poniedziałek, 28 czerwca 2010
Publikacje
WIERSZ PLATFORMA TRENINGOWA W RADIO MORELE:
http://www.radiomoreleigrejpfruty.com/Platforma_treningowa,n,4035.html
nowe teksty - publikacje
ŚWIĘCI Z BOSTONU
w sześcioosobowym dormitorium
leżeli obok siebie i były to te momenty:
po pierwsze - było ciemno, po drugie -
drzwi byłe zamknięte, po trzecie - pod ścianą
stał rozgrzany piec telewizora. trzeba
być realistą odwołując się do praktyk
seksualnych, które uznano za tabu. i to jest
ten moment czwarty, kiedy się zwiększa
siła magnezu krypto - gejowskiej reklamy.
tymczasem aport moralny okazał się być
niewielki: przypadkowy seks
jest jak morderstwo w nieustającym poczuciu
niewinności. i dominanta: grzechem jest
tylko to co czyni komuś krzywdę . ad rem:
po pierwsze - krzywda, po drugie - norma,
ponieważ krzywda należy do normy, jest
falą per contra. i to jest właśnie owo "nic"
co robi krzywdę w poincie.
[wyróznienie w konkursie im. Jacka Bierezina, Łódź 2009]
A zdychać wcale nie trzeba
Gwoździe zdarzają się małe. A bywają i duże,
jak palec. Droga pisarza usiana gwoździami,
przeważnie dużych rozmiarów. Chodzić po nich
trzeba boso, krwi ubędzie dosyć
i z każdym rokiem będzie ciec obficiej.
Jeśli jesteś słaby, to kupią cię i sprzedadzą,
zahukają, uśpią, i uwiędniesz, udając,
że jesteś kwitnącym drzewem. Błogosławię cię za to,
że dasz sobie połamać żebra, by dostać się
w sam środek rikszy. Ugnieciesz swą twórczość
jak ciasto, po to tylko, by spotykając człowieka
z wyrwanym strzępem serducha stworzyć w nagrodę -
dla równowagi - na miarę uszyte kłamstwo,
pocieszający fałsz, np.:
że pierwszy szczebiot ptaka o świcie
jest piękny. (Jedna z panienek zdejmuje pończochy
i boso spaceruje po śniegu, żeby nabawić się
zapalenia płuc i wyzionąć ducha.) Cześć wam,
szaleńcy, co zapalacie złoty sen dla ludzkości,
nieszczęsnej. Cześć waszym zębom
dygoczącym z zimna.
Kuba Bogu
Dedykowany niewątpliwie Teu bę
Laska mówi - twarz twoja nikła w oddali,
czekałam, chciałam cię jakoś ocalić. - To
z German - mówię. - Ja tu przychodzę nie po to,
by reperować twarz, ani otrząsać z kurzu
duperele. Cha zresztą wie, po co się tak
wywnętrzać. Laska mówi - paralele
czekania. Ja mowie - liść czekania - rozłąka,
jak liść pożółkły leżała pomiędzy nami.
Zostań, gdzie jesteś - słyszę - prochów z siebie
nie otrząsaj, trupa z buta nie odwracaj. Och,
to już innego rodzaju gra. Sadzie jabłkowy
z niedopieszczoną ja - błonką, owocu do gnicia -
mówię ci, pamiętam. Mam w ręku kamień,
podrzucam kamień, kamień do mnie wraca.
Laska mówi - bumerang. Ja mówię - dobrze.
o świcie.
Ma w sobie coś pięknego ta chwila, gdy spojrzenie
przestaje być spojrzeniem. Gdy rozpada się
powłoka cywilizacji, przymusu & dyscypliny
odsłaniając dziką, spragnioną mordu bestię.
Może to zabrzmi dziwnie, ale uświadomienie sobie
tej prawdy dało mi pierwsze odczucie wolności
ARTERIE
==
Wieszając psy
A gdybyś umarł dziś w nocy - zapytałam - to
co by ludzie o tobie pomyśleli? Uśmiechnął się
z niedowierzaniem, a potem spoważniał - to,
co widać: oszczędny, trzeźwy, sprytny, społecznie
przystosowany - trwający, jak kula na wpół
wygasłego żaru - ani zimny, ani gorący, w gruncie
rzeczy chory, bo ani jeden dzień mojego życia
nie był mój własny, lecz był jedynie tym,
co otoczenie dla mnie wybrało. Tylko śmierć
czyni wielkie miary i normy śmiesznymi,
więc ktoś nas wytresował, byśmy się bali -
światła, przestrzeni, górskiej ściany, morza.
I tak nie możemy wyobrazić sobie najgorszego,
bo to, co nas spotka, będzie gorsze od tego,
czego można by się spodziewać - zaśmiał się.
Więc gdybym umarł dziś w nocy, pomyśleliby -
biedny, mały skurwysyn, samobójca. Boga
się nie bał. Niech gnije w spokoju. Pies z nim.
zapytałam, dlaczego to zrobił
bo ceni różnorodność - odpowiedział facet co zdradził
i zdradzi jeszcze nie raz. potem mówił o kulturze fiuta
i murzyńskich biodrach - dużych, przepastnych,
o których marzy Kuba B, bo:
demona murzyńskiej dupy nie wypędzi się z łba
czytając Spinozę czy Freuda - to instynkt
przeciwny skokowi. Siedzę w fotelu i czuję jakbym szła;
jakbym szła długą nocą - za nim, i po niego,
a przecież nikt nie jest taki specjalny.
odprysk Ducha
najwspanialsza rzecz, jaką wszyscy dzielimy.
- niech pani tak nie mówi, będę wył - powiedział
facet, który zdradził i zdradzi jeszcze nie raz.
Skąd ma wiedzieć dlaczego ten płacz?
Opanował się i wszystko jest ok -
trumna na swoim miejscu, i ładnie zamknięta;
Orkiestra dęta gra Marche funebre Chopina,
słońca nie ma - a życie jest.
RiataBaum
==
Złapać cień karalucha
1.
Zatrułam się brzoskwiniami. Takie były czyste i miękkie, może dlatego, że Klod rąbnął je dla mnie - jest lekkością mojego światła. Budząc ducha poranków przywraca mi spokój. Pozwolę mu kręcić kołami mojej spódnicy z tuzin jeszcze razy, aż łzy wedrą się w chłodny projekt naszych chichotów roztapiając stres. Przez godzinę będzie cisza, która, jak najpiękniejsza muzyka, spowoduje drętwienie palców, a potem wg jakiegoś kodu On znów przekręci kluczyk potrajając i czterokrotnie zmniejszając moją paranoję, i weźmie mnie, jako zakładnika, a ja się poddam. I będziemy włóczyć się nonszalancko w głąb naszego la la landu.
2.
podrap mój nos - powiedział czerwony od gniewu. bujasz w obłokach apatyczny złodzieju i przychodzisz pogrzebać wszystkie moje sprytne niespodzianki. a ja pragnę krwi. pozycja, jak uścisk tabasco: zasysać wschód słońca aż do kukurydzianej erekcji twojej pustej gadaniny. A na tyłach sceny bananowa twarz ględzi o złudzeniach własnego "ja" i śmieje się otwarcie z dużymi kawałkami mięsa w zębach. chociaż mnie to nie bawi, skusiło mnie pragnienie. teraz kroczę dumnie w rubinowej plamie południa, rzucając arystokratyczny cień ordynansa.
3.
Och! pomarańczowa ośmiorniczko! zabiłaś się prawie w moim łóżku - powiedziała niewolnica garów - kuzynka z piętra pod nami (usuwała kilka razy), rzucając takie samo spojrzenie jak wujek z portretu, zanim odrąbał jej śliczną stópkę rozmiar 37.
Potem zrobiła herbatę, bo było wpół do piątej - ti tajm cholera, ile sprzątania - stwierdziła odziana w prowokujące desu.
Obsługa hotelu powiedziała "nie" z powodu pogrzebu. Klod przypomniał przypadek Prosiaczka. - miał trochę więcej bekonu na brzegu talerza, a teraz tylko żwir, więc urżnął się na drugim krańcu pudła z pisakiem. - Przestań drapać krocze. Cóż, on to właśnie robił, naprawdę - powie mama oszczerczym głosem Marka Twaina, topiąc nas obydwoje w fasolowym piure z ziemniakami.
* * *
Zamienię ból.
Telefony, telefony.
dziwki, taksówki, uwielbiam cię nocy!
Roztapiamy się w tłumie, odnajdujemy się w pościeli. Tamten czy tamta, któryś wyskoczył . Rodzice zabrali tylko jajo faberże, zręczny falsyfikat.
W donicy mieszka pająk. Oko, które patrzy hipnotyzuje. obrywam muchom skrzydełka,
moja siostra targa włosy. Chciałam jej ci dać w pysk, z histerią trzeba po męsku. Tymczasem to ja leżę w kiblu. Leciałam chyba dwa metry. No dobra. Idziemy na spacer, w tym mieście są jeszcze mrówki, i trawa, znajomi. podanie ręki ?
gilotyna.
Ten trzeci cierpi jeszcze, ale ja tego nie czuje. wąskie łóżko, prześcieradło na oknie, pająk śpi na podłodze, poduszka śpi obok niego. Pierwszy dzień zmartwychwstania. Jeszcze się chwieje.
Wymawiam ci - krzyczy współlokator. Burdel cholera!. Ściany zarzygane sokiem z czarnej porzeczki, w kiblu cieknie woda, podłoga się klei.
Kocham cię - mruga oko i ciało tuli ducha, który jest gdzieś indziej. O duszę nie trzeba już walczyć.
Jesteś w takim stanie nieważkości że w ciemnych okularach i w ciemnym lokalu jest ci wszystko jedno. Dotykasz moich pleców wsuwając mi rękę pod bluzkę. Niczego nie czuję, ale wezmę wszystko, choć darowany koń wcale nie musi mieć zębów.
pod poduszką truchło pająka, lekkie jak piórko. Wyssała go sucz samica a teraz sypie trocinami maleńkich odwłoków. Świństwo pierwszego zamysłu twórczego. Tylko proszę,
bez egzaltacji, rozdepczę na miazgę.
Ostatnia noc. Siny pośladek nieba nade mną, prawo moralne
Ma się dobrze, beze mnie, wszystko jest kwestią rutyny.
Kartezjańscy
1. Zastanówmy się, zanim zacznie marzyć
bo jego marzenie może się spełnić. Spróbujmy
bez emocji: niewinny - prostoduszny - uczciwy - taki
jest - zrodzony, a nie stworzony - dziedziczy
zwłaszcza strach. Z profilu przypomina Byrona
albo Ballarda, w każdym razie kogoś wielkiego - smutny
potomek chichoczącej rodziny. Nie mówi.
2.Nic? Wyje /zabił niewinnego psa, bóg wie co jeszcze
może zrobić/ karetka. Kierunek: Choroszcz - raj
obłąkanych jaj. Da się wepchnąć do szafy i popłynie
statkiem w gównie, które jest metaforą
strasznych narodzin i niemożliwej śmierci.
3. Na ulicy śmiech, dłoń czyniąca znaki zaprasza
pod prysznic znosząc fikcję w bezczasowość.
4. - Uczciwe kobiety są głupie. - Nie!
Cierpliwe. Chamstwo nie załatwia sprawy,
ale ją ułatwia, biedny dupku, mamy na imię
Sabrina i przez odwrotność odległości jesteśmy
zwierzętami. Chodź, wydalimy strach
na gazetę - uciekając się do przesady: gdzie byłeś,
gdy zamykano za tobą drzwi? Pozwoliłeś
się wymazać z ciemności. Anuluję
prawdziwą historię. Żebyś mógł odsłonić światło
odcinam się od głosu. Dzień dobry, szafo,
5. przypomina mi się, jak się czułem
tego wieczora, kiedy zmarł tatuś, jak mnie dręczyła myśl,
co z nami będzie. Co my poczniemy. - Ciiii synku,
dzieci będą miały przez ciebie złe sny.
Tygiel Kultury
==
Żywo, żywiej!
Jechał z miasta na rowerze i, podwiózł mnie
na ramie. - Możemy się przewrócić - uprzedził.
Zastanawia mnie, czy ma poplamioną sutannę
od spodu, ale kręcimy dalej. - Istnieją takie
zdania, którym nie można przypisać żadnej
wartości logicznej, w gruncie rzeczy, widzimy
tylko to, co chcemy zobaczyć: miłość, przyjaźń,
pudełko. Puk, puk! Wyjął kanapkę z plecaka
i życząc mi smacznego kontynuował - nie,
nie ma bardziej szczerej miłości, niż miłość
do jedzenia. - Czy Pan jest Żydem? - zapytałam -
ma Pan takie czarne włosy. - Widzę po obca -
sikach, że nosi Pani rozmiar 39? Daleko Pani
do stópki japońskiej. Przypaliłam mu papierosa,
żeby jakoś nadrobić tę swoją niezręczność, a
on, wyrzucił nadgryzione jabłko i syknął przez
ramię: maniaczko kontrolowania, madonno la
kretino. Rodzisz na grobie, cierpisz
za miliony, dostajesz tylko tyle, o ile po -
prosisz!? Dlaczego nie prosisz o więcej?
Idąc po śladach
Gdy nie ma ciemności, nie istnieje światło -
pomyślałam przed zaśnięciem analizując
wszystkie swoje potknięcia. I Ezra Pound
uśmiechnął się do mnie. Wśród tylu podobnych
wybrał właśnie mnie. Powiem ci, co wiem -
szeptał - zbierałem wiatr, strumienie zapachów,
fluidy, kolory i przestrzeń. Myśli rodziły się
w locie, lecz nie umierały w odpowiedzi
na modlitwę. Nie mów nigdy więcej: nie chcę,
poddaję się. Stań naprzeciwko siebie i powiedz:
kocham cię, Ego. Postaraj się być dla mnie
prawdziwe, a zrobię to samo dla Ciebie. Jeśli
ta miłość jest trudna do zatrzymania, sprowadź
ją do druku. Potem powiedział jedno lub dwa
niezrozumiałe słowa i w jakiś sposób były one
bezwzględne. Jak białe strzałki narysowane kredą
na asfalcie - znajduję napis: odwróć Się ku niebu,
ale nie możesz oderwać się od ziemi.
Wątpiłam
Do mdlejącego ego ST. Germain mówi: pomyśl
o Czasie, kiedy twoje ciało będzie umierać,
o brzydocie martwych, martwych –
martwych! Przyjacielu. Nie uciekaj od tego.
Ja mówię: nie umiem. St. Germain mówi: Pomyśl
o gwiazdach i - dokąd one spieszą. I czy TO
jest prawdziwe? Odzyskaj moment "teraz".
Ja mówię: nie umiem. St. Germain mówi: Czas
jest systemem wiary. Potrząśnij Ego, podsuń mu
sole trzeźwiące pod nos i - nie wyrzucając siebie
z Siebie - idźcie po doświadczenie.
Duszo moja
Bruno powiedział: jest jeszcze kawa
i cukier z ektoplazmy. Weź
srebrną zastawę i pozytywkę, Marto,
choć nie jest to zupełne i bezpieczne zerknij
na zdjęcie chłopca. Odżi
jest Słowianinem, właśnie ściął włosy.
Niebieskie powietrze, mgła - tak ciemno jest
dziś w Sun Francisco, a my prujemy
czarnym bentleyem przez twój niespokojny
sen. Ponieważ go umiłowałem, zostanę z nim
aż do zderzenia. To taki malutki show,
Marto. Za chwilę wstanie Sun Zi.
It's very, very soon. Tak pięknie jest
teraz. Bądź dobrą mamą.
III
co u mnie? zdaje się, wszystko jak trzeba:
bity materii i dźwięku wprawiają w rezonans
białko, więc moje ego rości sobie pretensje
do kolejnego wcielenia, gdzie niebo z nieba,
kość z kości, i twoja świecka wątpliwość -
po co? cóż, spróbuję ci to prościej opisać :
do tego miejsca, w którym teraz jestem
z pewnością przypływów powraca głównie strach.
czy chcesz mnie taką zobaczyć? z głową
załamaną na poduszce, z zapadniętymi oczami,
osłabioną przez brak pragnień i czucia?
jest we mnie noc bez jednej gwiazdy, piękno
i terror szukających się oznak istnienia,
cichy slajd wspomnień, i wpół zatrzymany
wdech. cienie przechodzą w cienie, a wszystko
się dzieje za szybko. ale to nie przeminie.
czy to jest dla ciebie niespodzianką? a jednak
mam marzenia, i nadzieję, przyjacielu. a one
rosną, rosną, rosną, i smak powraca na język.
tymczasem, jak posąg - w zacienionej uliczce,
bez głosu i oczu - odpoczywam w barwach ziemi.
Horyzontalnie
jestem szczęśliwy - powiedział - kompletnie
szczęśliwy, ponieważ pozwoliłem, by opuściła mnie
wszelka nadzieja. sam dla siebie jestem teraz
kimś postronnym. to wielka siła, wiesz? ale trzeba
uważać - materia w istocie cała jest wybuchowa.
nie można kochać za mocno (jak to
się często zdarza ludziom chorym na żółć);
nie można żyć mocniej. niekiedy, ale tylko niekiedy,
warto jest żyć długo. ułożył mnie na kanapie,
żebym mogła przemyśleć sprawę dalszego leżenia,
bo z tej perspektywy nie ma sensu
planować spraw bardziej poważnych ( ktoś
tłucze kotlety za ścianą. z poręczy fotela
na podłogę zsunęły się pończochy. leżą tak bezładnie,
że jest mi ich żal). niech będzie, że ten współczynnik
empatii trochę kłamie. myślę, że nie boję się
tak leżeć. boję się...nie myśleć...
Pogranicza
w sześcioosobowym dormitorium
leżeli obok siebie i były to te momenty:
po pierwsze - było ciemno, po drugie -
drzwi byłe zamknięte, po trzecie - pod ścianą
stał rozgrzany piec telewizora. trzeba
być realistą odwołując się do praktyk
seksualnych, które uznano za tabu. i to jest
ten moment czwarty, kiedy się zwiększa
siła magnezu krypto - gejowskiej reklamy.
tymczasem aport moralny okazał się być
niewielki: przypadkowy seks
jest jak morderstwo w nieustającym poczuciu
niewinności. i dominanta: grzechem jest
tylko to co czyni komuś krzywdę . ad rem:
po pierwsze - krzywda, po drugie - norma,
ponieważ krzywda należy do normy, jest
falą per contra. i to jest właśnie owo "nic"
co robi krzywdę w poincie.
[wyróznienie w konkursie im. Jacka Bierezina, Łódź 2009]
A zdychać wcale nie trzeba
Gwoździe zdarzają się małe. A bywają i duże,
jak palec. Droga pisarza usiana gwoździami,
przeważnie dużych rozmiarów. Chodzić po nich
trzeba boso, krwi ubędzie dosyć
i z każdym rokiem będzie ciec obficiej.
Jeśli jesteś słaby, to kupią cię i sprzedadzą,
zahukają, uśpią, i uwiędniesz, udając,
że jesteś kwitnącym drzewem. Błogosławię cię za to,
że dasz sobie połamać żebra, by dostać się
w sam środek rikszy. Ugnieciesz swą twórczość
jak ciasto, po to tylko, by spotykając człowieka
z wyrwanym strzępem serducha stworzyć w nagrodę -
dla równowagi - na miarę uszyte kłamstwo,
pocieszający fałsz, np.:
że pierwszy szczebiot ptaka o świcie
jest piękny. (Jedna z panienek zdejmuje pończochy
i boso spaceruje po śniegu, żeby nabawić się
zapalenia płuc i wyzionąć ducha.) Cześć wam,
szaleńcy, co zapalacie złoty sen dla ludzkości,
nieszczęsnej. Cześć waszym zębom
dygoczącym z zimna.
Kuba Bogu
Dedykowany niewątpliwie Teu bę
Laska mówi - twarz twoja nikła w oddali,
czekałam, chciałam cię jakoś ocalić. - To
z German - mówię. - Ja tu przychodzę nie po to,
by reperować twarz, ani otrząsać z kurzu
duperele. Cha zresztą wie, po co się tak
wywnętrzać. Laska mówi - paralele
czekania. Ja mowie - liść czekania - rozłąka,
jak liść pożółkły leżała pomiędzy nami.
Zostań, gdzie jesteś - słyszę - prochów z siebie
nie otrząsaj, trupa z buta nie odwracaj. Och,
to już innego rodzaju gra. Sadzie jabłkowy
z niedopieszczoną ja - błonką, owocu do gnicia -
mówię ci, pamiętam. Mam w ręku kamień,
podrzucam kamień, kamień do mnie wraca.
