Andrzej Mozga i Ewa Bieńczycka o wierszach Aleksandry Zbierskiej

0
32


Andrzej Mozga
Strefa ruchu
biegnij azPo prawej stronie poetyckiej skali ustawmy poezję stricte językową. Grudy, zawijające się nawzajem taśmy i zamglony obraz człowieka stojącego za wersami. Nie wiemy, czy lubi piżamy, jeździ na pikniki polskiego radia, jaki jest jego status towarzyski i egzystencjalny. Grasuje w pewnej rzeczywistości językowej, której prawdopodobnie użyje przy wyplataniu swojej twardej wikliny, stąd od biedy można pokusić się o wróżenie z wersów, będzie to jednak czytanie niczym z czarnego ekranu, po którym suną losowe kombinaty znaków. Po lewej stronie wykresu musi znaleźć się w takim razie miejsce dla poezji realizowanej poprzez język przezroczysty, który niczym psiak ma wiernie służyć oddawanemu środowisku i światu, ma służyć do wylewania swojego doświadczenia lub gotowania fantazji.

„Biegnij” Aleksandry Zbierskiej wydaje się być w tym układzie gdzieś pośrodku – zakładając dodatkowo, że oś pionowa dotyczy poetyckiego rozgadania (góra wielkie gadanie – dół minimalizm), choć często autorska igła przesuwa się bardziej ku górze i prawej stronie: małe zwycięstwa mówienia nad milczeniem i języka nad światem, powiedzmy, że w stosunku 60 do 40.
Z tomiku wyłania się pewien świat, jest on jednak potasowany między różne postaci, chórki odgrywają, odśpiewują swoje role. Jest raczej miejsko: bruk, wnętrza, knajpy, kawiarnie, kamienice ze sztucznymi kwiatami w oknach; słońce przetacza się z wraz z ciemnością. Mimo gęstego wielogłosu, nie są to relacje bardzo od siebie oddalone, rzeczywistość wydaje się być podszyta podobną, autorską energią, rozedrganiem i afektywnością. Taki też jest język, który często bawi się sam ze sobą w zamkniętym pudełku, nitki buzują, puchną we wnętrzu i nie chcą lub nie mogą się wydostać. Głosy, pogłosy, koktajle skojarzeń, witalny językowy makaron, wszystko to sunie przez „Biegnij”, wprowadzając atmosferę wiecznego czasu teraźniejszego, wystrzału, ruchu, produktu chwili. Wiersze wydają się przychodzić Zbierskiej łatwo, ma się wrażenie, że autorka improwizuje, podłącza się pod ulotne fale mózgowe i kreśli piórem na kartce linie niczym sejsmograf czy wariograf, który twierdzi, że prawda zawsze jest po stronie ruchu, chwili i spontaniczności. Jest w tym także coś z wampiryzmu, podpinania się pod pasy transmisyjne rozmów, klimatów, książkowych strzępów. Wysyłane przez autorkę „podmiociki” wyłapują rzeczywistość, zasysają ją, są ciągle głodne, nienażarte, muszą pochłaniać kolejne obrazki, przestrzenie, kawalkady słów. Autorka, jawiąca się w tym kontekście niczym kleszcz na języku, nie działa, by dotrzeć do powtarzalnych wzorców, idei, wiecznego zrozumienia, ale raczej przepuszcza przez siebie ten całodobowy ruch wrażeń. A czyni to po to, aby dzięki temu normalnie funkcjonować.
Z języka wyłania się pewna rzeczywistość, pewne sytuacje, ale wydaje się, że nie ma tu przypisanych do nich „twardych” znaczeń. Fermentacja, rozbiórka sensów odbywa się w momencie przyjęcia musu, gdy paprochy słów, powiedzonek, pół-sytuacji lokują się u odbiorcy i od niego zależy, co zrobi z podanym na chochli czy przez kroplówkę płynem. Oczywiście, zdarzają się także puenty, próby podsumowań, szeregowania wrażeń w kategorie, ale „Biegnij” to raczej przemyt chwil, do których nie przylgnęły jeszcze żadne sensy, nie stworzona została struktura czy schemat poznawczy. Opisanie czegoś raz na zawsze jest gorsze od śmierci, zdaje się mówić autorka.
W 2012 roku wyszedł zbiór wierszy „Rzeczy R”, nieżyjącego już noworudzkiego poety, Zygmunta Krukowskiego. Autor tłumaczył, że dla niego życie jest synonimem witalności, energii, ruchu, rozedrgania, wibracji, co najlepiej oddawane jest w języku przez głoskę R. Patrząc w ten sposób można wiele zrozumieć z twórczości Zbierskiej, a tytuł jej poprzedniego tomiku, „Wibrujące ucho”, zdaje się być najlepszą egzemplifikacją filozofii ruchu. W polskim „biegnij” nie ma R, ale autorka dalej kumpluje się z drużyną wykrzykników, tańcem rzeczywistości i niechęcią do życiowej nudy. Baudrillard porównywał siedzenie przy ekranie do platońskiej jaskini –rusz się, odwróć, życie jest gdzie indziej. Właśnie to „gdzie indziej” pokazuje Zbierska.                                   
———————————————————————————————————————

