden temat nie jest obcy. Jesteś uosobieniem dobrego wychowania.

Wszyscy znajomi uważają cię za człowieka silnej woli i w większości twierdzą nawet, że twoje sukcesy są rezultatem przejawiania się tej woli.

Krótko mówiąc, pod każdym względem zasługujesz ma to, żeby cię naśladować, i można ci tylko pozazdrościć.

Dzisiaj rano obudziłeś się pod wrażeniem jakiegoś męczącego snu.

Ów stan lekkiego przygnębienia, choć rozproszył się zaraz po przebudzeniu, pozostawił w tobie jednak ślad.

Pewną ociężałość i niepewność w twoich ruchach.

Podchodzisz do lustra, żeby się uczesać, i niechcący upuszczasz szczotkę do włosów, ale ledwo ją podniosłeś i otrzepałeś, a znów wypada ci z rąk, Tym razem podnosisz ją już z lekkim zniecierpliwieniem i przez to upuszczasz po raz trzeci… próbujesz złapać ją w locie, ale niefortunny ruch ręki powoduje, że szczotka zmierza w stronę lustra; na próżno rzucasz się, żeby ją chwycić, trach!… na starym lustrze, z którego byłeś taki dumny, pojawiają się pęknięcia w kształcie gwiazdy.

Psiakość! Niech to diabli!… i rodzi się w tobie potrzeba wyładowania złości na kimś innym. Ponieważ nie znalazłeś gazety obok porannej filiżanki kawy, bo służący zapomniał ją tam położyć, kielich twojej cierpliwości przelewa się i uznajesz, że już dłużej nie zniesiesz tego drania u siebie w domu.

Pora wyjść na dwór. Ponieważ jest ładna pogoda i masz udać się niedaleko, postanawiasz, że pójdziesz na piechotę. Za tobą cicho sunie twój samochód, ostatni model znanej marki.

Blask słońca trochę cię uspokaja i twoją uwagę zwraca tłum, który zebrał się na rogu ulicy.

Podchodzisz bliżej i dostrzegasz, że pośrodku zgromadzonych leży na chodniku nieprzytomny człowiek. Policjant z pomocą kilku ,,gapiów” taszczy go do taksówki, żeby odwieźć go do szpitala.

Zwróć uwagę, w jak dziwny sposób – tylko z powodu przypadkowo spostrzeżonego przez ciebie podobieństwa między twarzą szofera a twarzą tego podchmielonego mnicha, na którego, sam trochę wstawiony, wpadłeś w zeszłym roku, gdy wracałeś z hucznych imienin – ten wypadek na rogu ulicy skojarzył ci się teraz z tortem, który jadłeś na tamtym przyjęciu.

Ach, cóż to był za tort!

Ten twój służący, który zapomniał dzisiaj o gazecie, zepsuł ci poranną kawę. Dlaczego by sobie tego jakoś nie wynagrodzić?

Akurat tuż obok znajduje się wytworna kawiarnia, do której przychodzisz czasem z przyjaciółmi.

Ale po co w ogóle zacząłeś myśleć o tym służącym? Przecież już prawie zapomniałeś o porannych nieprzyjemnościach.
A teraz… czyż tort nie smakuje najlepiej z kawą?

Spójrz! Przy sąsiednim stoliku siedzą dwie damy. Cóż za czarująca blondynka!

Słyszysz właśnie, jak spoglądając na ciebie, szepcze do koleżanki: ,,On jest w moim typie!”.

Czyż nie prawda, że te podsłuchane, być może celowe wypowiedziane pod twoim adresem trochę głośniej słowa spowodowały, iż całe twoje wnętrze zaczęło ,,triumfować”?

Gdybym zapytał cię w tej chwili, czy warto się było przejmować i psuć sobie nastrój porannymi nieprzyjemnościami, oczywiście odpowiedziałbyś, że nie, i przyrzekłbyś sobie, że coś takiego już się więcej nie powtórzy.

Czy trzeba ci jeszcze mówić o tym, jak zmienił się twój nastrój, kiedy zawierałeś znajomość z ową blondynką, która okazała ci zainteresowanie i którą ty sam byłeś zainteresowany, a także w jakim byłeś humorze przez cały ten spędzony razem czas?

Wracasz do domu, nucąc jakąś szansonetkę, i nawet widok stłuczonego lustra wywołuje w tobie uśmiech.

Ale zaraz, co z tą ,,sprawą”, z powodu której wyszedłeś dzisiaj rano?! Dopiero teraz sobie o niej przypomniałeś. Brawo… Zresztą to i tak nie ma znaczenia, przecież możesz zadzwonić.

Podchodzisz do aparatu i telefonistka łączy cię ze złym numerem.

Dzwonisz jeszcze raz, ale znowu ta sam pomyłka. Jakiś mężczyzna informuje cię, że ma ciebie dosyć, ty mówisz, że to nie twoja wina i, od słowa do słowa, nieoczekiwanie się dowiadujesz, że jesteś łajdakiem, idiotą i że jeśli znów do niego zadzwonisz, to…

Dywan podwinął ci się pod nogą, co powoduje, że kipisz z oburzenia i powinieneś usłyszeć ton, jakim strofujesz służącego, który przyszedł wręczyć ci list.

Jest to list od szanownego przez ciebie człowieka, którego opinię bardzo sobie cenisz.

Treść listu jest tak pochlebna, że w trakcie lektury twoje rozdrażnienie stopniowo mija i zmienia się w ,,przyjemną konsternację” człowieka obsypywanego pochwałami. A kiedy kończysz go czytać, jesteś już w znakomitym nastroju.

Mógłbym tak dalej odtwarzać ten obraz twojego dnia – ty, ,,wolny człowieku”!

Być może sądzisz, że przesadziłem?

Nie, to absolutnie wierna fotograficzna migawka natury.

***

Mówiąc o woli człowieka i o różnych aspektach jego rzekomo samodzielnych przejawów, które są przedmiotem wymądrzań i samozachwytu współczesnych, jak to się mówi ,,dociekliwych umysłów” – a w naszym pojęciu ,,umysłów naiwnych” – warto przytoczyć w tym miejscu, co powiedział Gurdżijew w trakcie jeszcze innej pogadanki, bowiem całokształt idei wyłożonych przez niego przy tej okazji może dobrze naświetlić iluzoryczność owej woli, którą ponoć ma każdy człowiek.

Cytuję:

- Człowiek przychodzi na świat boży jako czysta kartka, którą wszyscy dookoła zaczynają na wyścigi brukać, zapisując ją wychowaniem, zasadami moralności, informacjami nazywanymi przez nas ,,wiedzą”, a także wszelkiego rodzaju uczuciami związanymi z obowiązkiem, honorem, sumieniem itd., itp.

I wszyscy są przekonani o bezsporności i nieomylności ,metod, którymi się posługują po to, by zaczepić owe pędy na głównym pniu zwanym osobowością człowieka.

Karta robi się coraz brudniejsza i im bardziej jest zababrana, to znaczy im bardziej człowiek jest nafaszerowany efemerycznymi informacjami i opiniami na temat obowiązku, honoru itp., które zostały mu wbite do głowy albo zasugerowane przez innych, tym bardziej ,,inteligentny” i poważny staje się w oczach otoczenia.

A ta pobrudzona kartka, widząc, że ludzie uważają jej ,,brud” za zaletę, sama zaczyna go traktować w ten sposób.

Oto jaki obraz przedstawia to, co nazywamy ,,człowiekiem”, często nawet dodając epitety w rodzaju ,,talent” i ,,geniusz”.

Ten nasz ,,talent”, jeśli rano po przebudzeniu nie znajdzie obok łóżka bamboszy, ma humor popsuty na cały dzień.

Zwykły człowiek nie jest wolny w swoim życiu, ani w swoich przejawach, ani też nastrojach.

Ani nie może być tym, czym chciałby być, ani tym, za co się uważa.

Człowiek – to brzmi dumnie! Sama nazwa ,,człowiek” oznacza ,,koronę stworzenia”.

Ale czy ten tytuł pasuje do współczesnych ludzi?

Jednocześnie człowiek naprawdę powinien być koroną stworzenia, ma bowiem w sobie pełnię możliwości ku temu, by zdobyć wszelkie dane analogiczne do tych, jakimi dysponuje TEN, KTÓRY URZECZYWISTNIA WSZYSTKO, CO ISTNIEJE w całym Wszechświecie.

Po to, by mieć prawo nazywać siebie ,,człowiekiem”, trzeba nim być.