Laska mówi - bumerang. Ja mówię - dobrze.
o świcie.
Ma w sobie coś pięknego ta chwila, gdy spojrzenie
przestaje być spojrzeniem. Gdy rozpada się
powłoka cywilizacji, przymusu & dyscypliny
odsłaniając dziką, spragnioną mordu bestię.
Może to zabrzmi dziwnie, ale uświadomienie sobie
tej prawdy dało mi pierwsze odczucie wolności
ARTERIE
==
Wieszając psy
A gdybyś umarł dziś w nocy - zapytałam - to
co by ludzie o tobie pomyśleli? Uśmiechnął się
z niedowierzaniem, a potem spoważniał - to,
co widać: oszczędny, trzeźwy, sprytny, społecznie
przystosowany - trwający, jak kula na wpół
wygasłego żaru - ani zimny, ani gorący, w gruncie
rzeczy chory, bo ani jeden dzień mojego życia
nie był mój własny, lecz był jedynie tym,
co otoczenie dla mnie wybrało. Tylko śmierć
czyni wielkie miary i normy śmiesznymi,
więc ktoś nas wytresował, byśmy się bali -
światła, przestrzeni, górskiej ściany, morza.
I tak nie możemy wyobrazić sobie najgorszego,
bo to, co nas spotka, będzie gorsze od tego,
czego można by się spodziewać - zaśmiał się.
Więc gdybym umarł dziś w nocy, pomyśleliby -
biedny, mały skurwysyn, samobójca. Boga
się nie bał. Niech gnije w spokoju. Pies z nim.
zapytałam, dlaczego to zrobił
bo ceni różnorodność - odpowiedział facet co zdradził
i zdradzi jeszcze nie raz. potem mówił o kulturze fiuta
i murzyńskich biodrach - dużych, przepastnych,
o których marzy Kuba B, bo:
demona murzyńskiej dupy nie wypędzi się z łba
czytając Spinozę czy Freuda - to instynkt
przeciwny skokowi. Siedzę w fotelu i czuję jakbym szła;
jakbym szła długą nocą - za nim, i po niego,
a przecież nikt nie jest taki specjalny.
odprysk Ducha
najwspanialsza rzecz, jaką wszyscy dzielimy.
- niech pani tak nie mówi, będę wył - powiedział
facet, który zdradził i zdradzi jeszcze nie raz.
Skąd ma wiedzieć dlaczego ten płacz?
Opanował się i wszystko jest ok -
trumna na swoim miejscu, i ładnie zamknięta;
Orkiestra dęta gra Marche funebre Chopina,
słońca nie ma - a życie jest.
RiataBaum
==
Złapać cień karalucha
1.
Zatrułam się brzoskwiniami. Takie były czyste i miękkie, może dlatego, że Klod rąbnął je dla mnie - jest lekkością mojego światła. Budząc ducha poranków przywraca mi spokój. Pozwolę mu kręcić kołami mojej spódnicy z tuzin jeszcze razy, aż łzy wedrą się w chłodny projekt naszych chichotów roztapiając stres. Przez godzinę będzie cisza, która, jak najpiękniejsza muzyka, spowoduje drętwienie palców, a potem wg jakiegoś kodu On znów przekręci kluczyk potrajając i czterokrotnie zmniejszając moją paranoję, i weźmie mnie, jako zakładnika, a ja się poddam. I będziemy włóczyć się nonszalancko w głąb naszego la la landu.
2.
podrap mój nos - powiedział czerwony od gniewu. bujasz w obłokach apatyczny złodzieju i przychodzisz pogrzebać wszystkie moje sprytne niespodzianki. a ja pragnę krwi. pozycja, jak uścisk tabasco: zasysać wschód słońca aż do kukurydzianej erekcji twojej pustej gadaniny. A na tyłach sceny bananowa twarz ględzi o złudzeniach własnego "ja" i śmieje się otwarcie z dużymi kawałkami mięsa w zębach. chociaż mnie to nie bawi, skusiło mnie pragnienie. teraz kroczę dumnie w rubinowej plamie południa, rzucając arystokratyczny cień ordynansa.
3.
Och! pomarańczowa ośmiorniczko! zabiłaś się prawie w moim łóżku - powiedziała niewolnica garów - kuzynka z piętra pod nami (usuwała kilka razy), rzucając takie samo spojrzenie jak wujek z portretu, zanim odrąbał jej śliczną stópkę rozmiar 37.
Potem zrobiła herbatę, bo było wpół do piątej - ti tajm cholera, ile sprzątania - stwierdziła odziana w prowokujące desu.
Obsługa hotelu powiedziała "nie" z powodu pogrzebu. Klod przypomniał przypadek Prosiaczka. - miał trochę więcej bekonu na brzegu talerza, a teraz tylko żwir, więc urżnął się na drugim krańcu pudła z pisakiem. - Przestań drapać krocze. Cóż, on to właśnie robił, naprawdę - powie mama oszczerczym głosem Marka Twaina, topiąc nas obydwoje w fasolowym piure z ziemniakami.
* * *
Zamienię ból.
Telefony, telefony.
dziwki, taksówki, uwielbiam cię nocy!
Roztapiamy się w tłumie, odnajdujemy się w pościeli. Tamten czy tamta, któryś wyskoczył . Rodzice zabrali tylko jajo faberże, zręczny falsyfikat.
W donicy mieszka pająk. Oko, które patrzy hipnotyzuje. obrywam muchom skrzydełka,
moja siostra targa włosy. Chciałam jej ci dać w pysk, z histerią trzeba po męsku. Tymczasem to ja leżę w kiblu. Leciałam chyba dwa metry. No dobra. Idziemy na spacer, w tym mieście są jeszcze mrówki, i trawa, znajomi. podanie ręki ?
gilotyna.
Ten trzeci cierpi jeszcze, ale ja tego nie czuje. wąskie łóżko, prześcieradło na oknie, pająk śpi na podłodze, poduszka śpi obok niego. Pierwszy dzień zmartwychwstania. Jeszcze się chwieje.
Wymawiam ci - krzyczy współlokator. Burdel cholera!. Ściany zarzygane sokiem z czarnej porzeczki, w kiblu cieknie woda, podłoga się klei.
Kocham cię - mruga oko i ciało tuli ducha, który jest gdzieś indziej. O duszę nie trzeba już walczyć.
Jesteś w takim stanie nieważkości że w ciemnych okularach i w ciemnym lokalu jest ci wszystko jedno. Dotykasz moich pleców wsuwając mi rękę pod bluzkę. Niczego nie czuję, ale wezmę wszystko, choć darowany koń wcale nie musi mieć zębów.
pod poduszką truchło pająka, lekkie jak piórko. Wyssała go sucz samica a teraz sypie trocinami maleńkich odwłoków. Świństwo pierwszego zamysłu twórczego. Tylko proszę,
bez egzaltacji, rozdepczę na miazgę.
Ostatnia noc. Siny pośladek nieba nade mną, prawo moralne
Ma się dobrze, beze mnie, wszystko jest kwestią rutyny.
Kartezjańscy
1. Zastanówmy się, zanim zacznie marzyć
bo jego marzenie może się spełnić. Spróbujmy
bez emocji: niewinny - prostoduszny - uczciwy - taki
jest - zrodzony, a nie stworzony - dziedziczy
zwłaszcza strach. Z profilu przypomina Byrona
albo Ballarda, w każdym razie kogoś wielkiego - smutny
potomek chichoczącej rodziny. Nie mówi.
2.Nic? Wyje /zabił niewinnego psa, bóg wie co jeszcze
może zrobić/ karetka. Kierunek: Choroszcz - raj
obłąkanych jaj. Da się wepchnąć do szafy i popłynie
statkiem w gównie, które jest metaforą
strasznych narodzin i niemożliwej śmierci.
3. Na ulicy śmiech, dłoń czyniąca znaki zaprasza
pod prysznic znosząc fikcję w bezczasowość.
4. - Uczciwe kobiety są głupie. - Nie!
Cierpliwe. Chamstwo nie załatwia sprawy,
ale ją ułatwia, biedny dupku, mamy na imię
Sabrina i przez odwrotność odległości jesteśmy
zwierzętami. Chodź, wydalimy strach
na gazetę - uciekając się do przesady: gdzie byłeś,
gdy zamykano za tobą drzwi? Pozwoliłeś
się wymazać z ciemności. Anuluję
prawdziwą historię. Żebyś mógł odsłonić światło
odcinam się od głosu. Dzień dobry, szafo,
5. przypomina mi się, jak się czułem
tego wieczora, kiedy zmarł tatuś, jak mnie dręczyła myśl,
co z nami będzie. Co my poczniemy. - Ciiii synku,
dzieci będą miały przez ciebie złe sny.
Tygiel Kultury
==
Żywo, żywiej!
Jechał z miasta na rowerze i, podwiózł mnie
na ramie. - Możemy się przewrócić - uprzedził.
Zastanawia mnie, czy ma poplamioną sutannę
od spodu, ale kręcimy dalej. - Istnieją takie
zdania, którym nie można przypisać żadnej
wartości logicznej, w gruncie rzeczy, widzimy
tylko to, co chcemy zobaczyć: miłość, przyjaźń,
pudełko. Puk, puk! Wyjął kanapkę z plecaka
i życząc mi smacznego kontynuował - nie,
nie ma bardziej szczerej miłości, niż miłość
do jedzenia. - Czy Pan jest Żydem? - zapytałam -
ma Pan takie czarne włosy. - Widzę po obca -
sikach, że nosi Pani rozmiar 39? Daleko Pani
do stópki japońskiej. Przypaliłam mu papierosa,
żeby jakoś nadrobić tę swoją niezręczność, a
on, wyrzucił nadgryzione jabłko i syknął przez
ramię: maniaczko kontrolowania, madonno la
kretino. Rodzisz na grobie, cierpisz
za miliony, dostajesz tylko tyle, o ile po -
prosisz!? Dlaczego nie prosisz o więcej?
Idąc po śladach
Gdy nie ma ciemności, nie istnieje światło -
pomyślałam przed zaśnięciem analizując
wszystkie swoje potknięcia. I Ezra Pound
uśmiechnął się do mnie. Wśród tylu podobnych
wybrał właśnie mnie. Powiem ci, co wiem -
szeptał - zbierałem wiatr, strumienie zapachów,
fluidy, kolory i przestrzeń. Myśli rodziły się
w locie, lecz nie umierały w odpowiedzi
na modlitwę. Nie mów nigdy więcej: nie chcę,
poddaję się. Stań naprzeciwko siebie i powiedz:
kocham cię, Ego. Postaraj się być dla mnie
prawdziwe, a zrobię to samo dla Ciebie. Jeśli
ta miłość jest trudna do zatrzymania, sprowadź
ją do druku. Potem powiedział jedno lub dwa
niezrozumiałe słowa i w jakiś sposób były one
bezwzględne. Jak białe strzałki narysowane kredą
na asfalcie - znajduję napis: odwróć Się ku niebu,
ale nie możesz oderwać się od ziemi.
Wątpiłam
Do mdlejącego ego ST. Germain mówi: pomyśl
o Czasie, kiedy twoje ciało będzie umierać,
o brzydocie martwych, martwych –
martwych! Przyjacielu. Nie uciekaj od tego.
Ja mówię: nie umiem. St. Germain mówi: Pomyśl
o gwiazdach i - dokąd one spieszą. I czy TO
jest prawdziwe? Odzyskaj moment "teraz".
Ja mówię: nie umiem. St. Germain mówi: Czas
jest systemem wiary. Potrząśnij Ego, podsuń mu
sole trzeźwiące pod nos i - nie wyrzucając siebie
z Siebie - idźcie po doświadczenie.
Duszo moja
Bruno powiedział: jest jeszcze kawa
i cukier z ektoplazmy. Weź
srebrną zastawę i pozytywkę, Marto,
choć nie jest to zupełne i bezpieczne zerknij
na zdjęcie chłopca. Odżi
jest Słowianinem, właśnie ściął włosy.
Niebieskie powietrze, mgła - tak ciemno jest
dziś w Sun Francisco, a my prujemy
czarnym bentleyem przez twój niespokojny
sen. Ponieważ go umiłowałem, zostanę z nim
aż do zderzenia. To taki malutki show,
Marto. Za chwilę wstanie Sun Zi.
It's very, very soon. Tak pięknie jest
teraz. Bądź dobrą mamą.
III
co u mnie? zdaje się, wszystko jak trzeba:
bity materii i dźwięku wprawiają w rezonans
białko, więc moje ego rości sobie pretensje
do kolejnego wcielenia, gdzie niebo z nieba,
kość z kości, i twoja świecka wątpliwość -
po co? cóż, spróbuję ci to prościej opisać :
do tego miejsca, w którym teraz jestem
z pewnością przypływów powraca głównie strach.
czy chcesz mnie taką zobaczyć? z głową
załamaną na poduszce, z zapadniętymi oczami,
osłabioną przez brak pragnień i czucia?
jest we mnie noc bez jednej gwiazdy, piękno
i terror szukających się oznak istnienia,
cichy slajd wspomnień, i wpół zatrzymany
wdech. cienie przechodzą w cienie, a wszystko
się dzieje za szybko. ale to nie przeminie.
czy to jest dla ciebie niespodzianką? a jednak
mam marzenia, i nadzieję, przyjacielu. a one
rosną, rosną, rosną, i smak powraca na język.
tymczasem, jak posąg - w zacienionej uliczce,
bez głosu i oczu - odpoczywam w barwach ziemi.
Horyzontalnie
jestem szczęśliwy - powiedział - kompletnie
szczęśliwy, ponieważ pozwoliłem, by opuściła mnie
wszelka nadzieja. sam dla siebie jestem teraz
kimś postronnym. to wielka siła, wiesz? ale trzeba
uważać - materia w istocie cała jest wybuchowa.
nie można kochać za mocno (jak to
się często zdarza ludziom chorym na żółć);
nie można żyć mocniej. niekiedy, ale tylko niekiedy,
warto jest żyć długo. ułożył mnie na kanapie,
żebym mogła przemyśleć sprawę dalszego leżenia,
bo z tej perspektywy nie ma sensu
planować spraw bardziej poważnych ( ktoś
tłucze kotlety za ścianą. z poręczy fotela
na podłogę zsunęły się pończochy. leżą tak bezładnie,
że jest mi ich żal). niech będzie, że ten współczynnik
empatii trochę kłamie. myślę, że nie boję się
tak leżeć. boję się...nie myśleć...
Pogranicza
publikacje
* "Solistki" Antologia poezji kobiet (1989-2009), Warszawa
[1] http://www.biblionetka.pl/book.aspx?id=119646
* Tygiel Kultury Nr 7-9/2009, ŁÓDŹ ( wersja online -
[2]) http://www.tygielkultury.eu/7_9_2009/aktual/d04.htm
* Wakat 1 (6)/2008, Warszawa
[3] http://www.sdk.pl/nocpoetow/manifestacje/wakat/spis6.htm
* Fragile 1/2008, Kraków
[4] http://www.fragile.net.pl/archiwum/archiwum-2008-1.php
* GW - Poznań nr 168, Dodatek Kulturalny ( Wiersz Na Nowy Tydzień) z dnia 20/07/2009 []
* Notatnik Satyryczny Nr 16/2009, Warszawa
[5] https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi2_9DfgjJ2P5u8u-uRzmVFBKqOZQXKP2rLTpHOPPPq77GaGqP4m56ec1CkQvGCTYTmqPoSUbMSRgTECrzwCC8Gd4Ba8HFkCFIaj-Yqz5n4k87ZdK1bgmpycws5IWmxv_eoFpIRORWnjUdE/s1600-h/Do+druku+NOTATNIK+X.jpg
* Pogranicza Nr 5 ( 89), Szczecin
[6] http://www.pogranicza.pl/pogranicza-5-2009,164.html
* RitaBaum Nr 14/2009, Wrocław
[7] http://www.pogranicza.pl/pogranicza-5-2009,164.html
* RitaBaum online, październik 2009 -
[8] http://ritabaum.pl/go.php?id=73&what=teksty
* Arterie 3(6)/2009, Łódź
[9] http://www.arterie.com.pl/poezja/8-ogolne/96-arterie-6
* Notatnik Satyryczny Nr 3/2010, Warszawa /PROZA/ wersja internetowa:
[10] https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi5OlAd2rcbLXGZXXsQjgjLKP4U3X1G48UUpFTGGA_4p1z69sWaLqgGLwTpXq2to6yYxMctnLxCm3j-fFR3FeMdh-a7mq_Iab8IXgqZth3BBXAjNl7I_F3u27uI0CH8rHRvejKgplo0-lH4/s1600-h/Marzec+do+druku20.jpg
[11] https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhJy2Z6icmab_7aBHjHhI3w-dFwdNKWgc5EqFQcTUwpPj7n_7tkSqPjVDp0RZM0ZDiF87V895dbpJoaY0jUzQriJYGqp8nMK94lS6NJa7a3t2tY2qZuFuQVOFwej6wYBsdNlK3iFcnHjzOG/s1600-h/Marzec+do+druku21.jpg
[12] https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhY4nRpPAfiBP4eWw7z7VxTohz2_3ynMNM6MqqHyU6HJwe_0OiXhESgs0wLUN6KHwRcd0ltIRC28Xuqa5ql4qOHoAsXmosPPlZ1GJmWt2ZSo9mX15pxKlSTTI_ku7J34MkDOwsdm-AGQM-Z/s1600-h/Marzec+do+druku22.jpg
* Antologia Poeci dla Tybetu, S.Ż.P. Brzeg 2010 - e-book str 77
[13] http://issuu.com/poeci/docs/poecidlatybetu/1?zoomed=&zoomPercent=&zoomX=&zoomY=¬eText=¬eX=¬eY=&viewMode=magazine
* Lamelli 1(61) Kraków 2009 - wersja internetowa, str 10
[14] http://docs.google.com/viewer?a=v&q=cache:0hCuePFBbEYJ:www.lamelli.com.pl/tresc/pismo/2009/styczen_09.pdf+aleksandra+zbierska+grafomanka&hl=pl&gl=pl&pid=bl&srcid=ADGEESgoFZKVlCUUrH2VJtRdiFDhVRR4ogw38z0YHruzodaqkCFgjkIvxpKB1hUYfp6efH8jRnbCi61zSpual3DvG4KMQJ2olO1k4RgZSUzcRmyK0vw72H5ObvS6voU30KZgKnc4X7Iy&sig=AHIEtbTZu5-Yylq8wqdlOWRGE_l4ism0aQ
* Zamojski Kwartalnik Kulturalny 2008 (str. 71)
[15] http://www.zkk.zam.pl/pdf/2007/93.pdf
PORTALE INTERNETOWE
* Ogród Wolności /The Freedom's Garden
[16] http://ogrodwolnosci.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=449&Itemid=1
-[17] http://ogrodwolnosci.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=461&Itemid=1
* Instynkt. org -
[18] http://instynkt.wordpress.com/2010/01/19/aleksandra-zbierska-sufler/
* Neurokultura -
[19] http://www.neurokultura.pl/poezja/65-aleksandra-zbierska-wiersze.html
* Art Scriptum -
[20] http://www.artscriptum.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=211
[1] http://www.biblionetka.pl/book.aspx?id=119646
* Tygiel Kultury Nr 7-9/2009, ŁÓDŹ ( wersja online -
[2]) http://www.tygielkultury.eu/7_9_2009/aktual/d04.htm
* Wakat 1 (6)/2008, Warszawa
[3] http://www.sdk.pl/nocpoetow/manifestacje/wakat/spis6.htm
* Fragile 1/2008, Kraków
[4] http://www.fragile.net.pl/archiwum/archiwum-2008-1.php
* GW - Poznań nr 168, Dodatek Kulturalny ( Wiersz Na Nowy Tydzień) z dnia 20/07/2009 []
* Notatnik Satyryczny Nr 16/2009, Warszawa
[5] https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi2_9DfgjJ2P5u8u-uRzmVFBKqOZQXKP2rLTpHOPPPq77GaGqP4m56ec1CkQvGCTYTmqPoSUbMSRgTECrzwCC8Gd4Ba8HFkCFIaj-Yqz5n4k87ZdK1bgmpycws5IWmxv_eoFpIRORWnjUdE/s1600-h/Do+druku+NOTATNIK+X.jpg
* Pogranicza Nr 5 ( 89), Szczecin
[6] http://www.pogranicza.pl/pogranicza-5-2009,164.html
* RitaBaum Nr 14/2009, Wrocław
[7] http://www.pogranicza.pl/pogranicza-5-2009,164.html
* RitaBaum online, październik 2009 -
[8] http://ritabaum.pl/go.php?id=73&what=teksty
* Arterie 3(6)/2009, Łódź
[9] http://www.arterie.com.pl/poezja/8-ogolne/96-arterie-6
* Notatnik Satyryczny Nr 3/2010, Warszawa /PROZA/ wersja internetowa:
[10] https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi5OlAd2rcbLXGZXXsQjgjLKP4U3X1G48UUpFTGGA_4p1z69sWaLqgGLwTpXq2to6yYxMctnLxCm3j-fFR3FeMdh-a7mq_Iab8IXgqZth3BBXAjNl7I_F3u27uI0CH8rHRvejKgplo0-lH4/s1600-h/Marzec+do+druku20.jpg
[11] https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhJy2Z6icmab_7aBHjHhI3w-dFwdNKWgc5EqFQcTUwpPj7n_7tkSqPjVDp0RZM0ZDiF87V895dbpJoaY0jUzQriJYGqp8nMK94lS6NJa7a3t2tY2qZuFuQVOFwej6wYBsdNlK3iFcnHjzOG/s1600-h/Marzec+do+druku21.jpg
[12] https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhY4nRpPAfiBP4eWw7z7VxTohz2_3ynMNM6MqqHyU6HJwe_0OiXhESgs0wLUN6KHwRcd0ltIRC28Xuqa5ql4qOHoAsXmosPPlZ1GJmWt2ZSo9mX15pxKlSTTI_ku7J34MkDOwsdm-AGQM-Z/s1600-h/Marzec+do+druku22.jpg
* Antologia Poeci dla Tybetu, S.Ż.P. Brzeg 2010 - e-book str 77
[13] http://issuu.com/poeci/docs/poecidlatybetu/1?zoomed=&zoomPercent=&zoomX=&zoomY=¬eText=¬eX=¬eY=&viewMode=magazine
* Lamelli 1(61) Kraków 2009 - wersja internetowa, str 10
[14] http://docs.google.com/viewer?a=v&q=cache:0hCuePFBbEYJ:www.lamelli.com.pl/tresc/pismo/2009/styczen_09.pdf+aleksandra+zbierska+grafomanka&hl=pl&gl=pl&pid=bl&srcid=ADGEESgoFZKVlCUUrH2VJtRdiFDhVRR4ogw38z0YHruzodaqkCFgjkIvxpKB1hUYfp6efH8jRnbCi61zSpual3DvG4KMQJ2olO1k4RgZSUzcRmyK0vw72H5ObvS6voU30KZgKnc4X7Iy&sig=AHIEtbTZu5-Yylq8wqdlOWRGE_l4ism0aQ
* Zamojski Kwartalnik Kulturalny 2008 (str. 71)
[15] http://www.zkk.zam.pl/pdf/2007/93.pdf
PORTALE INTERNETOWE
* Ogród Wolności /The Freedom's Garden
[16] http://ogrodwolnosci.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=449&Itemid=1
-[17] http://ogrodwolnosci.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=461&Itemid=1
* Instynkt. org -
[18] http://instynkt.wordpress.com/2010/01/19/aleksandra-zbierska-sufler/
* Neurokultura -
[19] http://www.neurokultura.pl/poezja/65-aleksandra-zbierska-wiersze.html
* Art Scriptum -
[20] http://www.artscriptum.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=211
Varia
BŁĄD PAMIĘCI
zakończenie wydarzeń w gruncie rzeczy jest sprawą przypadku i tylko zewnętrznie wiąże się ze słowami: dostrzegam i odtwarzam przekleństwo tajemniczego fatum, które z pokolenia na pokolenie wysysa z nas siły. A jednak nasze geny przetrwały biologiczną degenerację nie po to, by teraz poddać się duchowemu bankructwu, moralnemu skostnieniu, absolutnej i strasznej pustce wewnętrznej.