Ewa Bieńczycka
Aleksandra Zbierska należy do tych poetek, które konsekwentnie wydobywają twórczością to, co w sobie noszą z determinacją wewnętrznej potrzeby, nawet jeśli obie strony, autor i czytelnik nie zdają sobie sprawy, co się w poezji tak wydobytej naprawdę dzieje.
Nie czytałam środkowego tomiku „Panoptikum”, natomiast znam pierwszy tomik „Wibrujące ucho” i wydaje mi się, że są to cały czas te same warianty tej samej historii opowiedziane tak jak w filmie „Biegnij Lola Biegnij”.
Trudno nie zorientować się, że klimat wierszy jest ciemny, mimo, że świat pokazany w nich jest barwny, kolaże są lekkie i nie wydumane, w najnowszym tomie wzbogacone o reminiscencje historyczne, dużo tu radzieckich wspomnień z komunistycznej szkoły: Tiereszkowa wyniesiona nawet nie tyle w kosmos, co pod sufit pokoju, tak jak na postmodernistyczną ironię przystało.
Wśród nieustannej gry skojarzeń, gdzie zawsze, w każdym wierszu jest jakieś główne przesłanie, niekoniecznie dla czytelnika czytelne, niemniej wyczuwa się drugie dno, odnaleźć można prawdziwe piękno, zapewne mimochodem, gdyż poetka wystrzega się płytkiego sentymentalizmu. I tak niebieskie róże z kiczu przeobrażają się w atrybut estetycznej wartości w proletariackiej kamienicy [Sztuczne kwiaty], włosy, być może i ich brak, zmieniają się w imponujące pukle [fryzjerczyk], modlitwa przeradza się w masochistyczną udrękę niekoniecznie bolesną [Medytacja].
W wierszach podmiotem lirycznym ciągle jest ktoś inny i dzięki temu mamy różne perspektywy świata, który właśnie się w wierszu objawia. I tak widzimy go oczami noworodka [okno życia], byłej prostytutki [Gdy miłość odchodzi], czy pijaka [Charakter].
Są też konwencjonalne obrazki z ulicy, najbardziej sugestywne w swojej prostocie, chociażby ten zawarty w według mnie w najpiękniejszym wierszu z tomiku zatytułowany „ I już”, gdzie Poznań jest przestrzenią o tyle bezpieczną, o ile nadwrażliwy bohater pokona toksyczność Drugiego, zarówno napotkanego znajomego, jak i anonimowego przechodnia i kogoś, z kim dzieli mieszkanie.
A kto nie jest nadwrażliwy? I o tym jest ta poezja, o panicznym uciekaniu od przeznaczenia, od losu, od Drugiego, od własnej nadwrażliwości.


Aleksandra Zbierska. Biegnij. Nowa Ruda : Wydawnictwo MaMiKo, 2017