A żeby nim być, należy w pierwszej kolejności z niestrudzoną wytrwałością i impulsem niegasnącego pragnienia, wpływającego ze wszystkich oddzielnych i niezależnych części, z których składa się cała nasza zbiorcza obecność, to znaczy pragnienia wpływającego jednocześnie z myśli, czucia i ograniczonego instynktu, pracować wpierw nad wszechstronnym poznaniem siebie, walcząc przy tym bezustannie z własnymi subiektywnymi słabościami, a potem – opierając się na rezultatach, które w ten sposób zostały uzyskane tylko dzięki naszej świadomości, czyli rezultatach rzucających światło na mankamenty naszej ukształtowanej już subiektywności, a także na możliwe sposoby podjęcia walki z nimi – zdołać je wykorzenić, przyjmując wobec siebie postawę bezlitosną.

Szczerze mówiąc, człowiek współczesny – taki, jakim możemy go zobaczyć, jeśli potrafimy być zupełnie bezstronni – to ni mniej, ni więcej, tylko mechanizm zegarowy, jakkolwiek o bardzo złożonej budowie.

Tę swoją mechaniczność człowiek musi wszechstronnie przemyśleć i należycie zrozumieć, aby móc w pełni ocenić jej znaczenie oraz wszystkie jej rezultaty i następstwa zarówno dla swojego dalszego życia, jak i dopełnienia się sensu oraz celu swego powstania i istnienia.

Niewątpliwie dla tego, kto pragnie sobie uświadomić i ogólnie zbadać ludzką mechaniczność, najlepszym obiektem studiów jest on sam i jego własna mechaniczność; a zbadać ją rzeczowo i zrozumieć wnikliwie całym swoim jestestwem – a nie ,,jak psychopata”, to znaczy tylko jedną częścią całej swojej obecności – można wyłącznie dzięki prawidłowo prowadzonej samoobserwacji.

Co zaś tyczy takiej możliwości prowadzenia samoobserwacji w sposób prawidłowy, bez ryzyka wywołania zgubnych następstw, które niejednokrotnie udało się zauważyć, gdy ludzie zabierali się do niej bez należytej wiedzy, to trzeba was przestrzec – abyście nie popadli w przesadny entuzjazm – że nasze doświadczenie oparte na wielu ścisłych informacjach pokazało, iż wcale nie jest to tak proste, jak może się wydawać na pierwszy rzut oka, toteż za podstawę prawidłowo prowadzonej samoobserwacji, której celem jest poznanie siebie, przyjmujemy właśnie studia nad mechanicznością współczesnego człowieka.

Człowiek, zanim jeszcze zacznie studiować swoją mechaniczność i wszystkie zasady prawidłowo prowadzonej samoobserwacji, musi, po pierwsze, nieodwołalnie postanowić, że będzie ze sobą bezwzględnie szczery, że nie będzie na nic zamykał oczu, że nie uchyli się od jakichkolwiek rezultatów, dokądkolwiek by go prowadziły, że nie będzie się bał wyciągnięcia wniosków i że nie wytyczy sobie z góry żadnych granic; a po drugie, żeby wyjaśnienie tych zasad mogło być właściwie przyswojone i przetworzone przez adeptów tego nauczania, które tutaj przedstawiamy, trzeba koniecznie ustalić odpowiednią formę ,,języka”, gdyż istniejąca forma jest naszym zdaniem zupełnie nieadekwatna do tego rodzaju wyjaśnień.

Jeśli chodzi o pierwszy warunek, to już na samym początku należy ostrzec, że człowiek, który nie przywykł do myślenia i działania zgodnie z zasadami samoobserwacji, musi mieć dużo odwagi, żeby szczerze zaakceptować wyprowadzone wnioski nie upaść na duchu, lecz pogodziwszy się z nimi, dalej je wysnuwać z ,,crescendującą” wytrwałością, jakiej wymagają takie studia.

Owe wnioski mogą, jak to się mówi ,, przewrócić do góry nogami” wszystkie przekonania i wierzenia, które już wcześniej głęboko się w człowieku zakorzeniły, jak również cały porządek jego zwykłego myślenia, a to może doprowadzić do tego, że straci on bodaj na zawsze wszystkie przyjemne i, by tak rzec ,, drogie jego sercu wartości” zapewniające mu do tej pory takie spokojne i przytulne życie.

Dzięki prawidłowo prowadzonej samoobserwacji człowiek już po kilku dniach jasno zrozumie i bez cienia wątpliwości uzna swą całkowitą bezsilność i bezradność wobec absolutnie wszystkiego, co go otacza.

Przekona się całym swym jestestwem, że wszystko nim rządzi, wszystko nim kieruje. On sam ani nie rządzi, ani zdecydowanie niczym nie kieruje.

Nie dość, że przyciąga go lub odpycha wszystko, co ożywione i co może wpływać na powstawanie w nim takich czy innych skojarzeń, to jeszcze oddziałują na niego nawet całkowicie bezwładne i nieożywione przedmioty.

Wolny od autoimaginacji i skłonności do samo uśpienia – impulsów, które stały przynależne ludziom współczesnym – uświadomi sobie, że całe jego życie to nic innego, jak tylko ślepe reagowanie na wspomniane przyciągania i odpychania.

Zobaczy wyraźnie, w jaki sposób kształtują się jego opinie, światopogląd, charakter, upodobania itd. – słowem, jak uformowała się jego indywidualność, a także pod wpływem czego jej szczegóły mogą ulec zmianie.

Jeśli chodzi o drugi warunek konieczny, czyli ustanowienie prawidłowego języka, to jest ono niezbędne dlatego, że według nas język stosowany obecnie, któremu przyznano, by tak rzec, ,,prawa obywatelskie” i w którym mówimy, piszemy książki, przekazujemy innym wiedzę i nasze pojęcia, zupełnie się nie nadaje do w miarę precyzyjnej wymiany opinii.

Słowa składające się na nasz współczesny język – z powodu arbitralnego sensu nadawanego im przez ludzi – zaczęły oznaczać bardzo nieokreślone i względne pojęcia, wskutek czego przeciętny człowiek traktuje je nader elastycznie.

Naszym zdaniem do powstania w życiu człowieka takiej anomalii bardzo przyczynił się nienormalny system wychowania stosowany wobec dorastającego pokolenia.

A odegrał tak dużą rolę, ponieważ, jak już powiedzieliśmy, wskutek tego, że polega w głównej mierze na zmuszaniu młodzieży do ,,wkuwania na pamięć” jak największej liczby słów i rozróżniania ich jedynie na podstawie brzmienia, a nie tego, co słowa mają w istocie znaczyć, ów system wychowania doprowadził do stopniowego zaniku w ludziach zdolności do przemyśliwania i pojmowania tego, co sami mówią i co się do nich mówi.

Utraciwszy taką zdolność, a jednocześnie odczuwając konieczność w miarę precyzyjnego przekazywania innym swoich myśli, ludzie są zmuszeni – pomimo nieskończonej liczby słów, które już istnieją we wszystkich współczesnych językach – albo zapożyczać jakieś słowa z innych języków, albo ciągle wymyślać nowe, co w końcu doprowadziło do tego, że współczesny człowiek, gdy chce wyrazić jakąś ideę – mając do tego, jak sądzi, wiele odpowiednich słów – wybiera słowo, które w jego myślach wydaje mu się najwłaściwsze, ale równocześnie instynktownie odczuwa niepewność co do prawidłowości swojego wyboru i nieświadomie nadaje temu słowu własne subiektywne znaczenie.

Z jednej strony z powodu tego zautomatyzowanego przyzwyczajenia, a z drugiej wskutek stopniowego zaniku zdolności do skupiania przez długi czas aktywnej uwagi, przeciętny człowiek, wypowiadając czy słysząc jakieś słowo, mimowolnie podkreśla i eksponuje taką czy inną stronę pojęcia, które to słowo ma oznaczać, systematycznie redukując całe jego znaczenie tylko do tego jednego aspektu; inaczej mówiąc, słowo to zamiast obejmować wszystkie niuanse danego pojęcia, ma tylko takie znaczenie, jakie przypadkowo przychodzi mu w pierwszej chwili do głowy pod wpływem ciągu automatycznie płynących w nim skojarzeń. Toteż współczesny człowiek, kiedy słyszy czy wymawia w trakcie rozmowy jakieś słowo, za każdym razem nadaje mu inne znaczenie, czasami całkowicie sprzeczne z sensem zawartym w tym słowie.

Dla człowieka, który do pewnego stopnia uświadomił to sobie i nauczył się już mniej więcej obserwować, rozmowa dwóch współczesnych ludzi, zwłaszcza kiedy dołączają do niej inni, zamienia się w ,,tragikomiczne bachanalia dźwięków”.

Każdy z rozmówców nadaje wszystkim słowom, które stały się środkami ciężkości tej, by tak rzec, ,,symfonii beztreściowych słów” , własne subiektywne znaczenie i w rezultacie do ucha takiego uświadomionego i bezstronnego obserwatora dociera tylko to, co w starosinokułupiańskich opowieściach z ,,Tysiąc i jednej nocy” nazywano ,,kakofoniczno-feerycznym nonsensem”.