Pod zewnętrzną powłoką
przesuwa się sznur postaci, niczym ruchoma galeria kontrastów, przyziemnych namiętności; na wskroś prozaiczne, a niekiedy żałosne i odrażające upozowanie dramatu wzjaemnie zapładniających się myśli. [Obudźcie mnie!] I wszystko zlazło. został goły człowiek.
Dwa koła współśrodkowe zaczęły się przecinać nie nakładają się na siebie.
Filozofio indywidualizmu epatująca ideowym Oderwaniem, strzało pożądania w beztroskim dementi, lapsusie filantropijnego szastania słowem -
ukryć zło czy je upiększyć?
Z BENTALU
Istnieją ludzie uważający za swój obowiązek kreować działania, które wydają im się obrzydliwe. Popatrzcie: na ścianie wisi zegar. Zegar nie jest
halucynacją - wszyscy mogą go widzieć. Myślę więc odróżniam dobro i zło za pomocą uczuć, tak jak rozróżniam kolory niebieski i żółty widząc,
że są różne. Dlatego spowiadam się wam, bracia i siostry, zgrzeszyłam, bo napisałam książkę mnożąc byty niepotrzebne, ponieważ nie ma nic,
w tej książce nic, kompletnie nic ciekawego. Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina. I już osiem nóg diabla pełznie mi po grzbiecie,
ręka diabla do snu mnie kołysze, i szept, jakby z bentalu, w kółko powtarzany : poczucie winy to słabość, to choroba. Nie ma dobrego wyjścia.
Nie ma złego. Pies pożarł kluczyki. Biegnie tu, po ósmej tarczy nieba. Pies nie jest halucynacją, widzą go plejady gwiazd. I wy możecie widzieć.
SEN GŁOSZĄCEJ SŁAWĘ
Co słychać ? - zapytałam. - Nie pracuję już w przychodni - odpowiedział. - Co poza tym? – Flauta - westchnął i zostawił mi autograf
podpisując kwit zapłaty. Noszę go przy sobie, ale z dnia na dzień jest coraz mniej wyraźny. Mam na imię Klio ( dokładnie tak, przez „k”).
Jestem kelnerką w Greenwich, niedaleko parku, przez który biegnie południk zerowy – meridian szczególny, zwłaszcza dla poetów.
Mam kilka niezłych autografów, all correct, w zeszycie. Żal mi poety od flauty. Zrobił świetną prozę, a jednak przeszła bez echa.
Podobno ten jego bohater, to taki dziwkarz epicki (lubię takich!) - może dlatego tytuł sugeruje coś na przekór? Dziś Boże ciało –
czujesz? Feeria kwiatów, wstążek. "Zmiłuj się nad nami” – napis krzyczy ( do mnie? ). Ale to nie mój sen. Jestem Klio ( dokładnie tak,
przez „k”) – dziś wracam do domu. Odliczam kolejną stację. Świat rozmazuje się za oknem, ja przed. I jeszcze credo na oddalającym się
parkanie: jeśli sens istnienia sprowadza się do patrzenia to: czego nie widać, tego nie ma. Oglądam kwit zapłaty – Pluszka zniknął…
PLATFORMA TRENINGOWA
Coś na kształt szkatułki, wewnątrz niej drogowskaz z opuszczoną literą: B[]g, kierunek: synteza prawdy ( najbardziej pewne jest to, co niemożliwe). Dalej
fantazmat bramy, której strzegą koszmary ( strach wymykają się wszelkim opisom), a przed bramą ściany: stawania się, rodzenia, umierania, i rozpadu
( cztery kolejne progi doznawania zmienności) i sam początek: Słowo. Ponieważ przyszłość nie jest opcją, Słowo zapala się od słowa polując na obietnicę ( to,
co wymyka się wszelkim opisom nie istnieje), dopóki zjawiska bujają się swobodnie popychając się wzajemnie do wyjścia - chodzi tylko o wprawę w pożegnaniach.
RZECZY TAK SAMO WAŻNE
(…) jak ta zima, którą ostatecznie odczuwam w samym sobie, chłodny, mroźny spokój, uczucie, a nawet przekonanie, że wszystkie rzeczy są tak samo ważne. Jakaś mucha budzi się i brzęczy na szybie, zelówki odpadają… Jens Bjorneboe
Nic złego nie robi. Dobrego też nie. Chce żeby było lepiej i wie dlaczego lepiej nie jest. Żywioły go nie słuchają, ludzie nie traktują, rzeczy patrzą obojętnie. Mnóstwo jest takich ludzi, którzy patrzą na świat, a świat im się nie odwzajemnia.
Odwrócił się w moją stronę: A ty kim jesteś? - Nie czuć głodu. Żeby tylko nie czuć głodu! - Och, co za dekadencja! Mój biedny skarbie. Korzystaj ze swoich lęków. Stąd bierze się większość pasji. A teraz spójrz: co rozdeptujesz? Ślimak? Tak blisko,
tak blisko! Ale to tylko wyczarowana przez maga breja mięsa. Niewinna i piękna. Zmiażdż ją, a cała rzecz zacznie się od nowa. Za sprawą chimery głodu, iluzji, fantazji. - Co z tego, co z tego. Co z tego? Zimy tutaj są dobre. Pełne ciszy, spokoju. I starość.
Ową
iskrę rozpalającą płomień, krew z palca
ukłutego szpilką, sakramentalne: tak - tak
FORMALNE: nie – NIE? Ego –
istycznych, ponurych i zdecydowanych
inteligentów, teatralną rutynę, pryncypia-
lnych, wątpiących TEISTÓW, bujny
temperament. Śmiałe, silne, bohaterskie,
koty, koty, koty. Kapitał moralny
FACETÓW, potrzeby lokalne KOBIET.
Opatrzność krzyczącą falsetem: OWA –
CJE !!!
Dla surogatów sztuki –
najwyższe uznanie. Obiad na stole. OWĄ
drogę kredową – niech Bóg wywyższy
we właściwym czasie. T y m c z a s e m
nie trzeba się żegnać
zakończenie wydarzeń w gruncie rzeczy jest sprawą przypadku i tylko zewnętrznie wiąże się ze słowami: dostrzegam i odtwarzam przekleństwo tajemniczego fatum, które z pokolenia na pokolenie wysysa z nas siły. A jednak nasze geny przetrwały biologiczną degenerację nie po to, by teraz poddać się duchowemu bankructwu, moralnemu skostnieniu, absolutnej i strasznej pustce wewnętrznej.
Pod zewnętrzną powłoką
przesuwa się sznur postaci, niczym ruchoma galeria kontrastów, przyziemnych namiętności; na wskroś prozaiczne, a niekiedy żałosne i odrażające upozowanie dramatu wzjaemnie zapładniających się myśli. [Obudźcie mnie!] I wszystko zlazło. został goły człowiek.
Dwa koła współśrodkowe zaczęły się przecinać nie nakładają się na siebie.
Filozofio indywidualizmu epatująca ideowym Oderwaniem, strzało pożądania w beztroskim dementi, lapsusie filantropijnego szastania słowem -
ukryć zło czy je upiększyć?
Z BENTALU
Istnieją ludzie uważający za swój obowiązek kreować działania, które wydają im się obrzydliwe. Popatrzcie: na ścianie wisi zegar. Zegar nie jest
halucynacją - wszyscy mogą go widzieć. Myślę więc odróżniam dobro i zło za pomocą uczuć, tak jak rozróżniam kolory niebieski i żółty widząc,
że są różne. Dlatego spowiadam się wam, bracia i siostry, zgrzeszyłam, bo napisałam książkę mnożąc byty niepotrzebne, ponieważ nie ma nic,
w tej książce nic, kompletnie nic ciekawego. Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina. I już osiem nóg diabla pełznie mi po grzbiecie,
ręka diabla do snu mnie kołysze, i szept, jakby z bentalu, w kółko powtarzany : poczucie winy to słabość, to choroba. Nie ma dobrego wyjścia.
Nie ma złego. Pies pożarł kluczyki. Biegnie tu, po ósmej tarczy nieba. Pies nie jest halucynacją, widzą go plejady gwiazd. I wy możecie widzieć.
SEN GŁOSZĄCEJ SŁAWĘ
Co słychać ? - zapytałam. - Nie pracuję już w przychodni - odpowiedział. - Co poza tym? – Flauta - westchnął i zostawił mi autograf
podpisując kwit zapłaty. Noszę go przy sobie, ale z dnia na dzień jest coraz mniej wyraźny. Mam na imię Klio ( dokładnie tak, przez „k”).
Jestem kelnerką w Greenwich, niedaleko parku, przez który biegnie południk zerowy – meridian szczególny, zwłaszcza dla poetów.
Mam kilka niezłych autografów, all correct, w zeszycie. Żal mi poety od flauty. Zrobił świetną prozę, a jednak przeszła bez echa.
Podobno ten jego bohater, to taki dziwkarz epicki (lubię takich!) - może dlatego tytuł sugeruje coś na przekór? Dziś Boże ciało –
czujesz? Feeria kwiatów, wstążek. "Zmiłuj się nad nami” – napis krzyczy ( do mnie? ). Ale to nie mój sen. Jestem Klio ( dokładnie tak,
przez „k”) – dziś wracam do domu. Odliczam kolejną stację. Świat rozmazuje się za oknem, ja przed. I jeszcze credo na oddalającym się
parkanie: jeśli sens istnienia sprowadza się do patrzenia to: czego nie widać, tego nie ma. Oglądam kwit zapłaty – Pluszka zniknął…
PLATFORMA TRENINGOWA
Coś na kształt szkatułki, wewnątrz niej drogowskaz z opuszczoną literą: B[]g, kierunek: synteza prawdy ( najbardziej pewne jest to, co niemożliwe). Dalej
fantazmat bramy, której strzegą koszmary ( strach wymykają się wszelkim opisom), a przed bramą ściany: stawania się, rodzenia, umierania, i rozpadu
( cztery kolejne progi doznawania zmienności) i sam początek: Słowo. Ponieważ przyszłość nie jest opcją, Słowo zapala się od słowa polując na obietnicę ( to,
co wymyka się wszelkim opisom nie istnieje), dopóki zjawiska bujają się swobodnie popychając się wzajemnie do wyjścia - chodzi tylko o wprawę w pożegnaniach.
RZECZY TAK SAMO WAŻNE
(…) jak ta zima, którą ostatecznie odczuwam w samym sobie, chłodny, mroźny spokój, uczucie, a nawet przekonanie, że wszystkie rzeczy są tak samo ważne. Jakaś mucha budzi się i brzęczy na szybie, zelówki odpadają… Jens Bjorneboe
Nic złego nie robi. Dobrego też nie. Chce żeby było lepiej i wie dlaczego lepiej nie jest. Żywioły go nie słuchają, ludzie nie traktują, rzeczy patrzą obojętnie. Mnóstwo jest takich ludzi, którzy patrzą na świat, a świat im się nie odwzajemnia.
Odwrócił się w moją stronę: A ty kim jesteś? - Nie czuć głodu. Żeby tylko nie czuć głodu! - Och, co za dekadencja! Mój biedny skarbie. Korzystaj ze swoich lęków. Stąd bierze się większość pasji. A teraz spójrz: co rozdeptujesz? Ślimak? Tak blisko,
tak blisko! Ale to tylko wyczarowana przez maga breja mięsa. Niewinna i piękna. Zmiażdż ją, a cała rzecz zacznie się od nowa. Za sprawą chimery głodu, iluzji, fantazji. - Co z tego, co z tego. Co z tego? Zimy tutaj są dobre. Pełne ciszy, spokoju. I starość.
Ową
iskrę rozpalającą płomień, krew z palca
ukłutego szpilką, sakramentalne: tak - tak
FORMALNE: nie – NIE? Ego –
istycznych, ponurych i zdecydowanych
inteligentów, teatralną rutynę, pryncypia-
lnych, wątpiących TEISTÓW, bujny
temperament. Śmiałe, silne, bohaterskie,
koty, koty, koty. Kapitał moralny
FACETÓW, potrzeby lokalne KOBIET.
Opatrzność krzyczącą falsetem: OWA –
CJE !!!
Dla surogatów sztuki –
najwyższe uznanie. Obiad na stole. OWĄ
drogę kredową – niech Bóg wywyższy
we właściwym czasie. T y m c z a s e m
nie trzeba się żegnać
panoptikon
https://docs.google.com/viewer?a=v&pid=gmail&attid=0.1&thid=1227f175ef097883&mt=application%2Fpdf&url=https%3A%2F%2Fmail.google.com%2Fmail%2F%3Fui%3D2%26ik%3Dcaf66edfd3%26view%3Datt%26th%3D1227f175ef097883%26attid%3D0.1%26disp%3Dattd%26realattid%3D0.1%26zw&sig=AHIEtbRHZu6mamO1ZlzvK3puUp_QZxIuRw
pnoptikon - recenzje
Paweł Kozioł Ścinamy skrawki, skubiemy okruszki - "Lampa" 11/2009
[...]Podobieństw z ekspresjonizmem szukałbym także w nieco rozchwianym tomie Aleksandry Zbierskiej, noszącym tytuł panoptikon. Tutaj jednak gwałtowność jest mniej solenna, bliższa grotesce: Gwoździe zdarzają się małe. A bywają i duże, / jak palec. Droga pisarza usiana jest gwoździami, / przeważnie dużych rozmiarów, chodzić po nich będzie trzeba / boso, krwi ubędzie dosyć. Długość tego cytatu też jest symptomatyczna. Mówi o szwungu, o rozpędzie charakterystycznym dla tej dykcji - o niewątpliwych zaletach, których ciemny rewers stanowi wrażenie chaosu i braku koordynacji. Bo fragmentu o gwoździach nie da się czytać poważnie, natomiast sygnałów niepowagi też brak. Dopuszczam myśl, że autorce chodziło właśnie o wrażenie mowy pozbawionej centrum czy, jak by to inaczej nazwać, wypowiadanej bez konkretnej intencji - co byłoby zamysłem godnym uwagi, ale i czytelniczo dość męczącym.
Bo jest w tej książce coś, co męczy - nawet jeśli autorka co jakiś czas rozluźnia uchwyt żartami w rodzaju świnki lubią rodzynki a ptaszki fistaszki albo efektownymi bon-motami (a po drugiej / stronie łańcucha wulgarne twoje wargi / milczą "bierzesz pigułki?" A ja mam właśnie / okres chrześcijański). I nie chodzi tu wcale o gęstość, kacerskie eksperymenty, celne choć ostro brzmiące określenia w rodzaju aktoreczka incognito / wyjęta spod prawa penisów. Bo w mikroskali wszystko wydaje się dobre, nawet bardzo - trudno jednakże powiedzieć, do czego ta poezja zmierza.
I jest w tych wierszach coś takiego, że kiedy próbować czytać je na głos (czasem stosuję taki test, co też wiersz robi z aparatem mowy) co chwilę się pojawia pokusa zmiany tonu, przełączenia się na jakąś inną fonię (Oto gambit, który odpowiada / na zatruwające ducha miazmaty: poświęcam / krakanie, krzyki mew, szum skrzydeł, kurz twojej / twarzy, dupku). I jest w tym pewna stylistyczna bezkompromisowość, która uniemożliwia mi krytykę frontalną. Bo pamiętam, jak w przeglądzie lipcowo-sierpniowym, omawiając tomik Wibrujące ucho spodziewałem, spodziewałem się po Zbierskiej podjęcia większego ryzyka. No i masz - sprawdziło się, a tutaj dalej malkontenctwo.
==
Paweł Ivo Kaczorowski
[ I miejsce w konkursie krytyczno - literackim im. Jacka Bierezina, Łódź 2009]
Gra o różnicę. O osobliwościach wszystkiego w tomie Panoptikon Aleksandry Zbierskiej.
Panoptikon, czyli wszystko i wszystek, każdy i wszech; widziane, ujmowane, wyobrażane. Subiektywnie określona całość, solipsystyczna wizja wszystkiego w poetyckiej perspektywie. Wizja, którą można opisać jako panopticum, czyli świat ukazujący się w krzywym zwierciadle, w osobliwej formie. Być może to zwierciadło powie nam więcej, dzięki temu, że inaczej...W pewnej optyce można sobie przecież wszystko wyobrazić, można wszystko zobaczyć i w jednej chwili zrozumieć, a jednocześnie można się czuć się jak w muzeum woskowych figur, jak w galerii osobliwości. Tyle mówi tytuł i to chyba chce powiedzieć, wykrzyczeć, a miejscami wysączyć przez zaciśnięte zęby Aleksandra Zbierska w swojej nowej książce poetyckiej.