Ludzie współcześni, kiedy prowadzą tego rodzaju rozmowę, sądzą, że się rozumieją i są wręcz przekonani, iż przekazują sobie nawzajem swoje myśli.

Jednakże my, opierając się na wielu niepodważalnych danych potwierdzonych przez psycho -fizyczno-chemiczne eksperymenty, oświadczamy kategorycznie, że póki współcześni ludzie pozostaną takimi, jakimi są teraz, to znaczy ,,przeciętnymi ludźmi”, dopóty – bez względu na temat ich rozmowy, a szczególnie jeśli miałaby ona dotyczyć kwestii abstrakcyjnych – nie będą odnosić tych samych słów do tych samych pojęć i w rezultacie nie będą się potrafili naprawdę zrozumieć.

Oto dlaczego w przeciętnym człowieku współczesnym dowolne przeżycie wewnętrzne – i to nawet niezwykle bolesne – zmuszające do myślenia, a także otrzymane logiczne rezultaty, które w innej sytuacji mogłyby wywrzeć bardzo dobroczynny wpływ na jego otoczenie, nie znajdują zewnętrznego wyrazu, a jedynie przekształcają się w rodzaj ,,czynnika zniewalającego” dla niego samego.

To z kolei powoduje, że życie wewnętrzne każdego pojedynczego człowieka staje się coraz bardziej wyizolowane, i tym samym coraz większej degradacji ulega to, co jest przecież niezbędne w zbiorowej egzystencji ludzi i nazywa się ,,uczeniem się od siebie nawzajem”.

Wskutek utraty zdolności rozważania i pojmowania przeciętny człowiek współczesny, kiedy słyszy lub powtarza w rozmowie jakieś słowo, które rozpoznaje tylko z brzmienia, w ogóle się nad nim nie zastanawia ani nawet nie zadaje sobie pytania, co to słowo dokładnie znaczy, ponieważ już raz na zawsze postanowił, że je zna i że inni również je znają.

Nawiasem mówiąc, takie pytanie rodzi się w nim czasem, kiedy po raz pierwszy słyszy zupełnie nieznane mu słowo, ale nawet w takim przypadku to nieznane słowo zastępuje tylko jakimś innym, brzmiącym znajomo, i jednocześnie wyobraża sobie, że je zrozumiał.

Aby uczynić jasnym to, co powiedziałem, możemy się posłużyć znakomitym przykładem słowa tak często używanego przez współczesnych ludzi, a mianowicie słowa ,,świat”.

Jeśli ludzie sami potrafiliby uchwycić, co im przychodzi na myśl, gdy słyszą lub wypowiadają słowo ,,świat”, to prawie każdy z nich musiałby przyznać – oczywiście pod warunkiem że zdobędzie się na szczerość – iż to słowo nie wiąże się dla niego z żadnym precyzyjnym pojęciem. Po prostu wyławiając słuchem znajome brzmienie, którego sens, w jego przekonaniu, jest mu znany, mówi poniekąd do siebie: ,,Aha, świat… wiem co to jest”, i spokojnie przechodzi do innego tematu.

Gdyby celowo zwrócić mu uwagę na to słowo i spróbować się dowiedzieć, co przez nie rozumie, to wpierw poczułby się wyraźnie ,,zmieszany”, ale już po krótkiej chwili odzyskałby rezon, czyli lepszą definicję tego słowa, przedstawiłby ją jako własną, mimo że sam nigdy wcześniej w ten sposób nie myślał.

Jeśli ktoś ma wystarczający autorytet i zmusi paru współczesnych ludzi – i to nawet spośród tych, którzy otrzymali, jak to się mówi, ,,dobre wykształcenie” – do tego, by powiedzieli, co dokładnie rozumieją przez słowo ,,świat”, to każdy zacznie pleść takie dyrdymały, że będzie można wręcz z rozczuleniem pomyśleć mimo woli o oleju rycynowym.

Na przykład ktoś, kto naczytał się różnych książek o astronomii, powie, że ,,świat” to olbrzymia liczba bardzo oddalonych od siebie słońc, otoczonych przez planety i tworzących razem to, co nazywa się ,,Drogą Mleczną”, na zewnątrz której w niezmierzonych odległościach i poza granicami przestrzeni dostępnych naszym badaniom znajdują się prawdopodobnie inne skupiska gwiazd i inne światy.

Za to osoba, która interesuje się współczesną fizyką, zacznie mówić o świecie jako ewolucji materii, poczynając od atomu, a kończąc na największych skupieniach, takich jak planety i słońca, i być może powoła się też na teorię podobieństwa świata atomów elektronów do świata słońc i planet, i tak dalej w tym samym duchu.

A jeszcze ktoś inny, kto z jakiegoś powodu zapalił się do filozofii i naczytał o niej różnych różności, powie, że świat to tylko wytwór naszych subiektywnych pojęć i wyobrażeń i że nasza Ziemia wraz z jej górami i morzami, z królestwem roślin i zwierząt, to tylko świat ułudnych zjawisk, świat iluzoryczny.

Z kolei człowiek obeznany z najnowszą teorią ,,przestrzeni wielowymiarowej” powie, że co prawda wedle potocznej opinii świat to nieskończona trójwymiarowa sfera, ale że w rzeczywistości świat trójwymiarowy jako taki nie istnieje i jest tylko wyobrażonym przekrojem innego, czterowymiarowego świata, z którego przychodzi i do którego wraca wszystko, co się wokół nas wydarza.

Człowiek o światopoglądzie opartym na dogmatach religijnych, stwierdzi, że świat to wszystko, co istnieje – czy to widzialne, czy niewidzialne – a co zostało stworzone przez Boga i podlega Jego woli. W świecie widzialnym nasze życie trwa krótko, ale w świecie niewidzialnym, gdzie człowiek otrzymuje nagrodę lub karę za to wszystko, co uczynił w czasie swojego pobytu w świecie widzialnym, życie jest wieczne.

Pasjonat ,,spirytyzmu” powie, że obok świata widzialnego istnieje też drugi świat, zwany ,,zaświatami”, i że zostało już nawiązana łączność z istotami zaludniającymi owe ,,zaświaty”.

Natomiast entuzjasta teozofii posunie się jeszcze dalej i oświadczy, że istnieje siedem światów, które się nawzajem przenikają i są zbudowane z coraz bardziej rozrzedzonej materii itd., itp.

Krótko mówiąc, żaden współczesny człowiek nie będzie umiał podać ścisłej i możliwej do przyjęcia dla wszystkich definicji prawdziwego znaczenia słowa ,,świat”.

Całe wewnętrzne życie psychiczne przeciętnego człowieka to nic innego, jak tylko ,,zautomatyzowane kontaktowanie się” dwóch lub trzech serii skojarzeń składających się z wrażeń odebranych przez niego w przeszłości i utrwalonych – wskutek oddziaływania jakiegoś impulsu, który wówczas w nim powstał – w każdej z jego trzech różniących się naturą lokalizacji, czyli w każdym z jego ,,mózgów”. Kiedy pewne skojarzenie znowu zaczyna działać, to znaczy gdy dochodzi do powtórzenia odpowiednich wrażeń, można zauważyć, że pod wpływem jakiegoś przypadkowego wewnętrznego czy zewnętrznego wstrząsu to skojarzenie wywołuje w innej lokalizacji ponowne pojawienie się jednorodnych wrażeń.

Wszystkie szczegóły światopoglądu zwykłego człowieka oraz charakterystyczne cechy jego indywidualności są wynikiem i zależą od kolejności impulsów powstających w nim w czasie odbierania nowych wrażeń, jak również od ustalonego automatyzmu wywołującego proces powtarzania się tych wrażeń.

To tłumaczy, dlaczego nawet przeciętny człowiek spostrzega wciąż w trakcie swego pasywnego stanu absurdalność różnych skojarzeń, które pojawiają się w nim równocześnie, lecz nie mają ze sobą nic wspólnego.

Rzeczone wrażenia są odbierane w zbiorczej obecności człowieka dzięki trzem znajdującym się w nim, podobnie jak we wszystkich zwierzętach, specjalnym aparatom służącym do odbioru każdej z siedmiu ,,planetarnych wibracji środkociężkościowych”.

Budowa tych aparatów odbiorczych jest jednakowa we wszystkich częściach mechanizmu.

Składają się one z przyrządów, które przypominają ,,rolki” lub pokryte woskiem czyste cylindry fonografu, i na tych cylindrach zapisywane jest każde odebrane przez człowieka wrażenie, począwszy od dnia jego przyjścia na świat boży, a nawet jeszcze wcześniej, w okresie formowania się w łonie matki.

Przy czym poszczególne aparaty składają się na ten ogólny mechanizm są wyposażone w pewne automatyczne urządzenie, dzięki któremu nowo docierające wrażenia mogą być zapisywane nie tylko w tym samym miejscu co podobne do nich, wcześniej odebrane wrażenia, lecz także w porządku chronologicznym.

W ten sposób każde przeżyte wrażenie zostaje zapisane w kilku miejscach i na kilku miejscach i na kilku rolkach, gdzie następnie jest przechowywane w stanie nienaruszonym.

Owe zapisane wrażenia mają taką właściwość, że przy każdym kontakcie z wibracjami o tej samej naturze i jakości ,,ożywiają się”, ulegając ponownie działaniu podobnemu do tego, jakie było przyczyną ich powstania.

Otóż takie powtarzanie się wcześniej odebranych wrażeń wywołuje dokładnie to, co nazywa się ,,skojarzeniem”, a te elementy owej powtórki, które trafiają w pole uwagi człowieka, warunkują to, co określa się mianem ,,pamięci”.

Pamięć przeciętnego człowieka w porównaniu z pamięcią człowieka, który harmonijnie się udoskonalił, jest w trakcie jego już odpowiedzialnego życia bardzo źle przystosowana do wykorzystywania wcześniej odebranych wrażeń.

Przeciętny człowiek, korzystając ze swojej pamięci, potrafi odnaleźć i spożytkować tylko małą część całego zasobu wcześniejszych wrażeń, podczas gdy pamięć, jaka powinna cechować prawdziwego człowieka, prowadzi ewidencję wszystkich bez wyjątku wrażeń, niezależnie od tego, kiedy zostały odebrane.

Przeprowadzono wiele doświadczeń, które ponad wszelką wątpliwość wykazały, że każdy człowiek, gdy znajduje się w określonym stanie, odpowiadającym na przykład pewnemu stadium hipnozy, potrafi przypomnieć sobie z najdrobniejszymi szczegółami wszystko, co mu się kiedykolwiek przydarzyło, a także odtworzyć w pamięci dowolny detal sytuacji, twarzy czy głosów osób z jego otoczenia, i to od pierwszych dni swego życia, kiedy w pojęciu ludzi był jeszcze istotą nieświadomą.

W czasie, gdy człowiek znajduje się w jednym z tych stanów, można sztucznie uruchomić w nim nawet te rolki, które schowały się w najciemniejszych zakamarkach mechanizmu. Ale zdarza się też, że pod wpływem wywołanego przez jakieś przeżycie widocznego lub ukrytego wstrząsu takie rolki same zaczynają się obracać i wtedy nagle stają człowiekowi przed oczami dawno zapomniane sceny, obrazy, twarze itp.

W tym miejscu przerwałem czytającemu wykład i uznałem za stosowne dodać, co następuje :

UZUPEŁNIENIE

Taki jest zwykły przeciętny człowiek: nieświadomy niewolnik służący bez reszty wszechświatowym celom, które są obce jego własnej indywidualności.

Może spędzić całe swe życie, będąc taki, jaki jest, a potem jako taki zostać unicestwiony na zawsze.

Ale zarazem Wielka Przyroda dała mu możliwość, żeby był nie tylko ślepym narzędziem w służbie tych obiektywnych wszechświatowych celów, lecz także pracował jednocześnie – nieprzerwanie Jej służąc i urzeczywistniając to, co zostało mu przeznaczone, a co jest dolą wszystkiego, co oddycha – dla siebie samego, dla własnej egoistycznej indywidualności.

Również ta możliwość została mu dana po to, żeby służył wspólnemu celowi, albowiem do utrzymywania owych obiektywnych praw w stanie równowagi potrzebni są tacy częściowo wyzwoleni ludzie.
Chociaż wspomniane wyzwolenie jest możliwe, trudno jednak powiedzieć, czy każdy człowiek ma szansę je osiągnąć.
Może w tym przeszkodzić cała masa przyczyn, które na ogół nie zależą ani od nas samych, ani od wielkich praw, lecz wyłącznie od różnych przypadkowych okoliczności towarzyszących naszemu przyjściu na świat i kształtowaniu się, a najważniejsze z nich to dziedziczność oraz warunki panujące w okresie, gdy toczy się proces naszego ,,wieku przygotowawczego” – i to właśnie takie niepodlegające kontroli okoliczności mogą to wyzwolenie uniemożliwić.
Podstawowa trudność wydobycia się z całkowitej niewoli polega na tym, że musimy sami, trwając w pozostawieniu wypływającym z własnej inicjatywy i z wytrwałością wspieraną przez własne wysiłki – to znaczy nie przez cudzą, lecz przez naszą własną wolę – wykorzenić z naszej obecności zarówno utrwalone już w niej następstwa niektórych właściwości tego ,,czegoś”, co zostało wszczepione naszym przodkom i zwane jest ,,organem kundabufor”, jak i samą predyspozycję do takich następstw, które mogą się znowu pojawić.
Abyście potrafili choćby w przybliżeniu zrozumieć, czym jest ten dziwny organ i jego właściwości, a także w jaki sposób manifestują się w nas ich następstwa, powinniśmy zatrzymać się nad tą kwestią nieco dłużej i omówić ją bardziej szczegółowo.
Odznaczająca się przezornością Wielka Przyroda zmuszona była z wielu ważnych przyczyn – które zostaną teoretycznie wyjaśnione w następnych wykładach – umieścić w zbiorczej obecności naszych praprzodków specjalny organ o takich właściwościach, które miały ich uchronić przed możliwością widzenia i odczuwania tego wszystkiego, co dzieje się w rzeczywistości.
Wprawdzie później ów organ został przez tę samą Wielką Przyrodę ,,odjęty” od ich zbiorczej obecności, mimo to – na podstawie kosmicznego prawa o nazwie ,,asymilacja rezultatów wielokrotnie powtarzanych działań”, które głosi, że w każdym skupieniu kosmicznym wielokrotne powtarzanie tego samego działania powoduje w pewnych warunkach pojawienie się skłonności do wytwarzania analogicznych rezultatów – ta zgodna z prawem skłonność, obecna już naszych praprzodkach, zaczęła być przekazywana dziedzicznie z pokolenia na pokolenie i odkąd ich potomkowie stworzyli w procesie swej zwykłej egzystencji przeróżne warunki sprzyjające takiej prawidłowości, w nich także zaczęły występować następstwa różnych właściwości tego organu, które na skutek dziedzicznego przechodzenia z pokolenia na pokolenie zostały stopniowo przyswojone, aż w końcu zaczęły się przejawiać praktycznie tak samo jak u ich przodków.
Żeby mniej więcej zrozumieć, na czym polegają występujące w nas przejawy tych następstw, rozpatrzmy pewien fakt, który potrafimy ogarnąć naszym rozumem i którego nic nie jest w stanie podważyć.
Wszyscy ludzie są śmiertelni i każdy z nas może w dowolnej chwili umrzeć.
A teraz pytam: Czy człowiek potrafi sobie realnie wyobrazić i, by tak rzec, ,,przeżyć” w swej świadomości proces własnej śmierci?
Nie! Choćby nie wiem jak tego chciał, człowiek nigdy nie może sobie wyobrazić ani własnej śmierci, ani tego, czego doświadczy w trakcie owego procesu.
Zwykły współczesny człowiek może co najwyżej wyobrazić sobie śmierć innego człowieka, i to też nie w pełni.
Na przykład jest w stanie sobie wyobrazić, że niejaki Kowalski wychodzi z teatru i przechodząc przez ulicę, wpada pod samochód i ginie.
Albo że zerwany przez wiatr szyld spada na głowę niejakiego Nowaka, który akurat tamtędy przechodził, i zabija go na miejscu.
Lub że Wiśniewski zatruwa się nieświeżymi rakami, a ponieważ nikt nie potrafi go uratować, następnego dnia umiera.
Każdy może sobie łatwo coś takiego wyobrazić. Ale czy zwykły człowiek potrafi dopuścić do siebie tą samą możliwość, jaką dopuszcza względem Kowalskiego, Nowaka i Wiśniewskiego? Czy rzeczywiście potrafi poczuć i przeżyć w sobie całą rozpacz wynikającą z tego, że to wszystko może się przydarzyć jemu samemu?
Pomyślcie, co by się stało z człowiekiem, który by jasno sobie wyobraził i przeżył nieuchronność własnej śmierci.
Jeśli się poważnie nad tym zastanowimy i naprawdę zdołamy to zgłębić i uzmysłowić sobie własną śmierć, to czy mogłoby istnieć coś bardziej przerażającego?
Prawdę mówiąc, prócz takiego przygnębiającego faktu, jakim jest nieuchronność śmierci, w życiu potocznym, szczególnie w ostatnich czasach, występuje jeszcze wiele innych, podobnych faktów, i nawet samo wyobrażenie czy idea, że być może będziemy musieli je przeżyć, powinny wzbudzić w nas czucie nieopisanej i nieutulonej rozpaczy.
Gdyby ci współcześni ludzie, którzy już całkowicie pozbawieni zostali jakiejkolwiek realnej obiektywnej nadziei na przyszłość, czyli ci, którzy w czasie swojego odpowiedzialnego życia nigdy niczego nie ,,zasiali” i w konsekwencji w przyszłości niczego nie ,,zbiorą”, uświadomili sobie nagle nieuchronność swej bliskiej śmierci, to już na samą myśl o takim przeżyciu, by się powiesili.
Specyfika oddziaływania następstw właściwości wspomnianego organu na zbiorczą psychikę człowieka polega dokładnie na tym, że współcześni ludzie – te trójmózgowe istoty, które mają możliwość służenia wyższym celom i w których, właśnie dlatego, nasz STWORZYCIEL ulokował wszystkie nadzieje i oczekiwania – w większości nie potrafią sobie uświadomić żadnego z tych autentycznych okropieństw, mogą więc spokojnie kontynuować swoją egzystencję i nieświadomie spełniać zadania, dla których zostali stworzeni, tyle że służąc jedynie natychmiastowym i bezpośrednim celom Przyrody, ponieważ z powodu ich nienormalnego i niegodnego życia stracili już wszelką możliwość służenia celom wyższym.
W rezultacie tych samych następstw nie dość, że ich psychika nie zna tego rodzaju okropności, to jeszcze tacy ludzie, aby siebie uspokoić, fabrykują wszelkiego rodzaju fantastyczne wyjaśnienia, które brzmią wiarygodnie tylko z punktu widzenia ich naiwnej logiki i dotyczą zarówno tego, czego faktycznie doznają, jak i tego, czego w ogóle nie doznają.