Dużo w tym tomie napięcia i złości, o śmierć, na śmierć, ale nie tylko o to, również o łóżko, o szczerość lub kłamstwo, o degrengoladę. Dużo seksualności, furii żeńskiej dykcji. Ta złość ma jednak również wymiar ponademocjonalny, jest rodzajem świadomości. Z przetrawionej przez autorkę materii doświadczeń rodzi się w tych wierszach wiedza. Wypowiadana wprost, do ludzi, ale nie przeciw ludziom, raczej wbrew i na przekór przyzwyczajeniom i „społecznym przystosowaniom” (Wieszając psy), z intencją wejścia w bezkompromisowy dialog z czytelnikiem.(...)
PiK
fragment eseju, który niebawem ukaże się w Tyglu Kultury/ŁÓDŹ
pnoptikon - recenzje
Paweł Kozioł Ścinamy skrawki, skubiemy okruszki - "Lampa" 11/2009
[...]Podobieństw z ekspresjonizmem szukałbym także w nieco rozchwianym tomie Aleksandry Zbierskiej, noszącym tytuł panoptikon. Tutaj jednak gwałtowność jest mniej solenna, bliższa grotesce: Gwoździe zdarzają się małe. A bywają i duże, / jak palec. Droga pisarza usiana jest gwoździami, / przeważnie dużych rozmiarów, chodzić po nich będzie trzeba / boso, krwi ubędzie dosyć. Długość tego cytatu też jest symptomatyczna. Mówi o szwungu, o rozpędzie charakterystycznym dla tej dykcji - o niewątpliwych zaletach, których ciemny rewers stanowi wrażenie chaosu i braku koordynacji. Bo fragmentu o gwoździach nie da się czytać poważnie, natomiast sygnałów niepowagi też brak. Dopuszczam myśl, że autorce chodziło właśnie o wrażenie mowy pozbawionej centrum czy, jak by to inaczej nazwać, wypowiadanej bez konkretnej intencji - co byłoby zamysłem godnym uwagi, ale i czytelniczo dość męczącym.
Bo jest w tej książce coś, co męczy - nawet jeśli autorka co jakiś czas rozluźnia uchwyt żartami w rodzaju świnki lubią rodzynki a ptaszki fistaszki albo efektownymi bon-motami (a po drugiej / stronie łańcucha wulgarne twoje wargi / milczą "bierzesz pigułki?" A ja mam właśnie / okres chrześcijański). I nie chodzi tu wcale o gęstość, kacerskie eksperymenty, celne choć ostro brzmiące określenia w rodzaju aktoreczka incognito / wyjęta spod prawa penisów. Bo w mikroskali wszystko wydaje się dobre, nawet bardzo - trudno jednakże powiedzieć, do czego ta poezja zmierza.
I jest w tych wierszach coś takiego, że kiedy próbować czytać je na głos (czasem stosuję taki test, co też wiersz robi z aparatem mowy) co chwilę się pojawia pokusa zmiany tonu, przełączenia się na jakąś inną fonię (Oto gambit, który odpowiada / na zatruwające ducha miazmaty: poświęcam / krakanie, krzyki mew, szum skrzydeł, kurz twojej / twarzy, dupku). I jest w tym pewna stylistyczna bezkompromisowość, która uniemożliwia mi krytykę frontalną. Bo pamiętam, jak w przeglądzie lipcowo-sierpniowym, omawiając tomik Wibrujące ucho spodziewałem, spodziewałem się po Zbierskiej podjęcia większego ryzyka. No i masz - sprawdziło się, a tutaj dalej malkontenctwo.
==
Paweł Ivo Kaczorowski
[ I miejsce w konkursie krytyczno - literackim im. Jacka Bierezina, Łódź 2009]
Gra o różnicę. O osobliwościach wszystkiego w tomie Panoptikon Aleksandry Zbierskiej.
Panoptikon, czyli wszystko i wszystek, każdy i wszech; widziane, ujmowane, wyobrażane. Subiektywnie określona całość, solipsystyczna wizja wszystkiego w poetyckiej perspektywie. Wizja, którą można opisać jako panopticum, czyli świat ukazujący się w krzywym zwierciadle, w osobliwej formie. Być może to zwierciadło powie nam więcej, dzięki temu, że inaczej...W pewnej optyce można sobie przecież wszystko wyobrazić, można wszystko zobaczyć i w jednej chwili zrozumieć, a jednocześnie można się czuć się jak w muzeum woskowych figur, jak w galerii osobliwości. Tyle mówi tytuł i to chyba chce powiedzieć, wykrzyczeć, a miejscami wysączyć przez zaciśnięte zęby Aleksandra Zbierska w swojej nowej książce poetyckiej.
Dużo w tym tomie napięcia i złości, o śmierć, na śmierć, ale nie tylko o to, również o łóżko, o szczerość lub kłamstwo, o degrengoladę. Dużo seksualności, furii żeńskiej dykcji. Ta złość ma jednak również wymiar ponademocjonalny, jest rodzajem świadomości. Z przetrawionej przez autorkę materii doświadczeń rodzi się w tych wierszach wiedza. Wypowiadana wprost, do ludzi, ale nie przeciw ludziom, raczej wbrew i na przekór przyzwyczajeniom i „społecznym przystosowaniom” (Wieszając psy), z intencją wejścia w bezkompromisowy dialog z czytelnikiem.(...)
PiK
fragment eseju, który niebawem ukaże się w Tyglu Kultury/ŁÓDŹ
recenzje 'Wibrujące ucho'
Coś porządnego po raz kolejny wydało Stowarzyszenie Żywych poetów, przy okazji wykazując się całkiem dobrym wyczuciem dla głosów żeńskich. Oto do pisma literackiego RED dodano tomik Aleksandry Zbierskiej, zatytułowany: Wibrujące ucho. W zasadzie jest to mieszanka rozstrojonych podsłuchów i surrealistycznych obrazów ( wodorosty podeszły pod drzwi – totalna mobilizacja szumu albo Leżał w łóżku z brajlowskim wydaniem/ Pynchona. Przyjrzałam mu się z bliska: miał przytrzaśnięte palce). Dość w tym energii, aby czytać, aby zainteresować się.
Pod względem tematycznym dużo seksu ( Dać dupy, ckliwie się ścigać, possać ducha/ i zwinąć forsę, żeby się nie zorientował), jak również mnóstwo ironii w mówieniu o miłości ( jak w takiej parodii zaczynającej się od słów Bo mi się przyśniło, że to będzie pieśń miłosna/ czytana od tył , naśmiewającej się z przeróżnych sentymentalnych rekwizytów. W innych wierszach sporo za to motywów śmiertelnych, spośród których zacytuję ten z pingwinem: Śmierć przez utopienie lekka nie jest/ i to mu nie grozi, choć ciągle jest zdany/ na łaskę tlenu.
Zaraz, dlaczego opisuję ten tomik w sposób tak ostentacyjnie katalogowy? Bo nie umiem inaczej. Ta książka ma zimny połysk eleganckiego magazynu wydawanego na kredowym papierze, i chociaż reprodukowane są w nim sceny docierają niekiedy nawet do rejonów subtelnej perwersji, zamieszkiwanych dajmy na to przez Hansa Bellmera, to jednak najpierw widzę medium i jego ostentację, a dopiero potem zawartość. Możliwe zresztą, że takie było zamierzenie autorki – w takim wypadku muszę jednak powiedzieć, że widzę talent, kupuję wykonanie, ale projektu już nie. Z taką dykcją Zbierska śmiało mogła sobie pozwolić na więcej ryzyka.
Paweł Kozioł, Lampa nr 7-8, lipiec – sierpień 2009
„Bez łkań i innych dźwięków”. O Wibrującym uchu
Chcąc pójść tropem poetyckich szyfrów, jakie serwuje nam Aleksandra Zbierska, w trakcie wibrujących lirycz¬nych podróży będziemy zmuszeni do wyostrzenia zmysłów, gdyż taką właśnie poetka przyjmuje strategię: „Zamieniam się / w słuch, i jestem słuchem” (Wibrujące ucho). Wystarczy tylko przyłożyć ucho do drzwi, by poczuć drgania i wibracje, gdyż to właśnie tu „tętni / inny świat” (Śniło mi się, że będziesz się bał). Debiutanckie Wibrujące ucho to wła¬śnie poezja pisana „na podsłuchu”. Nie sposób niczego przemilczeć i zataić, gdyż podmiot z ironicznym uśmiesz¬kiem zdaje się wykrzykiwać: „Słyszę! Wszystko —” (Słowo, co spało). Jej bo¬haterka zewsząd (zwłaszcza zza za¬mkniętych drzwi) nieustannie nasłuchu¬je, pochłania poszczególne dźwięki i słowa, nawet zgrzyt „klucza w zamku / piętro wyżej” (Eleganccy, elokwentni). Spotykamy się zatem z poezją brzmiącą zasłyszanymi (i podsłuchanymi) strzępka¬mi rozmów, rozbudowanymi monologami czy niekompletnymi historiami. To wiersze-sztuczki pełne rozmaitych dźwięków i szmerów: „A tu — turla, rla, rla się wózek po betonie, kółka / skrzypią: zip, zip” (Jo¬nasz). Jednak jest to rejestracja fragmentaryczna, bo zasłyszana „z tamtej strony” (Ochłodzenie). Już na wstępie wyczuwa się tu niepokojące zamknięcie przestrzeni (podkreślone zgrabną konstatacją „Te drzwi / są zamknięte. Zajrzyjmy do środka”, Intencjał Zoldy), poza którą znajduje się podmiot wyznający: „Brakuje mi za¬mknięcia” (A ja mam właśnie napad paraliżu). Obsesyjnie powracający motyw zamkniętych drzwi, niedomkniętych i „neurotycznych okien” sprawia, że przestrzeń staje się niebezpiecznie obca. To właśnie tam, skąd „przez dziurkę od klucza wlatują trzmiele” (Zacznijmy od trzciny. Za domem jest), podmiot zdaje się słyszeć głosy. O dziwo, świat istniejący po drugiej stronie, pomimo swojej obcości i wrogiej izolacji („A jeśli nie wrócę? Strach pomyśleć / co czai się za progiem”, A jeśli nie wrócę? Strach pomyśleć), kusi i zachęca do przejścia: „pyk, pyk, i zatrzaskują się drzwi” (Pyk, pyk). I co dalej? Dalej już natrafiamy na ślady wyświechtanych konwencji: za drzwiami sny, śmierć i woda. Ale też zbrodnia. Wprawdzie poetka próbuje nie popaść w sidła ulubionych poetyckich motywów, ale przecież świadomie i obficie z nich korzysta: „Bo mi się przyśniło, że to będzie pieśń miłosna / czytana od tyłu, więc dobrze by było, gdyby padał / deszcz i drgała jakaś struna — tęsknoty na przykład, / a okno niedomknięte tłukło się o ścianę. I żeby było / smutno. / […] Otóż to: / nie potrafię dłużej się bronić” (Hello, hello Helenko, jako ci się pasie). Poezja Zbierskiej nie jest pozbawiona „nośnych metafor, / które graniczą z szalbierstwem języka” (Bożątko), ale dzięki temu wymyka się próbom statycznego ujęcia w konwencjonalne ramy. Bar¬wy, zapachy, a nawet dźwiękonaśladowcze chwyty („— i już, wystarczy, ciiii / S — zaaaa, na planie! Wystarczy tej nonszalancji! / Trzeba biec, wiatr szarpie za włosy, trzeba się schować / w płaszczu” (Jonasz); „Kap, kap, kap, spływasz. Quo?”, O Ester:) składają się na ten „wibrujący pejzaż”. Sensualny sposób komponowania rzeczywistości przypomina zabawy impresjonistyczne, dające wrażenie ulotności i nieuchwytności malowanych przez poetkę lirycznych obrazów: „A na dziedzińcu mgła, jak sponiewierana biel, / więc biegnij w tę mgłę, szalone tętno zostaw pod skórą —” (Jonasz); „widzi dym twarzy, powolne tempo / jego opadania” (Intencjał Zoldy). Idąc śladem młodopolskich inspiracji, wkraczamy zatem w świat niespokojnych snów, topielców i mętnych wód. Tu właśnie „popełnia się” „zbrodnicza” poezja Zbierskiej, tuż za zamkniętymi drzwiami: „bo jeśli jest / Corpus delicti, to musi gdzieś być motyw” (Hello, hello Helenko, jako ci się pasie). Nie bez powodu owo poetyckie „śledztwo drga” (Intencjał Zoldy). Bowiem Zbierska przyjmuje strategię poszukiwaczki: „Nie ma zwłok? // Nie ma zbrodni” (Romantyczność). Na tym jednak trop się nie urywa, gdyż śmierć czai się na każdym kroku: „Skąd ten smród? To po gościu — odpowiada dziewczyna / kopiąc pościel w stronę pralni. To co, / on umarł?” (A ja mam właśnie napad paraliżu). Jak widać, nie tylko dźwięki, ale również zapachy i kolory składają się na warstwę konstruowanego przez poetkę świata: „Zgniła zieleń, barwy trupie w basenie wody / nieruchomej fałszywe odbicie — smutek, smutek obecny / wszędzie” (Światło). Idźmy dalej: atmosfera lirycznych pejzaży staje się coraz bardziej przytłaczająca, wręcz dusząca. To poezja pisana na bezdechu („O! Jeszcze wdech, O! Jeszcze wydech / — więcej, więcej nonszalancji!”, Jonasz), gdyż „śmierć przez utopienie” (Ewolucyjna tęsknota pingwina) zamieszkała w tym świecie na dobre. Jakby tego było mało, nie odnajdziemy w Wibrującym uchu konstrukcji jednego stabilnego podmiotu. To swoiste panopticum postaci pozostających w ciągłym ruchu, które w dodatku odczuwają tę „śmiertelną niezgrabność” (Umrzeć we śnie. Leżeć). Cała poezja Zbierskiej przesycona jest sennymi wizjami i czujną obecnością śmierci. I mogłoby się wydawać, że wszechobecne braterstwo Hypnosa i Thanatosa narzuci wierszowi Zbierskiej charakterystyczną dla młodopolskiej frazy dykcję, a jednak poetka rezolutnie odpiera atak konwencji, mówiąc: „ja nie mam skłonności mistycznych” (Matka nigdy się nie uśmiecha — modli się). Obsesyjnie powracająca myśl o śmierci oraz wizje topielców („myślę wciąż o topielcach, i o ich cienkich, sinych / wargach”, O Ester:) nie są osnute aurą tajemniczości. Podmiot nie odczuwa niepokoju, jedynie dyskomfort: „śni mi się pogrzeb za pogrzebem […] / ja to widzę, tak bez przerażenia — / całe to misterium śmierci i wszystko, co potem: / pogrzeb, feeria kwiatów, wstążek i błoto, / które pożre trawę, wiosnę i wszystkie te cmentarne / rekwizyty, a potem pożre mnie” (Płynące teraz). Oniryczne wizje nie są podporządkowane jednej (i na pewno nie melancholijnej) tonacji i mimo że „woda była czarna” (Gangbang), to „czerń nie jest cudem” (A ja mam właśnie napad paraliżu). Z kolei korowód karykaturalnych postaci („żałobnicy. // Z balonikami, balkonikami, z pomponami”, Jonasz), maszerujących w takt „Marche funebre Chopina” (Zapytałam, dlaczego to zrobił), to hipnotyczny kondukt somnambulików. Podmioty w poezji Zbierskiej to postacie pozostające w półśnie, poruszające się mechanicznie („Uciec w bezruch, czy tuptać w tym kole?”, Śniło mi się, że będziesz się bał) lub sparaliżowane („miał usta pełne pierza, a ja napad paraliżu”, A ja mam właśnie napad paraliżu). Kolejne wersy przypominają wręcz seanse hipnotyczne, a powtarzające się frazy brzmią jak hipnotyzująca mantra: „Śni ci się, że musisz wstać, że za chwilę / gdzieś się spóźnisz” (Pyk, pyk). A Zbierska, jakby świadomie prowadząc tę grę, z uśmiechem dodaje: „ta narracja powtórzeń jest przecież urocza” (Śniło mi się, że będziesz się bał). Nawet w formie wiersza poetka próbuje podtrzymać mechanizm powtarzających się słów — wiersz Jonasz to przecież akrostych. Zatem podążając tropem wyznaczonym przez poetkę, zostajemy mimowolnie wciągnięci w ów liryczny seans (ale czy na pewno wyjdziemy z niego zahipnotyzowani?). Bohaterowie tylko czasem wybudzają się z hipnotycznego półsnu, by choć na chwilę powrócić do zredukowanej świadomości: „Roger budzi się na moment, / mruczy: «Kurwa, to obłęd» i zapada z powrotem / w sen” (Umrzeć we śnie. Leżeć). Charakterystyczny jest wciąż powracający motyw „pełnych” ust — to usta „rozdziawione”, ale pełne pierza, kurzu lub wody. Somnambuliczni bohaterowie tej poezji mają kłopoty z mówieniem, a jeśli już mówią, to dlatego, że ktoś im kazał: „Mówię! Bo czuję się zmuszony” (Słowo, co spało); „Mówię, że z ust płynie mi woda, i / wodę mam w płucach ciemniejszą o jeden / ton” (Skarga zegarka); „w usta wkłada mi słowa nieznane. Obce. Tajemnicze. / Krwawiące” (Eleganccy, elokwentni). Ta sama sytuacja powraca w przypadku oddychania: „Coś tu nie gra. Instalują / skrzydła schodów, miriady ciał zostają / odwrócone, pękają pęcherzyki wypełnione / wodą, ktoś ma kłopoty z oddychaniem” (Po oczach); „otwieram usta i nie oddycham” (Zacznijmy od trzciny. Za domem jest). Histerycy? Dużo tu młodopolskich zbiegów okoliczności. Podmioty tej poezji to ludzie, którzy „odchodzą, wracają, zdyszani, / zziajani” (Śniło mi się, że będziesz się bał). Ale najistotniejsze jest to, że pozbawieni są możliwości wyartykułowania tego, co świadczy o ich tożsamości: „Próbujesz coś mówić, / ale zamiast słów z ust ci wychodzą bąbelki” (Pyk, pyk); „aż piana jej wyszła / na usta” (Gangbang). Być może to właśnie język jest tym, co nas tłamsi („I czy się dusił / we własnej skórze, w powodu spuchniętego języka?”, Kwestionariusz wsobny), dlatego też jednoznacznej odpowiedzi w historyjkach Zbierskiej nie będzie. Trzeba przyznać, że całość tych wibrujących i momentalnych „narracji powtórzeń” jest niezwykle spójna, a nagromadzenie mitycznych, kulturowych czy biblijnych kontekstów (są Freud, Nietzsche, Jonasz, a nawet Charles Bukowski, i nie na tym koniec) wzbogaca tę gamę dźwięcznych i barwnych, podsłuchanych historii. A jednak Zbierskiej udaje się pociągnąć nas za sobą, w ten poetycki trans, by po chwili przebudzenia, mogła uświadomić nam, tak „pyk, pyk”, że „świat jest takim ładnym snem” (Gangbang). „Więc sza! Ani słowa w następnej linijce” (Hello, hello Helenko, jako ci się pasie).
Aleksandra Zbierska: Wibrujące ucho. Klub Integracji Twórczych „Stowarzyszenie Żywych Poetów”. Brzeg 2009.
Katarzyna Szopa, Re: presje Nr 3 / 2009
Contra Katarzyna Szopa
Rafał Gawin, Michał Murowaniecki, Arterie 5, Nr 2/ 2009
Wibrator w uchu
M. M.: Zapewne dla wielu będzie to krzywdząca opinia, gdy powiem, że w ostatnich latach nie było zbyt wiele wpływowych książek poetyckich napisanych przez kobiety. Podkreślam: wpływowych. Jest to teza nieco prowokacyjna, zwłaszcza w chwili gdy SDK w Warszawie wydaje antologię poezji kobiet Solistki. Niewykluczone, że jest to przy okazji zdanie seksistowskie – jedna ze znajomych poetek powiedziała, że „poezja to zawód dla mężczyzn”. Niezależnie od tego, czy to prawda czy nie, wiosną tego roku ziemia w poetyckim światku drgnęła za sprawą ciekawego debiutu pt. Wibrujące ucho Aleksandry Zbierskiej – autorki znanej już nieco z publikacji w serwisach internetowych i cenionej za swe dokonania. Książka ukazała się w bibliotece czasopisma „Red.” jako plon I Konkursu „O Syfon S. Scherfersteina”. Po pierwszej lekturze wiedziałem już, że jurorzy tego konkursu błędu z pewnością nie popełnili. Wyłapali pewny siebie głos. Moim zdaniem niesie on ze sobą sporo energii; nie masz podobnego wrażenia?
R. G.: Tak, chciałoby się powiedzieć „nareszcie”, bo od debiutu Marty Podgórnik minęło już ponad dziesięć lat, a praktycznie wszystkie równie zadziorne i agresywne „poetyckie inicjacje” kobiet w latach 1997–2008 nie zbliżyły się do tego poziomu. Choć w tym okresie pojawiło się kilka dobrych i wyrazistych debiutów – wymienię przede wszystkim te ze śp. Biblioteki „Studium”: Marii Cyranowicz, Joanny Wajs, Joanny Mueller, Justyny Bargielskiej i Moniki Mosiewicz. Mimo to, kobiety dały się zdominować i zepchnąć na dalszy plan. Stąd m.in. pomysł na antologię Solistki. Większość wymienionych przeze mnie poetek (bez Wajs i Bargielskiej) uwalnia się od stereotypów poezji kobiecej, realizuje dykcje raczej bezpłciowe, a często „męskie”. Tak samo jest ze Zbierską, nie od dzisiaj wiadomo (vide: portale w sieci), inspirowaną poetyką Jamesa Tate’a, a także Edwarda Pasewicza i Johna Berrymana (bezpośrednio i przy „wykorzystaniu mediacji” Pasewicza) z jednej strony i Andrzeja Sosnowskiego oraz Johna Ashbery’ego (analogicznie: bezpośrednio i przy współpracy z „samplerem” Sosnowskiego) z drugiej. Gdzieś w tym wszystkim czai się niezłomny duch Franka O’Hary i jakby z ukrycia patronuje tym „wibracjom”, energetycznym kopnięciom i strzałom. Celnym, bolesnym – bo w końcu co to za wiersz, który czytelnika nie boli – jednak czy na pewno? Co może maskować tak podana pewność siebie? Czy w ogóle mówiąc o tym debiucie możemy uciec od stereotypów?
M. M.: Ja akurat nie odczuwam tutaj ducha O’Hary. Fakt faktem, udaje się Zbierskiej zachować własną barwę głosu – pewnie dlatego, że patrzy z innej niż wskazani przez ciebie poeci-mężczyźni perspektywy. Nie da się nie zauważyć pewności siebie, z jaką mówi podmiot, tej bezkompromisowości wypowiedzi. To częste dla tzw. poetyki męskiej, z której piszące obecnie poetki chętnie korzystają. Ale przecież podmiot wierszy Zbierskiej to kobieta. Kobieta, której nieobca jest pewna wrażliwość i – mimo wszystko – delikatność. Owszem, ona bywa tu skrupulatnie maskowana: tak, pozwoliłam gnojkowi pieprzyć / od przodu i tyłu – niechże uczestniczy, tu nie ma / delikatnych uczuć („A jeśli nie wrócę? Strach pomyśleć”), a jednocześnie nie mogę pozbyć się wrażenia, że w przypadku podmiotu Wibrującego ucha jest to mechanizm obronny, a więc reakcja bezwarunkowa. Odnajduję w tych wierszach przede wszystkim głęboką gorycz i ból maskowany makijażem. A przecież czym bardziej się swoje słabości maskuje, tym (jak sądzę) mocniej one oddziałują na innych. Myślę tu na przykład o takich fragmentach: smutek, smutek obecny / wszędzie. Tak, tak, trzeba dokądś iść. / Nadstawiam tyłek (miłość nigdy nie wychodzi z mody) i nie – nie proszę, tylko się grzecznie domagam („Światło”). Nieczęsto natrafiam na poetów, którzy umiejętnie sterują emocjami, nie wpadając od razu w jakieś manifesty i banały. Zbierskiej w większości przypadków udaje się od tego odciąć. Owszem, w jej wierszach pojawia się trochę efekciarstwa lub kontrolowanego kiczu, jak np. w wierszu „Miłość”: Dać dupy, ckliwie się ścigać, possać ducha / i zwinąć forsę, żeby się nie zorientował; wydąć usta w przydługim pocałunku, znaleźć cel tej gry: / Wiesz, kurwa, tylko miłość się liczy. Najważniejsze, że zazwyczaj widać w tym umiar lub konkretny zamiar.
R. G.: Umiar nie do końca wyważony i zamiar, który zostawia jeszcze trochę miejsca dla mniej kontrolowanych przestrzeni językowych. Wiersz nie jest tutaj instrukcją obsługi, i dobrze. To rodzaj pomostu między światami, coś granicznego, co nie może przechylić szali (zwycięstwa? porażki?) na żadną ze stron, jest poza czasem: i jutro też będzie wczoraj, i pojutrze, i poza-poza- / jutrze, umarli grzebią umarłych („Horse sense”). W innym miejscu pomiot liryczny (z premedytacją) potwierdza swoją krańcowość i „chorągiewkowatość”: Chciałabym / położyć się na trawie. Być trawą, / w gruncie rzeczy („A jeśli nie wrócę? Strach pomyśleć”). W końcu świat jest takim ładnym snem („Gangbang”), w końcu nie ma się dokąd śpieszyć: wszystko znika, rozpada się, a może nawet wybucha, dominuje fragmentaryczność, pozostaje jedynie dym uwięziony / w pozbawionym znaczenia momencie – / moment pozbawiony wieczności („Intencjał Zoldy”). Alternatywy praktycznie nie ma: Uciec w bezruch, czy dreptać w tym kole? („Śniło mi się, że będziesz spał”). Miłość – seks, śmierć – zbrodnia. Coś mi tu jednak nie gra – czy to nie jest ślepy zaułek? I, oczywiście nie poruszam kwestii światopoglądowych, tylko mam na myśli samą poezję, jej źródło powstawania i źródło niszczenia.
M.M.: Cóż, tematyka stara jak świat. Ktoś już powiedział, że wszystkie wiersze są o miłości i śmierci. To pewne uproszczenie, ale niejako można się z nim zgodzić. Dlatego nie wiem, czy należy dopatrywać się tu jakiegoś zgrzytu. Intryguje mnie natomiast fakt, że w książce mamy do czynienia z pewnym przerysowanym, wyraźnie zdeformowanym przedstawieniem tych dwóch motywów. Miłość jest brudna, „pornograficzna” i wynika głównie z seksu (albo lepiej powiedzmy: jest do seksu sprowadzona). Z kolei śmierć to wypadkowa zdrady i zbrodni. Nieuniknione jest zatem przenikanie się tych dwóch tematów. I znów można powiedzieć, że „to już było”, ale przecież poezja nie polega na tym, by za wszelką cenę wyszukiwać nowych zagadnień, tylko by znajdywać metodę na to, jak je w nowym świetle przedstawić. Mnie osobiście podoba się to rozchwianie, z jakim poetka wkracza do gry, której zasady już od dawna znamy – to frapujące rozedrganie emocjonalne i próba usystematyzowania często sprzecznych uczuć.
R.G.: Tak, na przestrzeni całej książki podmiotem lirycznym wręcz miotają skrajne emocje. Ma to odzwierciedlenie również w tytułach wierszy: „Romantyczność” i zaraz potem „A ja mam właśnie napad paraliżu”, „Gangbang” i obok „Matka nigdy się nie uśmiecha – modli się”. Peelka igra z konwencją, to wciąż żywy i atrakcyjny postmodernizm, smakowite przetwory konsumpcyjno-ludowe. Powstają ciągi zapożyczeń: „Eleganccy, elokwentni” to jakby kolejna reinkarnacja tytułu poprzedniej książki poetyckiej Mariusza Grzebalskiego Słynne i świetne, która jakby już miała swoje stadium pośrednie w postaci tytułu antologii poetów Wielkopolski: Słynni i świetni. „Kwestionariusz wsobny” to kolejny poczet pytań „egzystencjalnych” – najpierw Machej pytał Karpowicza (poemat „Kwestionariusz Karpowiczowski”), następnie Przemysław Zawal (Komunikacja miejska) przepytywał Macheja, teraz to samo robi Zbierska. Trzeba przyznać, z dużym wdziękiem, choć jej poprzednik był bardziej przekonywający. Jest jeszcze kolejna wersja biblijnej historii Jonasza („Jonasz”), tym razem ze znaczącym naciskiem na dźwiękonaśladownictwo. Pojawiają się Charles Bukowski („W stronę hetero”) i skądinąd intrygująca agentka Scully („Bluff”), ale to we wspomnianej „Romantyczności” pada dla usprawiedliwienia podobnych zabiegów zdanie kluczowe: Nie ma zbrodni. To tylko literatura, tutaj można szaleć. Ale czy do końca? Wbrew pozorom podmiot tych wierszy szuka stabilizacji, swego rodzaju iluminacji („Zacznijmy od trzciny. Za domem jest”), prostoty, chce być jak zwierzę, według którego boli tylko to, co ożywione („Powiedziałeś”). I towarzyszy mu podwójny paradoks, deklaruje: Mówię, bo czuję się zmuszony („Słowo, co spało”), z drugiej strony robi to jakby od niechcenia – nieprawda, że nie mam hamulców, ja ich tylko / nie używam („Powiedziałeś”). To najciekawsze w całym zbiorze.
M.M.: Przecież tak wiele porywających historii opartych było właśnie na tego typu założeniach! Mówienie (pisanie z musu), a jednocześnie bez używania wyżej wymienionych „hamulców”, jakby istniał wyłącznie „pedał gazu”. Tylko od czasu do czasu trzeba zmieniać bieg. Dlatego ciekaw jestem, na ile Zbierska „wysprzęgli” swoją następną, już wydrukowaną książkę. W każdym razie Wibrujące ucho z pewnością nie jest bez wad. Jest coś, co mnie w niej wkurza niemiłosiernie, a mianowicie oprawa redakcyjna. „Red.” wydaje naprawdę porządne książki, ale takie kwestie jak rzetelna korekta w tekstach (ortografia, literówki oraz przede wszystkim poprawna i konsekwentna interpunkcja) powinny być standardem. Być może dla niektórych jest to sprawa marginalna i nie warto jej nagłaśniać, ale coraz częściej zauważam, że w tomikach najróżniejszej maści korekta jest „puszczana”. Zbierska wiersze umie pisać, co nie zmienia faktu, że każdemu zdarza się coś przeoczyć lub „dać się ponieść”. Dlatego też w takim momencie do akcji powinien wkroczyć redaktor. Nagromadzenie niedociągnięć może odebrać część radości towarzyszącej lekturze. Zwłaszcza w tekstach poetyckich.
R.G.: Tak, tym 35 wierszom należy się porządna reedycja. Paradoksy, sprzeczności, uporządkowany bałagan, kulturowy i kontrkulturowy magiel, (r)ewolucja seksualna, sporo „post-”, a jednak brak prostoty, ostoi, kręgosłupa, choć niekoniecznie moralnego. Zgrzyty i nieścisłości. Kocioł polski, w którym chyba najważniejszy jest język i jego pozornie nieograniczone możliwości. Język, który jest żywy, ale czy można z całkowitą pewnością stwierdzić, że „ożywia”? Jest do czego wracać. Jest?
Aleksandra Zbierska, Wibrujące ucho, KIT „Stowarzyszenie Żywych Poetów”, Brzeg 2009.
SIEĆ:
* LITERATOR[1] - http://www.literator.pl/?p=195
* EWA BIEŃCZYCKA[2] - http://www.historiamoichniedoli.pl/?p=273
* WYWROTA[3] - http://www.wywrota.pl/db/artykuly/16577_aleksandra_zbierska_wibrujace_ucho_redsq.html
* rozmowa[4] - http://www.poema.art.pl/site/itm_158872_po_jasnej_stronie_mocy_wywiad_z_aleksandra_zbierska.html
Pod względem tematycznym dużo seksu ( Dać dupy, ckliwie się ścigać, possać ducha/ i zwinąć forsę, żeby się nie zorientował), jak również mnóstwo ironii w mówieniu o miłości ( jak w takiej parodii zaczynającej się od słów Bo mi się przyśniło, że to będzie pieśń miłosna/ czytana od tył , naśmiewającej się z przeróżnych sentymentalnych rekwizytów. W innych wierszach sporo za to motywów śmiertelnych, spośród których zacytuję ten z pingwinem: Śmierć przez utopienie lekka nie jest/ i to mu nie grozi, choć ciągle jest zdany/ na łaskę tlenu.
Zaraz, dlaczego opisuję ten tomik w sposób tak ostentacyjnie katalogowy? Bo nie umiem inaczej. Ta książka ma zimny połysk eleganckiego magazynu wydawanego na kredowym papierze, i chociaż reprodukowane są w nim sceny docierają niekiedy nawet do rejonów subtelnej perwersji, zamieszkiwanych dajmy na to przez Hansa Bellmera, to jednak najpierw widzę medium i jego ostentację, a dopiero potem zawartość. Możliwe zresztą, że takie było zamierzenie autorki – w takim wypadku muszę jednak powiedzieć, że widzę talent, kupuję wykonanie, ale projektu już nie. Z taką dykcją Zbierska śmiało mogła sobie pozwolić na więcej ryzyka.
Paweł Kozioł, Lampa nr 7-8, lipiec – sierpień 2009
„Bez łkań i innych dźwięków”. O Wibrującym uchu
Chcąc pójść tropem poetyckich szyfrów, jakie serwuje nam Aleksandra Zbierska, w trakcie wibrujących lirycz¬nych podróży będziemy zmuszeni do wyostrzenia zmysłów, gdyż taką właśnie poetka przyjmuje strategię: „Zamieniam się / w słuch, i jestem słuchem” (Wibrujące ucho). Wystarczy tylko przyłożyć ucho do drzwi, by poczuć drgania i wibracje, gdyż to właśnie tu „tętni / inny świat” (Śniło mi się, że będziesz się bał). Debiutanckie Wibrujące ucho to wła¬śnie poezja pisana „na podsłuchu”. Nie sposób niczego przemilczeć i zataić, gdyż podmiot z ironicznym uśmiesz¬kiem zdaje się wykrzykiwać: „Słyszę! Wszystko —” (Słowo, co spało). Jej bo¬haterka zewsząd (zwłaszcza zza za¬mkniętych drzwi) nieustannie nasłuchu¬je, pochłania poszczególne dźwięki i słowa, nawet zgrzyt „klucza w zamku / piętro wyżej” (Eleganccy, elokwentni). Spotykamy się zatem z poezją brzmiącą zasłyszanymi (i podsłuchanymi) strzępka¬mi rozmów, rozbudowanymi monologami czy niekompletnymi historiami. To wiersze-sztuczki pełne rozmaitych dźwięków i szmerów: „A tu — turla, rla, rla się wózek po betonie, kółka / skrzypią: zip, zip” (Jo¬nasz). Jednak jest to rejestracja fragmentaryczna, bo zasłyszana „z tamtej strony” (Ochłodzenie). Już na wstępie wyczuwa się tu niepokojące zamknięcie przestrzeni (podkreślone zgrabną konstatacją „Te drzwi / są zamknięte. Zajrzyjmy do środka”, Intencjał Zoldy), poza którą znajduje się podmiot wyznający: „Brakuje mi za¬mknięcia” (A ja mam właśnie napad paraliżu). Obsesyjnie powracający motyw zamkniętych drzwi, niedomkniętych i „neurotycznych okien” sprawia, że przestrzeń staje się niebezpiecznie obca. To właśnie tam, skąd „przez dziurkę od klucza wlatują trzmiele” (Zacznijmy od trzciny. Za domem jest), podmiot zdaje się słyszeć głosy. O dziwo, świat istniejący po drugiej stronie, pomimo swojej obcości i wrogiej izolacji („A jeśli nie wrócę? Strach pomyśleć / co czai się za progiem”, A jeśli nie wrócę? Strach pomyśleć), kusi i zachęca do przejścia: „pyk, pyk, i zatrzaskują się drzwi” (Pyk, pyk). I co dalej? Dalej już natrafiamy na ślady wyświechtanych konwencji: za drzwiami sny, śmierć i woda. Ale też zbrodnia. Wprawdzie poetka próbuje nie popaść w sidła ulubionych poetyckich motywów, ale przecież świadomie i obficie z nich korzysta: „Bo mi się przyśniło, że to będzie pieśń miłosna / czytana od tyłu, więc dobrze by było, gdyby padał / deszcz i drgała jakaś struna — tęsknoty na przykład, / a okno niedomknięte tłukło się o ścianę. I żeby było / smutno. / […] Otóż to: / nie potrafię dłużej się bronić” (Hello, hello Helenko, jako ci się pasie). Poezja Zbierskiej nie jest pozbawiona „nośnych metafor, / które graniczą z szalbierstwem języka” (Bożątko), ale dzięki temu wymyka się próbom statycznego ujęcia w konwencjonalne ramy. Bar¬wy, zapachy, a nawet dźwiękonaśladowcze chwyty („— i już, wystarczy, ciiii / S — zaaaa, na planie! Wystarczy tej nonszalancji! / Trzeba biec, wiatr szarpie za włosy, trzeba się schować / w płaszczu” (Jonasz); „Kap, kap, kap, spływasz. Quo?”, O Ester:) składają się na ten „wibrujący pejzaż”. Sensualny sposób komponowania rzeczywistości przypomina zabawy impresjonistyczne, dające wrażenie ulotności i nieuchwytności malowanych przez poetkę lirycznych obrazów: „A na dziedzińcu mgła, jak sponiewierana biel, / więc biegnij w tę mgłę, szalone tętno zostaw pod skórą —” (Jonasz); „widzi dym twarzy, powolne tempo / jego opadania” (Intencjał Zoldy). Idąc śladem młodopolskich inspiracji, wkraczamy zatem w świat niespokojnych snów, topielców i mętnych wód. Tu właśnie „popełnia się” „zbrodnicza” poezja Zbierskiej, tuż za zamkniętymi drzwiami: „bo jeśli jest / Corpus delicti, to musi gdzieś być motyw” (Hello, hello Helenko, jako ci się pasie). Nie bez powodu owo poetyckie „śledztwo drga” (Intencjał Zoldy). Bowiem Zbierska przyjmuje strategię poszukiwaczki: „Nie ma zwłok? // Nie ma zbrodni” (Romantyczność). Na tym jednak trop się nie urywa, gdyż śmierć czai się na każdym kroku: „Skąd ten smród? To po gościu — odpowiada dziewczyna / kopiąc pościel w stronę pralni. To co, / on umarł?” (A ja mam właśnie napad paraliżu). Jak widać, nie tylko dźwięki, ale również zapachy i kolory składają się na warstwę konstruowanego przez poetkę świata: „Zgniła zieleń, barwy trupie w basenie wody / nieruchomej fałszywe odbicie — smutek, smutek obecny / wszędzie” (Światło). Idźmy dalej: atmosfera lirycznych pejzaży staje się coraz bardziej przytłaczająca, wręcz dusząca. To poezja pisana na bezdechu („O! Jeszcze wdech, O! Jeszcze wydech / — więcej, więcej nonszalancji!”, Jonasz), gdyż „śmierć przez utopienie” (Ewolucyjna tęsknota pingwina) zamieszkała w tym świecie na dobre. Jakby tego było mało, nie odnajdziemy w Wibrującym uchu konstrukcji jednego stabilnego podmiotu. To swoiste panopticum postaci pozostających w ciągłym ruchu, które w dodatku odczuwają tę „śmiertelną niezgrabność” (Umrzeć we śnie. Leżeć). Cała poezja Zbierskiej przesycona jest sennymi wizjami i czujną obecnością śmierci. I mogłoby się wydawać, że wszechobecne braterstwo Hypnosa i Thanatosa narzuci wierszowi Zbierskiej charakterystyczną dla młodopolskiej frazy dykcję, a jednak poetka rezolutnie odpiera atak konwencji, mówiąc: „ja nie mam skłonności mistycznych” (Matka nigdy się nie uśmiecha — modli się). Obsesyjnie powracająca myśl o śmierci oraz wizje topielców („myślę wciąż o topielcach, i o ich cienkich, sinych / wargach”, O Ester:) nie są osnute aurą tajemniczości. Podmiot nie odczuwa niepokoju, jedynie dyskomfort: „śni mi się pogrzeb za pogrzebem […] / ja to widzę, tak bez przerażenia — / całe to misterium śmierci i wszystko, co potem: / pogrzeb, feeria kwiatów, wstążek i błoto, / które pożre trawę, wiosnę i wszystkie te cmentarne / rekwizyty, a potem pożre mnie” (Płynące teraz). Oniryczne wizje nie są podporządkowane jednej (i na pewno nie melancholijnej) tonacji i mimo że „woda była czarna” (Gangbang), to „czerń nie jest cudem” (A ja mam właśnie napad paraliżu). Z kolei korowód karykaturalnych postaci („żałobnicy. // Z balonikami, balkonikami, z pomponami”, Jonasz), maszerujących w takt „Marche funebre Chopina” (Zapytałam, dlaczego to zrobił), to hipnotyczny kondukt somnambulików. Podmioty w poezji Zbierskiej to postacie pozostające w półśnie, poruszające się mechanicznie („Uciec w bezruch, czy tuptać w tym kole?”, Śniło mi się, że będziesz się bał) lub sparaliżowane („miał usta pełne pierza, a ja napad paraliżu”, A ja mam właśnie napad paraliżu). Kolejne wersy przypominają wręcz seanse hipnotyczne, a powtarzające się frazy brzmią jak hipnotyzująca mantra: „Śni ci się, że musisz wstać, że za chwilę / gdzieś się spóźnisz” (Pyk, pyk). A Zbierska, jakby świadomie prowadząc tę grę, z uśmiechem dodaje: „ta narracja powtórzeń jest przecież urocza” (Śniło mi się, że będziesz się bał). Nawet w formie wiersza poetka próbuje podtrzymać mechanizm powtarzających się słów — wiersz Jonasz to przecież akrostych. Zatem podążając tropem wyznaczonym przez poetkę, zostajemy mimowolnie wciągnięci w ów liryczny seans (ale czy na pewno wyjdziemy z niego zahipnotyzowani?). Bohaterowie tylko czasem wybudzają się z hipnotycznego półsnu, by choć na chwilę powrócić do zredukowanej świadomości: „Roger budzi się na moment, / mruczy: «Kurwa, to obłęd» i zapada z powrotem / w sen” (Umrzeć we śnie. Leżeć). Charakterystyczny jest wciąż powracający motyw „pełnych” ust — to usta „rozdziawione”, ale pełne pierza, kurzu lub wody. Somnambuliczni bohaterowie tej poezji mają kłopoty z mówieniem, a jeśli już mówią, to dlatego, że ktoś im kazał: „Mówię! Bo czuję się zmuszony” (Słowo, co spało); „Mówię, że z ust płynie mi woda, i / wodę mam w płucach ciemniejszą o jeden / ton” (Skarga zegarka); „w usta wkłada mi słowa nieznane. Obce. Tajemnicze. / Krwawiące” (Eleganccy, elokwentni). Ta sama sytuacja powraca w przypadku oddychania: „Coś tu nie gra. Instalują / skrzydła schodów, miriady ciał zostają / odwrócone, pękają pęcherzyki wypełnione / wodą, ktoś ma kłopoty z oddychaniem” (Po oczach); „otwieram usta i nie oddycham” (Zacznijmy od trzciny. Za domem jest). Histerycy? Dużo tu młodopolskich zbiegów okoliczności. Podmioty tej poezji to ludzie, którzy „odchodzą, wracają, zdyszani, / zziajani” (Śniło mi się, że będziesz się bał). Ale najistotniejsze jest to, że pozbawieni są możliwości wyartykułowania tego, co świadczy o ich tożsamości: „Próbujesz coś mówić, / ale zamiast słów z ust ci wychodzą bąbelki” (Pyk, pyk); „aż piana jej wyszła / na usta” (Gangbang). Być może to właśnie język jest tym, co nas tłamsi („I czy się dusił / we własnej skórze, w powodu spuchniętego języka?”, Kwestionariusz wsobny), dlatego też jednoznacznej odpowiedzi w historyjkach Zbierskiej nie będzie. Trzeba przyznać, że całość tych wibrujących i momentalnych „narracji powtórzeń” jest niezwykle spójna, a nagromadzenie mitycznych, kulturowych czy biblijnych kontekstów (są Freud, Nietzsche, Jonasz, a nawet Charles Bukowski, i nie na tym koniec) wzbogaca tę gamę dźwięcznych i barwnych, podsłuchanych historii. A jednak Zbierskiej udaje się pociągnąć nas za sobą, w ten poetycki trans, by po chwili przebudzenia, mogła uświadomić nam, tak „pyk, pyk”, że „świat jest takim ładnym snem” (Gangbang). „Więc sza! Ani słowa w następnej linijce” (Hello, hello Helenko, jako ci się pasie).