Załóżmy na przykład, że znalezienie odpowiedzi na pytanie: ,,Dlaczego ludzie nie potrafią sobie realnie uzmysłowić rozmaitych autentycznych okropności, a zwłaszcza grozy własnej śmierci?”, staje się ,,tematem dnia” – jak to się ostatnio zdarza z niektórymi kwestiami; otóż według wszelkiego prawdopodobieństwa wszyscy współcześni ludzie, poczynając od zwykłych śmiertelników, a kończąc na tak zwanych uczonych, kategorycznie i bez cienia wątpliwości stwierdziliby wówczas i zaczęli, jak to się mówi ,,z pianą na ustach” udowadniać, że tym, co chroni ludzi przed doświadczeniem takiej grozy, jest ich własna ,,wola”.
Gdyby przyjąć, że faktycznie tak jest, to dlaczego ta sama domniemana wola nie chroni nas przed wszystkimi małymi lękami, jakie odczuwamy na każdym kroku?
Abyście mogli całym jestestwem odczuć i zrozumieć, o czym teraz mówię, a nie tylko pojąć, odwołując się do waszego, by tak rzec, ,,myślowego porubstwa” – które stało się, na nieszczęście naszych potomków, podstawową cechą przynależną ludziom współczesnym – niech każdy wyobrazi sobie choćby coś takiego:
Wracasz dzisiaj po wykładzie do domu, następnie się rozbierasz, kładziesz do łóżka i w chwili, gdy przykrywasz się kołdrą, coś wyskakuje spod poduszki i przemykając po twoim ciele, znika w fałdach kołdry.
Przyznaj uczciwie, czyż na samą myśl o czymś takim, nie przebiega ci już przez całe ciało dreszcz?
Czyż się mylę?
Teraz, proszę, postaraj się zrobić wyjątek i wyobraź sobie wyłącznie za pomocą własnego myślenia, bez żadnego udziału utrwalonej w tobie ,,subiektywnej emocjonalności”, że taka rzecz może ci się cos takiego przydarzyć – sam się wtedy zaczniesz dziwić, dlaczego reagujesz w ten sposób.
Co w tym takiego strasznego?
To tylko zwykła domowa mysz, najbardziej łagodne i niewinne zwierzątko.
A teraz pytam was: jak można wytłumaczyć to wszystko, co zostało powiedziane, wolą, którą ponoć ma każdy człowiek?
Jak można pogodzić fakt, że człowiek boi się małej myszki, najbardziej lękliwego ze stworzeń, a także jeszcze tysiąca innych podobnych błahostek, które w ogóle mogą się nie zdarzać, z tym, że nie ogarnia go groza wobec nieuchronności własnej śmierci?
Takiej jawnej sprzeczności nie da się w każdym razie wyjaśnić działaniem sławetnej ludzkiej woli.
Jeśliby rozważyć tę sprzeczność na trzeźwo, bez żadnych uprzedzeń, to znaczy bez gotowych pojęć zapożyczonych z różnych wymądrzań rzekomych ,,autorytetów”, do których ludzie się odwołują tylko z powodu własnej naiwności i ,,owczego pędu” – nie wspominając już o rezultatach, jakie wywołuje w ich myśleniu nienormalne wychowanie – to ponad wszelką wątpliwość stanie się oczywiste, że na wszystkie te strachy, dzięki którym, jak mówiliśmy, człowiek nie ma chęci się powiesić, zezwala sama Przyroda, i to zezwala w takim stopniu, w jakim są one niezbędne do procesu naszej zwykłej egzystencji.
Faktycznie, bez tych wszystkich malutkich ,,kuku w paluszek” – bo przecież w sensie obiektywnym nie są one niczym innym, mimo że my odbieramy je jako ,,niesłychane potworności” – nie moglibyśmy doświadczać w sobie żadnych przeżyć w rodzaju radości, smutku, nadziei, rozczarowania itp., i nie mielibyśmy też żadnych trosk, bodźców, aspiracji i w ogóle żadnych impulsów, które zmuszają nas do działania, podejmowania starań oraz dążenia do jakiegoś celu.
To właśnie całokształt tych, jak można by je nazwać, ,,dziecinnych przeżyć”, które powstają automatycznie i rozwijają się w przeciętnym człowieku, z jednej strony tworzy i wspiera jego życie, a z drugiej nie daje mu możliwości ani czasu na to, by zobaczył i poczuł rzeczywistość.
Gdyby przeciętnemu współczesnemu człowiekowi dane było doznać lub choćby tylko przypomnieć sobie, że w wyznaczonym czasie, na przykład jutro, za tydzień, za miesiąc, a nawet za rok lub dwa, umrze, i to umrze na pewno, to można sobie zadać pytanie, co pozostanie wtedy z tego wszystkiego, co do tej pory wypełniało i składało się na jego życie?
Wszystko nagle straci dla niego sens i rację bytu. Po co mu teraz ten order, który otrzymał wczoraj za wieloletnią służbę i który sprawił mu wielką radość, albo to wielce obiecujące spojrzenia, jakie w końcu niedawno rzuciła mu kobieta będąca do tej pory obiektem jego ciągłych i niespełnionych pragnień, po co mu gazeta z poranną kawą, pełen szacunku ukłon sąsiada na schodach i te wszystkie ulubione rzeczy: chodzenie wieczorem do teatru, odpoczynek i sen – po co to wszystko?!
Każda z tych rzeczy straci nadawane jej do tej pory znaczenie, jeśli człowiek będzie wiedział, że czeka go śmierć, i to nawet dopiero za pięć czy dziesięć lat.
Słowem, przeciętny człowiek własnej śmierci patrzeć ,,prosto w oczy” nie może i nie powinien, boby mu się usunął wtedy grunt spod nóg i w całej jaskrowości stanęło przed nim pytanie: ,,Po co w ogóle żyć, po co się mordować?”.
Otóż właśnie dlatego, żeby takie pytanie nie mogło się zrodzić, Wielka Przyroda, przekonawszy się, że w zbiorczej obecności większości ludzi przestały się już tworzyć jakiekolwiek czynniki warunkujące godne i typowe dla istot trójcentrowych przejawy, przezorni i mądrze zapewniła ludziom osłonę, dopuszczając do powstania w nich różnych następstw takich niegodnych istot trójcentrowych właściwości, który przy braku należytych dokonań wpływająca to, że się nie dostrzega ani nie odczuwa rzeczywistości.
A to, że Wielka Przyroda zmuszona była przystosować się do takiej, w obiektywnym sensie tego słowa, anomalii, wzięło się stąd, że ustalone przez samych ludzi warunki ich zwykłego życia spowodowały, iż jakość promieniowania, jakiej wymagają Wyższe Ogólnokosmiczne Cele, tak się pogorszyła, że dla zachowania równowagi trzeba było pilnie zwiększyć liczbę urodzeń i egzystencji takich żyć.
Można z tego wnioskować, że życie jest z reguły dawane ludziom nie dla ich korzyści, lecz po to, by służyło wspomnianym Wyższym Kosmicznym Celom, i dlatego Wielka Przyroda strzeże tego życia, dbając o to, żeby upływało w miarę znośnie i przedwcześnie nie urwało.
Przecież my, ludzie, także karmimy nasze barany i świnie, pilnujemy, doglądamy ich i staramy się, by ich życie było jak najwygodniejsze.
Czy robimy to wszystko dlatego, że cenimy ich życie samo w sobie?
Nie! Robimy to tylko po to, żeby któregoś pięknego dnia zarżnąć je i uzyskać w ten sposób potrzebne nam dobre mięso, a także jak najwięcej tłuszczu.
Dokładnie w ten sposób Przyroda nie szczędzi środków po to, byśmy mogli żyć, nie dostrzegając grozy własnego położenia, i byśmy się nie powiesili, lecz żyli długo, po czym zarzyna nas, kiedy jest jej to potrzebne.
W tego rodzaju ustalonych warunkach zwykłego życia ludzi stało się to już niezbywalnym prawem Przyrody.
W naszym życiu istnieje pewien bardzo wielki cel i temu wielkiemu wspólnemu celowi wszyscy musimy służyć – takie jest nasze przeznaczenie i na tym polega sens naszego życia.
Wszyscy ludzie bez wyjątku są niewolnikami owej ,,Wielkości” i wszyscy bez słowa sprzeciwu, nie licząc na żadne ulgi ani kompromisy, muszą się podporządkować i wypełniać to, co każdemu jest przeznaczone zgodnie z przekazanym mu dziedzictwem i zdobytym własną pracą byciem.
Teraz, po tym wszystkim, co powiedziałem, chcę wam przypomnieć, wracając do głównego tematu dzisiejszego wykładu, dwa użyte kilkakrotnie wyrażenia, które określają człowieka, a mianowicie : ,,prawdziwy człowiek” i ,,człowiek w cudzysłowie”, i dodać na zakończenie, co następuje:
Chociaż obaj, zarówno ,,prawdziwy człowiek”, który uzyskał już własne ,,Ja”, jak i ,,człowiek w cudzysłowie”, który go nie ma, są równi niewolnikami rzeczonej ,,Wielkości”, to, jak już wspominałem, istnieje miedzy nimi różnica: pierwszy, z racji tego, że przyjmuje wobec swojej niewoli postawę świadomą, uzyskuje możliwość służenia ogólnokosmicznej realizacji i zarazem –dzięki przezorności Wielkiej Przyrody – zużytkowania części swoich przejawów na zdobycie ,,niezniszczalnego bycia”, podczas gdy ten drugi, nieświadomy swojej niewoli, pozostaje w trakcie całego procesu swej egzystencji jedynie czymś rodzaju rzeczy, która w chwili, gdy przestaje być potrzebna, przepada na zawsze.
Żeby to, co teraz powiedziałem, uczynić bardziej zrozumiałym i sugestywnym, odwołam się do pewnego obrazu i porównam ogół ludzkiego życia do wielkiej rzeki, która wypływa z wielu źródeł i płynie po powierzchni naszej planety, natomiast życie każdego człowieka do jednej z kropli wody, które tworzą razem tę rzekę życia.
Na samym początku owa rzeka płynie jako jedna całość przez dość równą dolinę i dopiero w miejscu, gdzie Przyroda przecierpiała ,,niezgodny z prawem kataklizm”, dzieli się na dwa osobne strumienie lub, jak też się to określa, rzeka ta uległa ,,rozwidleniu”.
Minąwszy to miejsce, cała masa wodna z jednego strumienia wpada od razu do jeszcze bardziej płaskiej doliny i płynąc przez obszary pozbawione wszelkiego ,,majestatu i malowniczości”, uchodzi w końcu do bezkresnego oceanu.
Woda w drugim strumieniu, przeciwnie, kontynuuje swój bieg przez obszary ukształtowane wskutek rzeczonego ,,niezgodnego z prawem kataklizmu” i wpadając na koniec w szczeliny, które są jego następstwem, przedostaje się w głąb ziemi.
Za wspomnianym wododziałem oba strumienie płyną niezależnie i chociaż już nigdy się ze sobą nie mieszają, to w trakcie dalszego biegu często na tyle się do siebie zbliżają, że rozmaite rezultaty, jakie przynosi proces ich płynięcia, łączą się i zdarza się nawet, że w czasie wielkich zjawisk atmosferycznych, takich jak burze, wiatry itp., bryzgi wody albo pojedyncze krople przedostają się z jednego strumienia do drugiego.
Wzięte z osobna życie każdego człowieka do chwili wkroczenia w wiek odpowiedzialny przypomina kroplę wody w początkowym biegu rzeki, natomiast miejsce, w którym dochodzi do rozdziału wód, to okres, kiedy człowiek osiąga pełnoletniość.
Przed tym rozdzieleniem każdy ruch wód – zachodzący zgodnie z prawem, aby się mogło wypełnić ustalone z góry przeznaczenie całej rzeki – obejmuje zarówno swym ogromem, jak i najmniejszymi detalami każdą pojedynczą kroplę – ale tylko w takim stopniu, w jakim ta kropla stanowi część ogólnej masy owej rzeki.
Dla samej kropli wszystkie jej przemieszczenia, dowolny kierunek, w którym zmierza, jak również stany spowodowane zmianą pozycji, różnorakimi warunkami otoczenia albo przyspieszonym lub zwolnionym tempem jej ruchu, mają zawsze charakter czysto przypadkowy.
Osobisty los pojedynczej kropli nie jest przesądzony z góry, przesądzony jest tylko los całej rzeki.
W początkowym biegu rzeki życia krople znajdują się raz tu, raz tam i chwilę później jako takie mogą w ogóle przestać istnieć, rozpryskując się na zewnątrz rzeki i wyparowując.
Otóż odkąd Wielka Przyroda została zmuszona z powodu niegodziwego trybu życia ludzi odpowiednio wypaczyć ich zbiorczą obecność, odtąd ustalono w celu ogólnego urzeczywistniania wszystkiego, co istnieje, ze ogół ludzkiego życia na Ziemi będzie płynął dwom strumieniami, toteż Wielka Przyroda stopniowo przygotowała zgodny z prawem plan i zaczęła wdrażać jego szczegóły w taki sposób, by w każdej kropli wody z początkowego biegu rzeki życia, przy odpowiedniej subiektywnej ,,wewnętrznej walce ze swoimi zaprzeczeniem”, mogło powstać – lub nie – to ,,coś”, dzięki czemu nabiera się takich czy innych właściwości, które w miejscu, gdzie w tej rzece życia znajduje się wododział, przesądzają o tym, czy wpadnie się do jednego, czy drugiego strumienia.
Temu ,,czemuś”, co w zbiorczej obecności każdej kropli wody służy do urzeczywistnienia w niej właściwości predestynujących ją do jednego lub drugiego ze strumieni, odpowiada w zbiorczej obecności każdego człowieka, kiedy osiągnie on wiek odpowiedzialny, owo ,,Ja”, o którym była mowa w dzisiejszym wykładzie.
Człowiek, który ma w swej zbiorczej obecności własne ,,Ja”, wpada do jednego strumienia rzeki życia, a ten, którego nie ma – do drugiego.
Dalszy los każdej kropli rzeki życia rozstrzyga się w chwili rozdziału wód, w zależności od tego, do którego strumienia wpadnie dana kropla.
A dzieje się tak, ponieważ jak już powiedziałem, jeden z tych dwóch strumieni wpływa w końcu do oceanu, czyli do strefy ogólnej Przyrody uczestniczącej często we ,,wzajemnej wymianie substancji między różnymi wielkimi skupieniami kosmicznymi” poprzez proces ,,Pochdalisdżancza” – proces, którego jeden fragmentaryczny aspekt współcześni ludzie nazywają, nawiasem mówiąc, ,,cyklonem” – skutkiem czego wspomniana kropla ma jako taka możliwość ewoluowania do następnego, wyższego skupienia.
Jeśli zaś chodzi o drugi strumień, to na końcu swego biegu wpływa on, jak już mówiłem, w szczeliny ziemi i przedostaje się do ,,piekielnych otchłani”, gdzie biorąc udział w procesie zwanym ,,inwolucyjnym tworzeniem”, który toczy się nieustannie we wnętrzu planety, przekształca się w parę, a następnie jest rozprowadzany do odpowiednich stref na użytek nowo powstających formacji.
Po rozdzieleniu się wód, chociaż kolejne wielkie i małe prawidłowości, a także szczegóły zewnętrznego ruchu, mające urzeczywistnić określone z góry przeznaczenie każdego ze strumieni, są wynikiem tych samych kosmicznych praw, to tylko wypływające z nich rezultaty odpowiednio, można by rzec, ,,subiektywizują się” dla każdego z dwóch strumieni i zaczynają funkcjonować wprawdzie samodzielnie, wciąż jednak sobie pomagając i wspierając się nawzajem. Te ,,zsubiektywizowane” rezultaty drugiego stopnia, które są wynikiem podstawowych praw kosmicznych, niekiedy funkcjonują obok siebie, niekiedy się zderzają lub krzyżują, ale nigdy się ze sobą nie mieszają.
Czasami, w określonych warunkach otoczenia, działanie tych zsubiektywizowanych rezultatów drugiego stopnia może się też rozciągnąć na pojedyncze krople.
Dla nas, ludzi współczesnych, główne zło tkwi w tym, że z powodu różnych ustanowionych przez nas samych warunków naszej zwykłej egzystencji, a przede wszystkim na skutek nienormalnego ,,wychowania”, dysponujemy w chwili osiągnięcia wieku odpowiedzialnego tylko taką obecnością, która odpowiada strumieniowi rzeki życia prowadzącemu do ,,piekielnych otchłani”, toteż wpadamy do niego, a on od tego momentu niesie nas, gdzie i jak się mu podoba, podczas gdy my, nie myśląc o konsekwencjach, pozostajemy bierni i poddając się nurtowi, płyniemy i płyniemy.