Aleksandra Zbierska: Wibrujące ucho. Klub Integracji Twórczych „Stowarzyszenie Żywych Poetów”. Brzeg 2009.
Katarzyna Szopa, Re: presje Nr 3 / 2009
Contra Katarzyna Szopa
Rafał Gawin, Michał Murowaniecki, Arterie 5, Nr 2/ 2009
Wibrator w uchu
M. M.: Zapewne dla wielu będzie to krzywdząca opinia, gdy powiem, że w ostatnich latach nie było zbyt wiele wpływowych książek poetyckich napisanych przez kobiety. Podkreślam: wpływowych. Jest to teza nieco prowokacyjna, zwłaszcza w chwili gdy SDK w Warszawie wydaje antologię poezji kobiet Solistki. Niewykluczone, że jest to przy okazji zdanie seksistowskie – jedna ze znajomych poetek powiedziała, że „poezja to zawód dla mężczyzn”. Niezależnie od tego, czy to prawda czy nie, wiosną tego roku ziemia w poetyckim światku drgnęła za sprawą ciekawego debiutu pt. Wibrujące ucho Aleksandry Zbierskiej – autorki znanej już nieco z publikacji w serwisach internetowych i cenionej za swe dokonania. Książka ukazała się w bibliotece czasopisma „Red.” jako plon I Konkursu „O Syfon S. Scherfersteina”. Po pierwszej lekturze wiedziałem już, że jurorzy tego konkursu błędu z pewnością nie popełnili. Wyłapali pewny siebie głos. Moim zdaniem niesie on ze sobą sporo energii; nie masz podobnego wrażenia?
R. G.: Tak, chciałoby się powiedzieć „nareszcie”, bo od debiutu Marty Podgórnik minęło już ponad dziesięć lat, a praktycznie wszystkie równie zadziorne i agresywne „poetyckie inicjacje” kobiet w latach 1997–2008 nie zbliżyły się do tego poziomu. Choć w tym okresie pojawiło się kilka dobrych i wyrazistych debiutów – wymienię przede wszystkim te ze śp. Biblioteki „Studium”: Marii Cyranowicz, Joanny Wajs, Joanny Mueller, Justyny Bargielskiej i Moniki Mosiewicz. Mimo to, kobiety dały się zdominować i zepchnąć na dalszy plan. Stąd m.in. pomysł na antologię Solistki. Większość wymienionych przeze mnie poetek (bez Wajs i Bargielskiej) uwalnia się od stereotypów poezji kobiecej, realizuje dykcje raczej bezpłciowe, a często „męskie”. Tak samo jest ze Zbierską, nie od dzisiaj wiadomo (vide: portale w sieci), inspirowaną poetyką Jamesa Tate’a, a także Edwarda Pasewicza i Johna Berrymana (bezpośrednio i przy „wykorzystaniu mediacji” Pasewicza) z jednej strony i Andrzeja Sosnowskiego oraz Johna Ashbery’ego (analogicznie: bezpośrednio i przy współpracy z „samplerem” Sosnowskiego) z drugiej. Gdzieś w tym wszystkim czai się niezłomny duch Franka O’Hary i jakby z ukrycia patronuje tym „wibracjom”, energetycznym kopnięciom i strzałom. Celnym, bolesnym – bo w końcu co to za wiersz, który czytelnika nie boli – jednak czy na pewno? Co może maskować tak podana pewność siebie? Czy w ogóle mówiąc o tym debiucie możemy uciec od stereotypów?
M. M.: Ja akurat nie odczuwam tutaj ducha O’Hary. Fakt faktem, udaje się Zbierskiej zachować własną barwę głosu – pewnie dlatego, że patrzy z innej niż wskazani przez ciebie poeci-mężczyźni perspektywy. Nie da się nie zauważyć pewności siebie, z jaką mówi podmiot, tej bezkompromisowości wypowiedzi. To częste dla tzw. poetyki męskiej, z której piszące obecnie poetki chętnie korzystają. Ale przecież podmiot wierszy Zbierskiej to kobieta. Kobieta, której nieobca jest pewna wrażliwość i – mimo wszystko – delikatność. Owszem, ona bywa tu skrupulatnie maskowana: tak, pozwoliłam gnojkowi pieprzyć / od przodu i tyłu – niechże uczestniczy, tu nie ma / delikatnych uczuć („A jeśli nie wrócę? Strach pomyśleć”), a jednocześnie nie mogę pozbyć się wrażenia, że w przypadku podmiotu Wibrującego ucha jest to mechanizm obronny, a więc reakcja bezwarunkowa. Odnajduję w tych wierszach przede wszystkim głęboką gorycz i ból maskowany makijażem. A przecież czym bardziej się swoje słabości maskuje, tym (jak sądzę) mocniej one oddziałują na innych. Myślę tu na przykład o takich fragmentach: smutek, smutek obecny / wszędzie. Tak, tak, trzeba dokądś iść. / Nadstawiam tyłek (miłość nigdy nie wychodzi z mody) i nie – nie proszę, tylko się grzecznie domagam („Światło”). Nieczęsto natrafiam na poetów, którzy umiejętnie sterują emocjami, nie wpadając od razu w jakieś manifesty i banały. Zbierskiej w większości przypadków udaje się od tego odciąć. Owszem, w jej wierszach pojawia się trochę efekciarstwa lub kontrolowanego kiczu, jak np. w wierszu „Miłość”: Dać dupy, ckliwie się ścigać, possać ducha / i zwinąć forsę, żeby się nie zorientował; wydąć usta w przydługim pocałunku, znaleźć cel tej gry: / Wiesz, kurwa, tylko miłość się liczy. Najważniejsze, że zazwyczaj widać w tym umiar lub konkretny zamiar.
R. G.: Umiar nie do końca wyważony i zamiar, który zostawia jeszcze trochę miejsca dla mniej kontrolowanych przestrzeni językowych. Wiersz nie jest tutaj instrukcją obsługi, i dobrze. To rodzaj pomostu między światami, coś granicznego, co nie może przechylić szali (zwycięstwa? porażki?) na żadną ze stron, jest poza czasem: i jutro też będzie wczoraj, i pojutrze, i poza-poza- / jutrze, umarli grzebią umarłych („Horse sense”). W innym miejscu pomiot liryczny (z premedytacją) potwierdza swoją krańcowość i „chorągiewkowatość”: Chciałabym / położyć się na trawie. Być trawą, / w gruncie rzeczy („A jeśli nie wrócę? Strach pomyśleć”). W końcu świat jest takim ładnym snem („Gangbang”), w końcu nie ma się dokąd śpieszyć: wszystko znika, rozpada się, a może nawet wybucha, dominuje fragmentaryczność, pozostaje jedynie dym uwięziony / w pozbawionym znaczenia momencie – / moment pozbawiony wieczności („Intencjał Zoldy”). Alternatywy praktycznie nie ma: Uciec w bezruch, czy dreptać w tym kole? („Śniło mi się, że będziesz spał”). Miłość – seks, śmierć – zbrodnia. Coś mi tu jednak nie gra – czy to nie jest ślepy zaułek? I, oczywiście nie poruszam kwestii światopoglądowych, tylko mam na myśli samą poezję, jej źródło powstawania i źródło niszczenia.
M.M.: Cóż, tematyka stara jak świat. Ktoś już powiedział, że wszystkie wiersze są o miłości i śmierci. To pewne uproszczenie, ale niejako można się z nim zgodzić. Dlatego nie wiem, czy należy dopatrywać się tu jakiegoś zgrzytu. Intryguje mnie natomiast fakt, że w książce mamy do czynienia z pewnym przerysowanym, wyraźnie zdeformowanym przedstawieniem tych dwóch motywów. Miłość jest brudna, „pornograficzna” i wynika głównie z seksu (albo lepiej powiedzmy: jest do seksu sprowadzona). Z kolei śmierć to wypadkowa zdrady i zbrodni. Nieuniknione jest zatem przenikanie się tych dwóch tematów. I znów można powiedzieć, że „to już było”, ale przecież poezja nie polega na tym, by za wszelką cenę wyszukiwać nowych zagadnień, tylko by znajdywać metodę na to, jak je w nowym świetle przedstawić. Mnie osobiście podoba się to rozchwianie, z jakim poetka wkracza do gry, której zasady już od dawna znamy – to frapujące rozedrganie emocjonalne i próba usystematyzowania często sprzecznych uczuć.
R.G.: Tak, na przestrzeni całej książki podmiotem lirycznym wręcz miotają skrajne emocje. Ma to odzwierciedlenie również w tytułach wierszy: „Romantyczność” i zaraz potem „A ja mam właśnie napad paraliżu”, „Gangbang” i obok „Matka nigdy się nie uśmiecha – modli się”. Peelka igra z konwencją, to wciąż żywy i atrakcyjny postmodernizm, smakowite przetwory konsumpcyjno-ludowe. Powstają ciągi zapożyczeń: „Eleganccy, elokwentni” to jakby kolejna reinkarnacja tytułu poprzedniej książki poetyckiej Mariusza Grzebalskiego Słynne i świetne, która jakby już miała swoje stadium pośrednie w postaci tytułu antologii poetów Wielkopolski: Słynni i świetni. „Kwestionariusz wsobny” to kolejny poczet pytań „egzystencjalnych” – najpierw Machej pytał Karpowicza (poemat „Kwestionariusz Karpowiczowski”), następnie Przemysław Zawal (Komunikacja miejska) przepytywał Macheja, teraz to samo robi Zbierska. Trzeba przyznać, z dużym wdziękiem, choć jej poprzednik był bardziej przekonywający. Jest jeszcze kolejna wersja biblijnej historii Jonasza („Jonasz”), tym razem ze znaczącym naciskiem na dźwiękonaśladownictwo. Pojawiają się Charles Bukowski („W stronę hetero”) i skądinąd intrygująca agentka Scully („Bluff”), ale to we wspomnianej „Romantyczności” pada dla usprawiedliwienia podobnych zabiegów zdanie kluczowe: Nie ma zbrodni. To tylko literatura, tutaj można szaleć. Ale czy do końca? Wbrew pozorom podmiot tych wierszy szuka stabilizacji, swego rodzaju iluminacji („Zacznijmy od trzciny. Za domem jest”), prostoty, chce być jak zwierzę, według którego boli tylko to, co ożywione („Powiedziałeś”). I towarzyszy mu podwójny paradoks, deklaruje: Mówię, bo czuję się zmuszony („Słowo, co spało”), z drugiej strony robi to jakby od niechcenia – nieprawda, że nie mam hamulców, ja ich tylko / nie używam („Powiedziałeś”). To najciekawsze w całym zbiorze.
M.M.: Przecież tak wiele porywających historii opartych było właśnie na tego typu założeniach! Mówienie (pisanie z musu), a jednocześnie bez używania wyżej wymienionych „hamulców”, jakby istniał wyłącznie „pedał gazu”. Tylko od czasu do czasu trzeba zmieniać bieg. Dlatego ciekaw jestem, na ile Zbierska „wysprzęgli” swoją następną, już wydrukowaną książkę. W każdym razie Wibrujące ucho z pewnością nie jest bez wad. Jest coś, co mnie w niej wkurza niemiłosiernie, a mianowicie oprawa redakcyjna. „Red.” wydaje naprawdę porządne książki, ale takie kwestie jak rzetelna korekta w tekstach (ortografia, literówki oraz przede wszystkim poprawna i konsekwentna interpunkcja) powinny być standardem. Być może dla niektórych jest to sprawa marginalna i nie warto jej nagłaśniać, ale coraz częściej zauważam, że w tomikach najróżniejszej maści korekta jest „puszczana”. Zbierska wiersze umie pisać, co nie zmienia faktu, że każdemu zdarza się coś przeoczyć lub „dać się ponieść”. Dlatego też w takim momencie do akcji powinien wkroczyć redaktor. Nagromadzenie niedociągnięć może odebrać część radości towarzyszącej lekturze. Zwłaszcza w tekstach poetyckich.
R.G.: Tak, tym 35 wierszom należy się porządna reedycja. Paradoksy, sprzeczności, uporządkowany bałagan, kulturowy i kontrkulturowy magiel, (r)ewolucja seksualna, sporo „post-”, a jednak brak prostoty, ostoi, kręgosłupa, choć niekoniecznie moralnego. Zgrzyty i nieścisłości. Kocioł polski, w którym chyba najważniejszy jest język i jego pozornie nieograniczone możliwości. Język, który jest żywy, ale czy można z całkowitą pewnością stwierdzić, że „ożywia”? Jest do czego wracać. Jest?
Aleksandra Zbierska, Wibrujące ucho, KIT „Stowarzyszenie Żywych Poetów”, Brzeg 2009.
SIEĆ:
* LITERATOR[1] - http://www.literator.pl/?p=195
* EWA BIEŃCZYCKA[2] - http://www.historiamoichniedoli.pl/?p=273
* WYWROTA[3] - http://www.wywrota.pl/db/artykuly/16577_aleksandra_zbierska_wibrujace_ucho_redsq.html
* rozmowa[4] - http://www.poema.art.pl/site/itm_158872_po_jasnej_stronie_mocy_wywiad_z_aleksandra_zbierska.html
duszo moja? babusie pusty w środku
Strona osobista:Aleksandra Zbierska
* /Wibrujące ucho
* /Wibrujące ucho - recenzje
* /Panoptikon
* /Panoptikon - recenzje
* /Varia
* /Publikacje
* /Nowe teksty - publikacje)
* /Video
Źródło: "http://www.poewiki.org/index.php/Strona_osobista:Aleksandra_Zbierska"
.
.
.
Aleksandra Zbierska WIBRUJĄCE UCHO
Horse sense
Tak, miał coś na swoją obronę - nie chciał
zrobić jej krzywdy, ale odróżniał myśli od żądz.
Widział Anioły wokół jej głowy i puszczały mu nerwy.
Rzeczy toczyły się w swoje strony -
nie zdążyła zamknąć oczu. Anioły spadły,
przenicowały ciemność;
to był jego pierwszy, tak naprawdę bliski kontakt
z kobietą. Był zdrowy. Napisał później
list opatrzony przez więzienne władze dopiskiem
horse sense: że strasznie go wkurwiało bicie
jej serca. Do obłędu. Aż nie pojawił się gość
i powiedział - zrób to, a dziś jeszcze będziesz
ze mną w raju. Ale skłamał, bo dziś to wczoraj.
I znowu tu siedzi, tak blisko, że bardziej
się nie da - pokazuje w lusterku fragmenty mojego
umysłu. Patrz! Nie masz oczu, lecz behemotowe
zęby. Dwa razy dźgnąłem go nożem. Rozpuścił się,
ale znów jest świeży. Mamrocze coś, jak ostrzeżenie -
i jutro też będzie wczoraj, i pojutrze i poza-poza-
jutrze, umarli grzebią umarłych. Czy żyję,
nie wiesz?
Romantyczność
Zabiła karpia. Owinęła w kołderkę
i położyła się spać. Nie ma zwłok?
Nie ma zbrodni. Później, znaleziono zęby -
dzięki nim zdołano ją zidentyfikować.
[Uratujmy komuś życie!
To rozrywka dla prawdziwych ludzi,
takich jak ty, i jak ja]
Zdradzała dwóch facetów? Nie miała wstydu?
Wybaczysz jej. Ona nie żyje. Nie zapomnisz.
Mają to na taśmie.
A jeśli nie wrócę? Strach pomyśleć
co się czai za progiem: Eros jest barankiem, który czeka
na łaskę Bożą, choć nie ma pewności,
czy jej doczeka. 17:17. Co z tą trawą? Jest
pierwsza niedziela adwentu. Chciałabym położyć się
na trawie. Pokazałam mu
zdjęcia - ciemnoniebieskie fragmenty
uczynione z błyskawic - można zerknąć
i w głąb ziemi. Czy go zdradzam?
Jeśli wrócę przed świtem, nie zniknę -
chodzi o obiektywizm, a nie o świńską
gadkę - tak, pozwoliłam gnojkowi pieprzyć
od przodu i tyłu - niechże uczestniczy, tu nie ma
delikatnych uczuć. Chciałabym
położyć się na trawie. Być trawą,
w gruncie rzeczy.
A ja mam właśnie napad paraliżu
nie mogę oderwać oczu od zakonnicy.
Obojętność wróbli świadczy o tym,
że czerń nie jest cudem. W gruncie rzeczy
więcej nic nie widać. Obok drzwi
ktoś szarpie się z klamką.
Skąd ten smród? To po gościu - odpowiada dziewczyna
kopiąc pościel w stronę pralni. To co,
on umarł?
Jego ręka, moja ręka - te obszary natury
wymagają więcej kontroli niż inne -
popijam pigułkę jego śliną. Od tego
można zacząć:
wsuwamy łóżka z powrotem pod ściany,
ściągamy powłoczki. Spytałam czy mnie kocha. -
miał usta pełne pierza, a ja napad paraliżu.
Brakuje mi zamknięcia
Gangbang
Dzieciak błaga o darowanie mu życia.
Trzyma się lodu, a jego dusza jest już
kulką - toczy się, coraz dalej i dalej
od niego (woda była czarna). A ten staruszek,
którego wczoraj okradli? Współczuję ludziom,
których się okrada, bo to obrzydliwe -
a nie dlatego, że mam miękkie serce. Rzeka
się ze mnie śmieje, aż piana jej wyszła
na usta, a przecież kłamię - bo rzeka
się nie śmieje, ani nie płacze - rzeka szumi,
pluszcze. Trzymam się lodu, kulka jest
coraz mniejsza, i toczy się dalej; na brzegu,
w trawie błyszczą zwierzęce oczy, albo
kawałki szkła (woda jest czarna, czarna!),
a świat jest takim ładnym snem.
Intencjał Zoldy
Stało się: odbezpieczyła granat, włożyła
w usta. Wykryto resztki nasienia
w odłamkach, grupa A rozeszła się
po świecie. Wszyscy oficerowie mają
przy sobie brąz. Śledztwo drga. Te drzwi
są zamknięte. Zajrzyjmy do środka:
Tristero zdejmuje wygięte okulary, patrzy
w lustro, widzi dym twarzy, powolne tempo
jego opadania i krztusi się ze śmiechu.
Nie walczy, nie ucieka: wolność
nie jest funkcją, w gruncie rzeczy,
ale dramat jednostki nie jest sednem
lustra, ani płonące szyby w Iraku,
ani chiński mur, ani nic, co jest widoczne
z kosmosu - jedynie dym uwięziony
w pozbawionym znaczenia momencie -
moment pozbawiony wieczności.
Matka nigdy się nie uśmiecha - modli się
o powołanie dla mnie, ale ja nie mam skłonności
mistycznych. Lubię różowe mydełka, balsamy do ciała
i kulki z płynem do kąpieli. - Mamy tu
do rozważenia kwestię wiary, ale dopiero
po rozważeniu kwestii ciała - odezwał się głos (organista
grał pospiesznie). Trzeba go słuchać, jak deszczu
inaczej się zwariuje. Idziesz zapalić?
W trzeciej zwrotce będzie sprawa księdza,
w czwartej dzieciak go otruje, puenta będzie merkantylna -
uwaga, trudne słowa: firanki rzęs i ekskrementy
w jego leniwym oku.
Eleganccy, elokwentni
A ja mam właśnie okres chrześcijański. W
instynktownej piekarni siedzimy blisko siebie,
gejzer gorącej klatki schodowej próbuje
wywieźć w pole wszystkie matki robiąc głupie miny.
W cieniu sukienka w kwiaty, roślejsza
Dojrzalsza - przeznaczona przez naturę
dla szubrawca - okrywa podżegacza; a po drugiej
stronie łańcucha wulgarne twoje wargi
milczą: bierzesz pigułki? A ja mam właśnie
okres chrześcijański. Zgrzyt klucza w zamku
piętro wyżej. On schodzi w dół, widzi, zezuje,
w usta wkłada mi słowa nieznane. Obce. Tajemnicze.
Krwawiące. Pełne natychmiastowe: „kopula raza".
Sejsmografy rejestrują mówienie językami.
Zacznijmy od trzciny. Za domem jest
pole. Ciało ciągnie mnie w stronę światła
w tę i z powrotem.
Za każdym razem, gdy myślę, że nie zdążę
i przez dziurkę od klucza wlatują trzmiele,
otwieram usta i nie oddycham.
Lekarz, który przyszedł do mojego ojca
wyglądał na takiego, co nigdy nie miał kobiety.
Pomyślałam - beniaminek - taki niewiele może
pomóc przy martwicy stóp.
Patrzy jakby patrzył na turkusowe kopuły,
strzeliste minarety, pękniętą czarę chrzcielnicy
i jej szczęśliwą ranę. Z natury tak delikatny
grzebie we wnętrznościach, ponieważ choroba
to piękno. Był szpital w podcieniach, sadza
nad łęgami i jeszcze dziury w wodzie, gdy ojciec
rzucał kamieniami z okna. Córka nie chce
być świętą w niewoli. Ładna jest krew
zmieszana z piachem.
Słowo, co spało
Co robisz w tej muszli słoneczny chłopczyku?
Co robi z tobą makowa panienka? - Słyszę! Wszystko -
cisza jest najpiękniejszą muzyką,
podlega wielu wpływom i czerpie z wielu źródeł; widzę
np. światło dzienne: nie miałem pojęcia, że jest tak wrzaskliwe.
Mówię! Bo czuję się zmuszony.
V kolumna
Zatrzymaliśmy się, żeby popatrzeć
na księżyc i Zaratustra
powiedział:
Chwiejecie się tak dziwnie.
Wstyd przed księżycem.
Kwestionariusz wsobny
Każda odpowiedź "nie wiem" może być wykorzystana przeciwko,
a nieudzielenie odpowiedzi na pytanie będzie karane fangą w nos.
Zbigniew Machej
Kto to jest Zbigniew Machej? Dlaczego nie urodził się, jako Tymoteusz
Karpowicz? Pod jaką inną gwiazdą, jeśli nie wieloramienną? Co przeżył
w dzieciństwie, a czego nie przeżył, że musiał debiutować pod własnym
imieniem, i skąd się wzięło to imię Zbigniew? Czy ma psa? Jak ten pies
się wabi? A jeśli nie psa, to może kota? Albo inne zwierzę, które można
mieć? A jeśli nie można, to czemu? Czy jest przeczulony? I czy się dusił
we własnej skórze, z powodu spuchniętego języka? Czy myślał już wtedy
o tym, jak się miesza języki? I na czyj obraz i na czyj użytek? I na czyje
podobieństwo przyłożył siekierę do granic języka, i gdzie je odnalazł?
I kiedy? I czy były to granice odzyskane? Czy dało się je poprzesuwać?
A jeśli nie, to czy przyłożył siekierę do własnych korzeni, czy tylko do
korzeni Karpowicza? I czy było to wszystko takie polskie, nasze?
Czy ma inną kobietę? I od jak dawna? Czy ochrzcił tę kobietę ogniem
i rózgą żelazną? I jak to się robi? A może woli mężczyzn? A jeśli tak,
to jakich? I dlaczego? A może nie lubi pytań osobliwych? Czy jest
głosem wołającego na puszczy, czy tylko wilczym echem?
A czy Karpowicz udzielił odpowiedzi? A jeśli tak, to na jakie pytanie?
A jeśli nie, to czy otrzymał fangę w nos? A jeśli Zbigniew Machej jest
nadal poetą, to czy on jest taki polski, nasz? I to, czego nam życzył
na rok 2003 jest wciąż aktualne? Nam, czyli komu?
Skarga zegarka
Przychodzi studentka cienka jak zapałka,
zaraz się zacznie rozbierać. Na razie pali.
A mnie się chce płakać, dokładnie nie wiem
czemu. Mówię, że z ust płynie mi woda, i
wodę mam w płucach ciemniejszą o jeden
ton, i że myślę wciąż o topielcach, i o ich
cienkich, sinych ustach. Byłoby dobrze
gdybym zapamiętał, że nazwała mnie
wtedy kłamcą; a teraz leżę w trawie.
I jestem trawą. Szkło wykrzywiło mi
Policzki. Leżę tu i nawet nie potrafię
tego dobrze opowiedzieć. Osobliwe -
byłem wierny.
Po oczach
Leżał w wózku z brajlowskim wydaniem
Pynchona. Przyjrzałam mu się z bliska:
miał przytrzaśnięte palce. Rozważając
swoje kłopotliwe położenie uniosłam się
nad nim, a z jego ucha wyfrunęły miriady
nietoperzy i zamarzły w powietrzu. Tak,
oznajmił - najważniejsze są relacje
między elementami w jednym tylko punkcie
trajektorii lotu - w punkcie tu i teraz.
Kiedyś będę musiała wziąć w obronę
to, czego nie widzę. Coś tu nie gra. Instalują
skrzydła schodów, miriady ciał zostają
odwrócone, pękają pęcherzyki wypełnione
wodą, ktoś ma kłopoty z oddychaniem;
a wózek stoi jak stał. To było tak
naturalne, jak naturalna jest skłonność
do kłamstwa. Wdmuchuję tlen przez słomkę,
bo on wydmuchiwał krew. I czytał, przysięgam.
Powiedziałeś
iż pójdziemy tam razem albo nigdzie.
Czytałam, że drzwi może nie być, ale są okna,
a Pan je otwiera na trumny zmurszałe.
Popiół po nas zwyczajnie się rozproszy -
można się wzruszyć, naprawdę,
a ty sobie patrzysz - dziękuję,
że mną potrząsasz. Trzeba mi więcej
optymizmu, więcej prostoty.
Coś mnie wyrzuca poza zdjęcia, które oglądasz
(nieprawda, że nie mam hamulców, ja tylko ich
nie używam), pozwalam sobie na śmiech
i biorę go w cudzysłów. Na mszy za zmarłych
pokazałam język i dostałam w mordę -
przepraszam - ufam, jak zwierzę w robaki
i liście, że boli tylko to, co ożywione.
Niech gniją w spokoju, którzy jeszcze kaszlą,
a ty? (Ponad godzina autobusem i pieszo).
W drodze do pracy, w drodze do domu.
Umrzeć we śnie. Leżeć
jak żółw w przewróconym pancerzu
cierpliwie znosząc śmiertelną niezgrabność -
to głupie tak nie móc przestać
o tym myśleć. Próbuję czytać: "Życie w Systemie
jest, jak jazda po bezdrożach autokarem
kierowanym przez maniaka gnanego myślą
o samobójstwie, choć właściwie, facet jest
sympatyczny, opowiada dowcipy przez głośniki".
Skąd w mojej głowie usta pełne kurzu?
Obserwuję każde przymierzane słowo. Śmierć –
mogłaby pojawić się w każdej chwili i mnie
zaskoczyć; ponoć, w chwili śmierci staje przed oczami
całe życie - odurzający, odkurzony melodramat
wielkich odruchów i małych draństw; wracam
do Pynchona: "Roger budzi się na moment,
mruczy: "Kurwa, to obłęd" i zapada z powrotem
w sen" - sens śmiertelności? Poruszać się
w jej objęciach, gdy wszystko więdnie,
paczy się, upada. To głupie tak nie móc przestać
o tym myśleć.
Ochłodzenie
Barman powiedział, że trzeba udawać. Nalał mi Guinnessa
i narysował na dłoni wszystkie sprawy. I roztopiliśmy się -
tak właśnie to czułam, a właściwie tak dokładnie było -
przyjemne wrażenie bycia wszystkim naraz. Wróciłam,
do jakiegoś domu, do jakiegoś mężczyzny, zaparzyłam mu
herbatę. I nasze życie minęło. W innym czasie: 8 minut
doskonałości, uciekanie i gonienie - to tu, to tam -
czyjeś łóżko, czyjaś ręka zamykająca drzwi. A teraz?
Moja głowa zapadła się w poduszkę - można to nazwać
kryzysem sumienia (nie pamiętam, bo nie chcę pamiętać).
Ponieważ czyny zamazują się wzajemnie niedługo znikną
wszystkie symptomy. Dojmująco zimny ten wieczór -
z niewiadomego powodu znów jestem po tamtej stronie.
O.
Kiedy myślę: niepokojąca
natura nonsensu - widzę obraz bitwy
o przegrane sprawy, walkę woli - tej,
która przypala ci papierosa (kobiety
tak nie robią). Przejmująco zimny ten
wieczór - jeden fałszywy krok,
a wpadniemy z powrotem w sidła starych
nawyków. Ponieważ mam nóż między
zębami jestem sprokurowaną squaw -
bez ust i języka - w imię Ojca i Syna -
zgadzam się na eleganckie oddzielenie,
bez łkań i innych dźwięków.
In flu. Spowiedź poety
Przyszłości nie ma, nie można jej mieć.
'Tu i teraz' należy do mnie.
I owszem, wysmarkałem się w zajebiście drogą
firanę na parapetówie u znajomych - because?
Jestem na etapie shita, więc ślizgam się
po wszystkim. Say Alleluja materio! W ruch!
O całowaniu redaktorskich klamek i o tych
wszystkich subtelnościach nie wiem nic, i,
uprzedzając następne pytanie - tak! Jestem
prosty, a nawet uproszczony. Harmonia
przyrody nad moją głową, tyrania wspomnień
we mnie - to wszystko płynie w stronę światła.
A światło? Jest gdzieś na zewnątrz, tam,
gdzie je zostawiłem. Macham mu na pożegnanie.
Wibrujące ucho
Nie mogę spać kochanie - obłęd
kapitalizmu i innych izmów, casus
wody & ciała, a przecież mogłabym
tak siedzieć teraz z tobą i milczeć.
Sherry płynie, że hej! Szczekają psy
snu - to twoje psy. Zamieniam się
w słuch, i jestem słuchem: dźwięk
wchodzi mi do środka ciemniejszy
o jeden ton. I oto chwila pełnego
patosu: wodorosty podeszły pod
drzwi - totalna mobilizacja szumu.
Wszystko w rękach konia
Nie mam kontaktu z końmi - to przez mój lęk
wysokości - półtora metra od ziemi czuję się
nieswojo. Spotykam jeżdżących konno:
klasycznie i fanów stylu western, ale nigdy
nie spotkałem się z bezpośrednimi konfrontacjami
przedstawicieli tych opcji - każda z frakcji
znajduje milion argumentów pokazujących wyższość
swojego stylu i absurdalność drugiego.
Jak to jest np. z płetwonurkami? Ci z płetwami
śmieją się z tych bez? Albo, bezdechowi uważają,
że pływający w akwalungach to cieniasy?
Światło
Spało w trumnie i nie wierzyło w śmierć.
Przyjdą ze świata mu współczuć i wszystkim
mutacjom rąk, rękawów, nóg, kieszeni.
Zgniła zieleń, barwy trupie w basenie wody
nieruchomej fałszywe odbicie - smutek, smutek obecny
wszędzie. Tak, tak, trzeba dokądś iść.
Nadstawiam tyłek (miłość nigdy nie wychodzi
z mody) i nie - nie proszę, tylko się grzecznie
domagam. Spał. Mam go przekłutego igłą, na liście
w 2D.
Miłość
Dać dupy, ckliwie się ścigać, possać ducha
i zwinąć forsę, żeby się nie zorientował; wydąć usta
w przydługim pocałunku, znaleźć cel tej gry:
Wiesz, kurwa, tylko miłość się liczy.
A i jeszcze tańczyć, zdradzać i być zdradzanym,
srać na społeczeństwo i srać na rodzinę,
i dbać, żeby nic przypadkiem nie urodzić:
To takie wyczerpujące to wiesz – macierzyństwo.
I tak w kółko, koronkowe majteczki, szpicruta,
ssanie konta i kolacja z jego znajomymi, na której
musisz mieć wysokie buty i wąską miniówę:
I rozchyl nogi kochana, niech zobaczą trochę cipy.
Umarł
leży martwy, zwyczajnie, jak zawsze
leżą martwi, jakoś nie specjalnie ciężko,
choć po trupiemu, z na zawsze załamaną
głową na poduszce. Nim zstąpi duch, by
odnowić oblicze ziemi, on tej ziemi nabierze
do płuc. Zapalę papierosa i puszczę smużkę
dymu, bo łkanie, nawet jeśli szczere
wydaje się być niewłaściwe lub co najmniej
nie tyczy się jego. Pamiętam jak mówił:
Boga nie ma, a jeśli jest, to złożył nas w ofierze
przypadku, do którego należy. Płakać
powinny matki, że muszą rodzić dzieci;
szczęśliwi są tylko ci, którzy już umarli.
Myślę umarł, pójdę żyć.
Hello, hello Helenko, jako ci się pasie
Bo mi się przyśniło, że to będzie pieśń miłosna
czytana od tyłu, więc dobrze by było, gdyby padał
deszcz i drgała jakaś struna - tęsknoty na przykład,
a okno niedomknięte tłukło się o ścianę. I żeby było
smutno. Podpiszę bez sankcji, bo rzeczywiście pada
i jest zupełnie zimno, drętwieje mi ręka (podobno
to od serca - zawzięte, jak Żyd w tańcu, nic więcej
nie może). Więc znów mnie niesie. Owa pieśń? Czym
jest w istocie? Stanem hiperłącza, milczącą zmową
śmiertelnych przeciwko śmiertelności, bo jeśli jest
Corpus delicti, to musi gdzieś być motyw. Otóż to:
nie potrafię dłużej się bronić. Bo mi się przyśniło,
że to będzie taka pieśń miłosna czytana od tyłu,
więc: tęsknię, tęsknię, i wtedy, kiedy rąbię drewno
do kominka, i podczas każdej prostej przyjemności,
i nawet wtedy, kiedy już nie pada, a wszystkie okna
są dawno zamknięte - na szczęście - i wcale nie jest
mi smutno. Więc sza! Ani słowa w następnej linijce.
Pyk, pyk
Śni ci się, że musisz wstać, że za chwilę
gdzieś się spóźnisz. Patrzysz - jest zegarek,
ale nie ma żadnego czasu, tylko sprężynki -
pyk, pyk. I myślisz: materia jest fałszywa.
I już wiesz, że jesteś jedną z tych sprężynek -
głupio dałeś się wkręcić. Próbujesz coś mówić,
ale zamiast słów z ust ci wychodzą bąbelki
- pyk, pyk, i zatrzaskują się drzwi. Dobra -
myślisz, trzeba się obudzić. Ojcze nasz,
któryś jest w niebie - czy jakoś tak. Co dalej?
Pająk! Pająk spadł z sufitu! Żeby ci tylko
nie wszedł do ucha, cholera, tylko nie to!
I już stoisz i patrzysz, a przed tobą, o zgrozo!
Jesteś zdziwiony wyrazem własnej twarzy -
zero subtelności. A teraz suspens: pająk
pakuje ci się do ust, a ty leżysz tam - pyk -
z rozdziawioną gębą, jakbyś w pociągu spał.
Śniło mi się, że będziesz się bał
Więc świat nie mieści się w głowie, zmieścił się w bucie,
który nie przypomina buta, ewentualnie wcale nim
nie jest - tętni w mętnej wodzie, z trudem się przetacza
i bez trudu ginie. Żyjątka tego świata są białkową strukturą,
myślą i czują - nazwano ich ludźmi. Fantomowy
ból każe się spieszyć, więc: odchodzą, wracają, zdyszani,
zziajami (ta narracja powtórzeń jest przecież urocza),
a są i tacy, co znają watahy cieni, które im złorzeczą.
Uciec w bezruch, czy tuptać w tym kole?
Śniło mi się, że będziesz się bał,
tymczasem w innym bucie, który nie przypomina buta,
ewentualnie wcale nim nie jest, tętni
inny świat, hodowla innej struktury białka, która myśli i czuje.
Wszystko wszystkiemu życzy szczęścia,
ale to nie pociecha - żyjątka umierają.
Jonasz
J. odwrócony twarzą do ściany łapczywie połykał każdy kęs
powietrza, jak ryba wyrzucona z akwarium. Czasem pukał
w ścianę - ta doskonała obojętność świata. Więc
przyszło mu umierać w brzuchu wieloryba?
O, jeszcze trzyma ból na smyczy, O, jeszcze spróbuje to przebić
papierosem, O! Jeszcze wdech, O! Jeszcze wydech
- więcej, więcej nonszalancji! O! Nie będzie łatwo. O-
N - a, ostrożnie stawia kroki, ledwo się trzyma poręczy.
Z ceglastej ściany tryska napis, jak fontanna z oparów
absurdu, tryska prosto w twarz: Zakład czynny całą dobę.
Wciągając powietrze smakowała umarłych, sprawdzała
nadgarstki - nic nie znalazła. Tętno, tętno! Więcej tętn -
A tu - turla, rla, rla się wózek po betonie, kółka
skrzypią: zip, zip, dziwnie skulony człowiek w prześcieradle
stygnie jak odcięta dłoń niedbale rzucona w śnieg
- i już, wystarczy, ciiii
S - zaaaa, na planie! Wystarczy tej nonszalancji!