Dopóki będziemy bierni, nie dość, że pozostaniemy jedynie narzędziem na usługach ,,inwolucyjnego tworzenia” Przyrody, to jeszcze przez resztę życia będziemy musieli niewolniczo ulegać każdemu kaprysowi wszelkiego rodzaju ślepych przypadków.
Ponieważ większość z was, słuchających tego wykładu, jak to się mówi, ,,wkroczyła” już wiek odpowiedzialny i przyznaje otwarcie, że jak dotąd nie uzyskała własnego ,,Ja”, a jednocześnie uprzytomniliście sobie, wychwytując sedno tego wszystkiego, co zostało tu powiedziane, że nie rysują się przed wami jakieś szczególnie obiecujące perspektywy, to abyście wy –właśnie wy, którzy zdajecie sobie z tego sprawę – nie poczuli się zbyt, by tak rzec, ,,zdeprymowani” i nie popadli w typowy ,,pesymizm” panoszący się wszędzie w nienormalnym życiu współczesnych ludzi, powiem wam zupełnie szczerze, bez żadnej ubocznej myśli, opierając się wyłącznie na moich przekonaniach, które ukształtowały się w trakcie długoletnich badan i umocniły dzięki licznym, prowadzonym w zupełnie wyjątkowy sposób eksperymentom – eksperymentom, których rezultaty stanowią podstawę założonego przeze mnie Instytutu Harmonijnego Rozwoju Człowieka – że nawet dla was nie jest jeszcze za późno!
Rzecz w tym, że owe badania i eksperymenty pokazały mi bardzo wyraźnie, iż troszcząca się o wszystko Matka Przyroda przewidziała taką możliwość, że nawet po osiągnięciu wieku odpowiedzialnego istoty mogą zyskać jądro własnej esencji, to znaczy własne ,,Ja”.
W danym wypadku przezorność sprawiedliwej Matki Przyrody polega na tym, że w pewnych wewnętrznych i zewnętrznych warunkach została nam dana możliwość przejścia z jednego strumienia do drugiego.
Wyrażenie ,,pierwsze wyzwolenia człowieka”, które dotarło do nas z najbardziej zamierzchłych czasów, oznacza właśnie tę możliwość przejścia ze strumienia skazanego na zniknięcie w ,,piekielnych otchłaniach”, do strumienia, który wpada w rozległe przestworza bezkresnego oceanu.
Ale przejście do tego drugiego strumienia nie jest takie łatwe – to nie tak, że ,,kto chce, ten przejdzie”. Aby się to mogło udać, musicie przede wszystkim świadomie skrystalizować w sobie dane, które wzbudzą w waszej zbiorczej obecności stały i niegasnący impuls pragnienia takiego przejścia, a następnie odbyć długie i odpowiednie przygotowanie.
To przejście wymaga w pierwszej kolejności wyrzeczenia się tego wszystkiego, co w danym strumieniu życia wydaje się wam ,,dobrodziejstwem”, ale co w rzeczywistości nie reprezentuje nic innego, jak tylko automatyczne nawyki, które niewolniczo w sobie wyrobiliście.
Innymi słowy, musicie umrzeć dal tego wszystkiego, co składa się na powszedniość waszego życia.
To właśnie o tej śmierci mówi się we wszystkich religiach.
Takie jest znaczenie sentencji, która dotarła do nas z odległej przeszłości i głosi: ,,Jeśli nie umrzesz, to nie ożyjesz”, czyli, mówiąc językiem potocznym: ,,Bez śmierci nie ma zmartwychwstania”.
Nie chodzi tu o śmierć cielesną, ponieważ takiej śmierci nie jest wcale potrzebne zmartwychwstanie
Jeżeli istnieje dusza, i to dusza nieśmiertelna, to na może się obejść bez zmartwychwstania ciała.
Zmartwychwstanie nie jest też potrzebne po to, byśmy – jak uczyli nas Ojcowie Kościoła – stawili się przed Panem Bogiem na Sąd Ostateczny.
Nie! Nawet sam Jezus Chrystus i wszyscy inni prorocy zesłani z Góry mówili o śmierci, która może nastąpić tutaj, jeszcze za życia, czyli o śmierci ,,tyrana” będącego w tym życiu przyczyną naszej niewoli, a od którego uwolnienie się jest jedyną gwarancją pierwszego i podstawowego wyzwolenia człowieka.
Podsumowując wszystkie myśli zawarte w samym wykładzie, a także w zrobionym dzisiaj przeze mnie uzupełnieniu – myśli o dwóch niemających ze sobą nic wspólnego pod względem zawartości wewnętrznej kategoriach współczesnych ludzi, jak również tym godnym pożałowania fakcie, który udało się do pewnego stopnia naświetlić dzięki mojemu uzupełnieniu, a który polega na tym, że ostatnimi czasy z powodu stopniowego pogarszania się ustanowionych przez nas samych warunków zwykłego życia, szczególnie zaś na skutek nieprawidłowego systemu wychowania dorastającego pokolenia, coraz silniej zaczęły się manifestować w zbiorczej obecności ludzi rozmaite następstwa właściwości organu kundabufor – uważam teraz za niezbędne powiedzieć, czy wręcz podkreślić, że wszystkie bez wyjątku nieporozumienia powstające w procesie naszego zbiorowego życia, a zwłaszcza we wzajemnych stosunkach, na przykład wszelkie różnice zdań, spory, porachunki, pochopne decyzje – czyli decyzje, które po wprowadzeniu w życie stają się w nas źródłem długotrwałych procesów ,,wyrzutów sumienia” – a nawet tak wielkie wydarzenia, jak wojny, wojny domowe i inne tego rodzaju masowe nieszczęścia, są po prostu skutkami owej właściwości cechującej zbiorczą obecność zwykłego, nigdy specjalnie niepracującego nad sobą człowieka, którą bym nazwał w tym przypadku ,,uwagą odzwierciedlającego rzeczywistość na opak.”
Każdy człowiek, jeśli jest w stanie choć trochę pomyśleć poważnie, to znaczy ,,nie utożsamiając się” ze swymi namiętnościami, musi się z tym zgodzić, jeżeli weźmie pod uwagę choćby ten często się powtarzający w procesie naszego życia wewnętrznego prosty fakt, że wszystkie przeżycia, które wydają się nam zupełnie nie codzienne i tak przerażające w chwili, kiedy ich doświadczamy, po upływie krótkiego czasu – w trakcie którego zostają zastąpione innymi przeżyciami – gdy przypadkiem sobie o nich przypominamy i będąc już w innym nastroju, poddajemy je logicznemu rozumowaniu, okazują się niewarte ,,złamanego grosza”.
Myśli i odczucia przeciętnego człowieka często prowadzą do tego, że, jak można by to określić, ,,mucha zmienia się w słonia, a słoń w muchę”.
Przejawy tej szkodliwej właściwości szczególnie się nasilają w zbiorczej obecności wspomnianych ludzi w czasie takich wydarzeń, jak wojny, rewolucje, wojny domowe itd.
Otóż podczas tego rodzaju wydarzeń wyjątkowo jaskrawo manifestuje się ów stan, który sami zresztą potrafią zauważyć i którego wpływowi, z nielicznymi wyjątkami, ulegają wszyscy, a który nosi nazwę ,,masowa hipnoza”.
Istota tego stanu polega na tym, że przeciętni ludzie – których już i tak słabe myślenie w takich okresach jeszcze bardziej słabnie – napędzają się szkodliwymi wymysłami jakiegoś obłąkańca i stając się, w pełnym tego słowa znaczeniu, niewolnikami owych wymysłów, zaczynają się przejawiać całkowicie automatycznie.
W okresie, kiedy kręcą na siebie taki bicz, stanowiący w dzisiejszych czasach już nieodłączną cechę zwykłych ludzi, ich zbiorcza obecność całkowicie wyzbywa się owej świętości zwanej ,,sumieniem”, osiągalnej dzięki danym, którymi Wielka Przyroda obdarzyła ich jako istoty bogopodobne w odróżnieniu od prostych zwierząt.
Ludzie dobrze zorientowani szczerze ubolewają nad tą nieodłączną cechą ludzi współczesnych, ponieważ Wielka Przyroda już od dawna, co potwierdzają dane historyczne oraz doświadczalne badania wielu autentycznych uczonych minionych minionych epok, nie potrzebuje do zachowania równowagi takich zjawisk jak zbiorowa psychoza. Wręcz przeciwnie, okresowe przejawienie się w ludziach tej cechy nieustannie zmusza ją do przystosowania się, na przykład do zwiększenia liczby urodzeń lub modyfikowania tego, co zwie się ,,tempem zbiorczej psychiki” itd., itp.
Po tym wszystkim, co powiedziałem, uważam jeszcze za konieczne dodać i podkreślić, że wszystkie dane historyczne, które dotarły do pewnych współczesnych ludzi i o których dowiedziałem się przypadkowo – mam na myśli dane faktycznie dotyczące tego, co wydarzyło się kiedyś w życiu ludzi, a nie te wymyślone przez tak zwanych współczesnych ,,uczonych” , głównie wywodzących się z Niemiec, których ,,historiami” faszeruje się niemal wszędzie na Ziemi całe młode pokolenie – jasno pokazują, że ludzie poprzednich epok nie dzielili się na dwa strumienie, lecz wszyscy płynęli z biegiem tej samej rzeki życia.
Życie całej ludzkości podzieliło się na dwa strumienie dopiero od czasu cywilizacji zwanej ,,tiklamyszycką”, poprzedzającej bezpośrednio cywilizację babilońską.
To od tej pory stopniowo ustalił się obecny tryb ludzkiego życia – życia, które, jak powinien stwierdzić każdy stopniowo zdrowo myślący człowiek, może się teraz toczyć w miarę znośnie tylko pod warunkiem, że ludzie dzielą się na panów i niewolników.
Chociaż zarówno bycie panem, jak i bycie niewolnikiem jest tak samo niegodne człowieka współistniejącego z innymi podobnymi do niego dziećmi NASZEGO WSPÓLNEGO OJCA, to jednak przez wzgląd na ugruntowane już warunki, w których przebiega teraz proces zbiorowego życia ludzi, a które sięgają zarania dziejów, musimy się z tym pogodzić i pójść na kompromis podyktowany przez bezstronny rozsądek i uwzględniający nasze osobiste dobro, a jednocześnie niesprzeczny z żadnych z przykazań wypływających specjalnie dla nas, ludzi, z ,,Pierwoźródła wszystkiego, co istnieje”.
Taki kompromis jest moim zdaniem możliwy, jeśli niektórzy ludzie świadomie postawią sobie za główny cel swojej egzystencji zebranie w swej obecności wszystkich właściwych danych, niezbędnych do tego, by mogli się stać panami wśród ludzi do nich podobnych.
Jeśli przyjmiemy to założenie i postąpimy zgodnie z mądrym powiedzeniem, które sięga zamierzchłej przeszłości i głosi, że ,,aby być naprawdę sprawiedliwym i dobrym altruistą, trzeba najpierw stać się koniecznie egoistą czystej krwi”, to każdy z nas, odwołując się do zdrowego rozsądku, jakim obdarzyła nas Wielka Przyroda, powinien obrać za swój główny cel w procesie naszego wspólnego życia stanie się panem.
Ale panem nie w znaczeniu nadawanemu temu słowu przez współczesnych ludzi, czyli kimś, kto ma wielu niewolników i dużo pieniędzy, i to najczęściej otrzymanych w spadku, lecz człowiekiem, który dzięki obiektywnie szlachetnym działaniom w stosunku do swojego otoczenia – to znaczy działaniom manifestującym się wyłącznie w zgodzie z tym, co dyktuje mu czysty rozum, bez żadnego udziału impulsów wywoływanych w nim, jak zresztą we wszystkich ludziach, przez wspomniane następstwa właściwości zgubnego organu kundabufor – wyrabia w sobie to ,,coś”, co samo z siebie każe wszystkim wokół mu się kłaniać i posłusznie wykonywać jego polecenia.
Niniejszym uważam pierwszy cykl moich pism za zakończony, i to zakończony w takiej formie, jak zadowala nawet mnie.
W każdym razie daję sobie słowo, że od jutra nie stracę już na ten pierwszy cykl ani pięciu minut więcej.
A teraz, nim zabiorę się do opracowywania drugiego cyklu moich pism, chcąc nadać mu także formę, z mojego punktu widzenia, ogólnodostępną, zamierzam przez cały miesiąc odpoczywać, absolutnie niczego nie pisać i żeby pobudzić mój organizm, przemęczony do granic możliwości, dopić po-wo-lut-ku ocalałe jeszcze piętnaście butelek ,,super-przesuper-niebiańskiego nektaru”, który obecnie na Ziemi nosi nazwę ,,stary calvados”.
Nawiasem mówiąc, ów stary calvados miałem zaszczyt znaleźć przypadkiem kilka lat temu – w postaci dwudziestu siedmiu butelek przysypanych stertą wapna, piasku i drobno posiekanej słomy – kiedy w jednej z piwnic mojej obecnej głównej siedziby kopałem jamę, żeby przechować w niej marchew na zimę.
Coś mi teraz podpowiada, że zakopali te butelki akurat w tym miejscu nie bez powodu i że dzięki ich ,,przenikliwej intuicji” – to znaczy tej szczególnej właściwości, do której dane, jak należy sądzić, ukształtowały się w nich dzięki pobożnemu życiu – potrafili przewidzieć, ze ów boski płyn wpadnie w godne ręce, pojmujące znaczenie takich rzeczy, i natchnie właściciela tych rąk do należytego wysławiania, wspierania i lepszego przekazywania sensu ideałów, na których opierało się zrzeszenie owych mnichów, następnym pokoleniom.
W trakcie tego pod każdym względem w pełni zasłużonego odpoczynku pragnę, dopijając ów cudowny płyn – którego wyłączną zasługą jest to, że w ciągu ostatnich lat mogłem bez cierpienia znosić wokół siebie podobne do mnie bestie – wysłuchiwać wszelkich nowych anegdot, a czasem, z braku nowych, także starych, oczywiście pod warunkiem ze znajdzie się interesujący gawędziarz.
Jest dopiero południe, a ponieważ dałem sobie słowo, że od jutra już nic więcej nie napiszę do tego pierwszego cyklu, mam więc jeszcze trochę czasu i nie łamiąc tego słowa, mogę z czystym sumieniem dodać, że rok lub dwa lata temu stanowczo postanowiłem wydać drukiem tylko pierwszy cykl moich pism, a jeśli chodzi o cykl drugi i trzeci, to postanowiłem ich nie publikować, lecz rozpropagować w taki sposób, by między innymi dzięki nim zrealizować jedno z podstawowych zadań, jakie sobie postanowiłem, przysięgając na własną esencję, mianowicie zadanie polegające na tym, żeby za wszelką cenę przekonać wszystkich moich współczesnych a absurdalności zakorzenionej w nich idei o rzekomym istnieniu jakiegoś ,,innego świata” z jego sławetnym i tak pięknym ,,Rajem” oraz tak odpychającym ,,Piekłem” i jednocześnie teoretycznie udowodnić, a następnie wykazać niezbicie w praktyce – tak żeby nawet ,,zupełna ofiara” współczesnego wychowania zrozumiała to i poczuła się wstrząśnięta – iż Piekło i raj naprawdę istnieją, tylko nie tam, na jakimś ,,tamtym świecie”, lecz tu, obok nas, na Ziemi.
Kiedy się już ukażą wszystkie książki pierwszego cyklu, mam zamiar, w celu rozpowszechnienia treści drugiego cyklu, zorganizować symultanicznie w różnych wielkich ośrodkach czytanie go na głos w ogólnodostępnych miejscach.
A co się tyczy realnych, niewątpliwie zrozumiałych, autentycznych obiektywnych prawd, naświetlonych przeze mnie w trzecim cyklu, to ów cykl chcę udostępnić wyłącznie tym słuchaczom drugiego cyklu moich pism, którzy zostaną wybrani przez ludzi specjalnie do tego przygotowanych zgodnie z opracowanymi już przeze mnie instrukcjami.



Na podstawie książki „Opowieści Belzebuba dla wnuka” G.I.Gurżijewa (wyd.CZARNA OWCA) – Klaudia Sołtysiak http://www.centrumrozwojuheurystyki.pl/?p=2884