Trzeba biec, wiatr szarpie za włosy, trzeba się schować
w płaszczu. A na dziedzińcu mgła, jak sponiewierana biel,
więc biegnij w te mgłę, szalone tętno zostaw pod skórą -
mniej więcej wtedy, a teraz jest tak: żałobnicy.
Z balonikami, balkonikami, z pomponami i robak:
spacerują po krawędzi szklanki
O Ester:
umrzesz, umrzesz, umrzesz i będziesz nagusieńka
jak cię Pan Bóg stworzył, tak cię Pan Bóg zabierze -
nogami do przodu. Kap, kap, kap, spływasz. Quo?
Vadis, mówię do niej, a z ust płynie mi woda,
i wodę mam w płucach ciemniejszą o jeden ton, i
myślę wciąż o topielcach, i o ich cienkich, sinych
wargach. O Ester, będziesz sama, samiusieńka
żadnych innych stworów, ani forsy, i będziesz
zjawiskiem, zjawą, tak naprawdę niczym; a teraz
leżę w trawie, i jestem trawą, śmiech mi wykrzywił
twarz, leżę tu i nie potrafię tego dobrze opisać
(osobliwe); a pod ziemią robale - też chcą żyć
i coś muszą jeść - jeść & jeść bez końca - ich Bóg
jest słabszy, jak ten wiersz, który jest trucizną,
jadowitym pająkiem - zatruje mnie, ciebie i całkiem inny
wiersz. Tak Ester, chodzi tylko o to, by nie dać się
sfiksować w pierwszej kolejności, więc leżę, palę
dym się unosi: okno / oddech się uspokaja. Enter
Bożątko
Wolałbyś być głupi, czy mieć siedem dziur w głowie? - MLB
Niekochanego nikt jeszcze nie nazywał niekochanym
- zobacz ile straciłeś nie pozwalając siebie kochać.
Przechodzisz z rąk do rąk, jak kostropaty krasnolud,
a potem drobisz nogami w pobliżu pociągu,
który miał cię zawieźć do domu - a on?
Jedzie bez ciebie - balum, balum - ale co tam,
wzorcowy poeta zawsze będzie wzorcowy - nawet tu,
na miejscu, i tak przywalony umownym sztafażem
inności - to ona, MISTRZU, Bożątko, spódnica
puka w twój zapowietrzony kaloryfer i woła
spod śladów twojego kciuka, bo równać należy
w górę, i czeka na pograniczu nośnych metafor,
które graniczą z szalbierstwem języka - do czasu.
Ma siedem dziur w głowie i już nie jest głupia.
Bluff
Agentka Skali jest teraz zajęta (nazwijmy ją Ślepym
Losem, bo muszą być jakieś pryncypia), robi właśnie
behawioralną sesję twardym facetom, którzy boją się
posądzenia o pedalstwo. Więc wybijają to sobie z głowy
tępą łyżwą - jak Tom Hanks w Caste away’u - i molestują
swoje zegarki, by zmniejszyć dystans od płynącego tu
do wpływającego teraz, a potem odprawiają Piętaszka
daleko, daleko za drzwi. Spójrz, ile kryje się za nimi
próżnego, jak się unoszą próbując opiewać czołgi, markują
wysokie "c".
Płynące teraz
Zaprosisz klauna? Powinien być prawdziwy
nieśmiało zgłaszam swój akces. Spójrz,
się odsłaniam od pasa w dół, ale do rzeczy -
zostawiłaś psa, i tusz do rzęs - chyba się wyrzygam.
Piłem, piję, uczę się oddychać;
śni mi się pogrzeb za pogrzebem, pieprzony pies
wyje & wyje (to już nie jest śmieszne).
Dziś w nocy umrze ktoś, z kim nigdy się nie spotkam.
W całej nieskończoności świata miniemy się tak
bez śladu. Pojutrze zaczną kopać dół,
schylą się nad nim czyjeś mokre plecy, żuki prysną
w stronę miasta - ja to widzę, tak bez przerażenia -
całe to misterium śmierci i wszystko co potem:
pogrzeb, feeria kwiatów, wstążek i błoto,
które pożre trawę, wiosnę i wszystkie te cmentarne
rekwizyty, a potem pożre mnie. A póki co
jest zima, a ty szorujesz jakiś kibel w Chicago,
bo tam jest ciepło, i wszystko jest takie duże,
ocean, i palmy są prawdziwe - ja to widzę, tak
bez przerażenia, więc pojutrze barbecue w ogrodzie?
W stronę hetero
Obracam się na brzuch i zasypiam z dupa odwróconą do sufitu
tak dla odmiany.
Charles Bukowski
Wyrzuć z siebie kurew, która ci wmawia, że jesteś homoseksualistą,
a pojawi się forma. I jakże piękny będzie ten dzień, gdy zasiądziesz
do stołu, jak ludzie, którzy jedzą dużo, bo wcześniej nie mieli nic; ach
i wesoły będzie następny poranek, kiedy znów zasiądziesz, jak tamci,
i będziesz pił, jadł, i pił, i spróbujesz zrobić coś na zapas, i na tym tylko
się skupisz; aż zaśnie karp na półmisku Cwibel & Mustel w żelatynowej
kołderce, a Charles Bukowski powie ci, że możesz go sobie wsadzić
i już - ale spróbuj stamtąd wyjść, i przez neurotyczne okno też spróbuj,
i powiem ci coś - będzie strasznie wysoko, i w ogóle się nie otworzy;
a Charles Bukowski będzie się z ciebie śmiał, że masz za krótkie nogi.
Ewolucyjna tęsknota pingwina
Śmierć przez utopienie lekka nie jest
i to mu nie grozi, choć ciągle jest zdany
na łaskę tlenu. Nie sieje, nie orze,
a żywi go Pan. Nie zrodzony, nie stworzony
i niewspółistotny Ojcu. - Swimming
in the sea is a great fun - siii - nawet
w lodowatej wodzie. A potem chodzi
wyprostowany jak człowiek i marzy
o lataniu zmuszając prawdę do ucieczki.
I czeka, czeka - cudownie przeznaczone
do dalszej obróbki pomysłowe białko.
Zapytałam, dlaczego to zrobił
Bo ceni różnorodność - odpowiedział facet co zdradził
i zdradzi jeszcze nie raz. Potem mówił o kulturze fiuta
i murzyńskich biodrach - dużych, przepastnych,
o których marzy Kuba B, bo:
demona murzyńskiej dupy nie wypędzi się z łba
czytając Spinozę czy Freuda - to instynkt
przeciwny skokowi. Siedzę w fotelu i czuję jakbym szła;
jakbym szła długą nocą - za nim i po niego,
a przecież nikt nie jest taki specjalny.
Odprysk Ducha -
najwspanialsza rzecz, jaką wszyscy dzielimy.
- Niech pani tak nie mówi, będę wył - powiedział
facet, który zdradził i zdradzi jeszcze nie raz.
Skąd ma wiedzieć dlaczego ten płacz?
Opanował się i wszystko jest ok. -
trumna na swoim miejscu, i ładnie zamknięta;
Orkiestra dęta gra Marche funebre Chopina,
słońca nie ma - a życie jest.
Spis treści:
1. Horse sense
2. Romantyczność
3. A jeśli nie wrócę? Strach pomyśleć
4. A ja mam właśnie napad paraliżu
5. Gangbang
6. Itencjał Zoldy
7. Matka nigdy się nie uśmiecha – modli się
8. Elegnccy, elokwentni
9. Zacznijmy od trzciny. Za domem jest
10. Słowo, co spało
11. V kolumna
12. Kwestionariusz wsobny
13. Skarga zegarka
14. Po oczach
15. Powiedziałeś
16. Umrzeć we śnie. Leżeć
17. Ochłodzenie
18. O.
19. In flu. Spowiedź poety
20. Wibrujące ucho
21. Wszystko w rękach konia
22. Światło
23. Miłość
24. Umarł
25. Hello, hello Helenko, jak ci się pasie
26. Pyk, pyk
27. śniło mi się, że będziesz się bał
28. Jonasz
29. O Ester:
30. Bożątko
31. Bluff
32. Płynące teraz
33. W stronę hetero
34. Ewolucyjna tęsknota pingwina
35. Zapytałam dlaczego to zrobił
Aleksandra Zbierska
Wibrujące ucho
Stowarzyszenie Zywych Poetów Brzeg Wydawnictwo RED, 2009-09-08
Nota:
Wibrujące ucho, ucho rozedrgane, wpadające w rezonans, szeroko otwarte na każdy dźwięk, szelest. Stąd bierze się literatura uważna i przenikliwa, która pozwala odkrywać świat na nowo i ciągle na nowo. To tak jakby swoje ucho odłączyć od siebie i odejść – zostawić je pośród tylu ciągle ważnych rzeczy. Co się dzieje z nami, gdy zostawiamy ucho? Co się dzieje z uchem? Co się dzieje ze światem – gdy zamienia się w feerię dźwięków, słów, monologów, ale również pauz. Aleksandra Zbierska nie odpowiada na żadne z tych pytań. Tylko nasłuchuje, ciągle nasłuchuje.
Ryszard Chłopek
* Księgarnia internetowa
[1] http://sklep.poezja-polska.pl/index.php?p128,red-nr-1-2009-tomik-wierszy-aleksandry-zbierskiej
* /Wibrujące ucho
* /Wibrujące ucho - recenzje
* /Panoptikon
* /Panoptikon - recenzje
* /Varia
* /Publikacje
* /Nowe teksty - publikacje)
* /Video
Źródło: "http://www.poewiki.org/index.php/Strona_osobista:Aleksandra_Zbierska"
.
.
.
Aleksandra Zbierska WIBRUJĄCE UCHO
Horse sense
Tak, miał coś na swoją obronę - nie chciał
zrobić jej krzywdy, ale odróżniał myśli od żądz.
Widział Anioły wokół jej głowy i puszczały mu nerwy.
Rzeczy toczyły się w swoje strony -
nie zdążyła zamknąć oczu. Anioły spadły,
przenicowały ciemność;
to był jego pierwszy, tak naprawdę bliski kontakt
z kobietą. Był zdrowy. Napisał później
list opatrzony przez więzienne władze dopiskiem
horse sense: że strasznie go wkurwiało bicie
jej serca. Do obłędu. Aż nie pojawił się gość
i powiedział - zrób to, a dziś jeszcze będziesz
ze mną w raju. Ale skłamał, bo dziś to wczoraj.
I znowu tu siedzi, tak blisko, że bardziej
się nie da - pokazuje w lusterku fragmenty mojego
umysłu. Patrz! Nie masz oczu, lecz behemotowe
zęby. Dwa razy dźgnąłem go nożem. Rozpuścił się,
ale znów jest świeży. Mamrocze coś, jak ostrzeżenie -
i jutro też będzie wczoraj, i pojutrze i poza-poza-
jutrze, umarli grzebią umarłych. Czy żyję,
nie wiesz?
Romantyczność
Zabiła karpia. Owinęła w kołderkę
i położyła się spać. Nie ma zwłok?
Nie ma zbrodni. Później, znaleziono zęby -
dzięki nim zdołano ją zidentyfikować.
[Uratujmy komuś życie!
To rozrywka dla prawdziwych ludzi,
takich jak ty, i jak ja]
Zdradzała dwóch facetów? Nie miała wstydu?
Wybaczysz jej. Ona nie żyje. Nie zapomnisz.
Mają to na taśmie.
A jeśli nie wrócę? Strach pomyśleć
co się czai za progiem: Eros jest barankiem, który czeka
na łaskę Bożą, choć nie ma pewności,
czy jej doczeka. 17:17. Co z tą trawą? Jest
pierwsza niedziela adwentu. Chciałabym położyć się
na trawie. Pokazałam mu
zdjęcia - ciemnoniebieskie fragmenty
uczynione z błyskawic - można zerknąć
i w głąb ziemi. Czy go zdradzam?
Jeśli wrócę przed świtem, nie zniknę -
chodzi o obiektywizm, a nie o świńską
gadkę - tak, pozwoliłam gnojkowi pieprzyć
od przodu i tyłu - niechże uczestniczy, tu nie ma
delikatnych uczuć. Chciałabym
położyć się na trawie. Być trawą,
w gruncie rzeczy.
A ja mam właśnie napad paraliżu
nie mogę oderwać oczu od zakonnicy.
Obojętność wróbli świadczy o tym,
że czerń nie jest cudem. W gruncie rzeczy
więcej nic nie widać. Obok drzwi
ktoś szarpie się z klamką.
Skąd ten smród? To po gościu - odpowiada dziewczyna
kopiąc pościel w stronę pralni. To co,
on umarł?
Jego ręka, moja ręka - te obszary natury
wymagają więcej kontroli niż inne -
popijam pigułkę jego śliną. Od tego
można zacząć:
wsuwamy łóżka z powrotem pod ściany,
ściągamy powłoczki. Spytałam czy mnie kocha. -
miał usta pełne pierza, a ja napad paraliżu.
Brakuje mi zamknięcia
Gangbang
Dzieciak błaga o darowanie mu życia.
Trzyma się lodu, a jego dusza jest już
kulką - toczy się, coraz dalej i dalej
od niego (woda była czarna). A ten staruszek,
którego wczoraj okradli? Współczuję ludziom,
których się okrada, bo to obrzydliwe -
a nie dlatego, że mam miękkie serce. Rzeka
się ze mnie śmieje, aż piana jej wyszła
na usta, a przecież kłamię - bo rzeka
się nie śmieje, ani nie płacze - rzeka szumi,
pluszcze. Trzymam się lodu, kulka jest
coraz mniejsza, i toczy się dalej; na brzegu,
w trawie błyszczą zwierzęce oczy, albo
kawałki szkła (woda jest czarna, czarna!),
a świat jest takim ładnym snem.
Intencjał Zoldy
Stało się: odbezpieczyła granat, włożyła
w usta. Wykryto resztki nasienia
w odłamkach, grupa A rozeszła się
po świecie. Wszyscy oficerowie mają
przy sobie brąz. Śledztwo drga. Te drzwi
są zamknięte. Zajrzyjmy do środka:
Tristero zdejmuje wygięte okulary, patrzy
w lustro, widzi dym twarzy, powolne tempo
jego opadania i krztusi się ze śmiechu.
Nie walczy, nie ucieka: wolność
nie jest funkcją, w gruncie rzeczy,
ale dramat jednostki nie jest sednem
lustra, ani płonące szyby w Iraku,
ani chiński mur, ani nic, co jest widoczne
z kosmosu - jedynie dym uwięziony
w pozbawionym znaczenia momencie -
moment pozbawiony wieczności.
Matka nigdy się nie uśmiecha - modli się
o powołanie dla mnie, ale ja nie mam skłonności
mistycznych. Lubię różowe mydełka, balsamy do ciała
i kulki z płynem do kąpieli. - Mamy tu
do rozważenia kwestię wiary, ale dopiero
po rozważeniu kwestii ciała - odezwał się głos (organista
grał pospiesznie). Trzeba go słuchać, jak deszczu
inaczej się zwariuje. Idziesz zapalić?
W trzeciej zwrotce będzie sprawa księdza,
w czwartej dzieciak go otruje, puenta będzie merkantylna -
uwaga, trudne słowa: firanki rzęs i ekskrementy
w jego leniwym oku.
Eleganccy, elokwentni
A ja mam właśnie okres chrześcijański. W
instynktownej piekarni siedzimy blisko siebie,
gejzer gorącej klatki schodowej próbuje
wywieźć w pole wszystkie matki robiąc głupie miny.
W cieniu sukienka w kwiaty, roślejsza
Dojrzalsza - przeznaczona przez naturę
dla szubrawca - okrywa podżegacza; a po drugiej
stronie łańcucha wulgarne twoje wargi
milczą: bierzesz pigułki? A ja mam właśnie
okres chrześcijański. Zgrzyt klucza w zamku
piętro wyżej. On schodzi w dół, widzi, zezuje,
w usta wkłada mi słowa nieznane. Obce. Tajemnicze.
Krwawiące. Pełne natychmiastowe: „kopula raza".
Sejsmografy rejestrują mówienie językami.
Zacznijmy od trzciny. Za domem jest
pole. Ciało ciągnie mnie w stronę światła
w tę i z powrotem.
Za każdym razem, gdy myślę, że nie zdążę
i przez dziurkę od klucza wlatują trzmiele,
otwieram usta i nie oddycham.
Lekarz, który przyszedł do mojego ojca
wyglądał na takiego, co nigdy nie miał kobiety.
Pomyślałam - beniaminek - taki niewiele może
pomóc przy martwicy stóp.
Patrzy jakby patrzył na turkusowe kopuły,
strzeliste minarety, pękniętą czarę chrzcielnicy
i jej szczęśliwą ranę. Z natury tak delikatny
grzebie we wnętrznościach, ponieważ choroba
to piękno. Był szpital w podcieniach, sadza
nad łęgami i jeszcze dziury w wodzie, gdy ojciec
rzucał kamieniami z okna. Córka nie chce
być świętą w niewoli. Ładna jest krew
zmieszana z piachem.
Słowo, co spało
Co robisz w tej muszli słoneczny chłopczyku?
Co robi z tobą makowa panienka? - Słyszę! Wszystko -
cisza jest najpiękniejszą muzyką,
podlega wielu wpływom i czerpie z wielu źródeł; widzę
np. światło dzienne: nie miałem pojęcia, że jest tak wrzaskliwe.
Mówię! Bo czuję się zmuszony.
V kolumna
Zatrzymaliśmy się, żeby popatrzeć
na księżyc i Zaratustra
powiedział:
Chwiejecie się tak dziwnie.
Wstyd przed księżycem.
Kwestionariusz wsobny
Każda odpowiedź "nie wiem" może być wykorzystana przeciwko,
a nieudzielenie odpowiedzi na pytanie będzie karane fangą w nos.
Zbigniew Machej
Kto to jest Zbigniew Machej? Dlaczego nie urodził się, jako Tymoteusz
Karpowicz? Pod jaką inną gwiazdą, jeśli nie wieloramienną? Co przeżył
w dzieciństwie, a czego nie przeżył, że musiał debiutować pod własnym
imieniem, i skąd się wzięło to imię Zbigniew? Czy ma psa? Jak ten pies
się wabi? A jeśli nie psa, to może kota? Albo inne zwierzę, które można
mieć? A jeśli nie można, to czemu? Czy jest przeczulony? I czy się dusił
we własnej skórze, z powodu spuchniętego języka? Czy myślał już wtedy
o tym, jak się miesza języki? I na czyj obraz i na czyj użytek? I na czyje
podobieństwo przyłożył siekierę do granic języka, i gdzie je odnalazł?
I kiedy? I czy były to granice odzyskane? Czy dało się je poprzesuwać?
A jeśli nie, to czy przyłożył siekierę do własnych korzeni, czy tylko do
korzeni Karpowicza? I czy było to wszystko takie polskie, nasze?
Czy ma inną kobietę? I od jak dawna? Czy ochrzcił tę kobietę ogniem
i rózgą żelazną? I jak to się robi? A może woli mężczyzn? A jeśli tak,
to jakich? I dlaczego? A może nie lubi pytań osobliwych? Czy jest
głosem wołającego na puszczy, czy tylko wilczym echem?
A czy Karpowicz udzielił odpowiedzi? A jeśli tak, to na jakie pytanie?
A jeśli nie, to czy otrzymał fangę w nos? A jeśli Zbigniew Machej jest
nadal poetą, to czy on jest taki polski, nasz? I to, czego nam życzył
na rok 2003 jest wciąż aktualne? Nam, czyli komu?
Skarga zegarka
Przychodzi studentka cienka jak zapałka,
zaraz się zacznie rozbierać. Na razie pali.
A mnie się chce płakać, dokładnie nie wiem
czemu. Mówię, że z ust płynie mi woda, i
wodę mam w płucach ciemniejszą o jeden
ton, i że myślę wciąż o topielcach, i o ich
cienkich, sinych ustach. Byłoby dobrze
gdybym zapamiętał, że nazwała mnie
wtedy kłamcą; a teraz leżę w trawie.
I jestem trawą. Szkło wykrzywiło mi
Policzki. Leżę tu i nawet nie potrafię
tego dobrze opowiedzieć. Osobliwe -
byłem wierny.
Po oczach
Leżał w wózku z brajlowskim wydaniem
Pynchona. Przyjrzałam mu się z bliska:
miał przytrzaśnięte palce. Rozważając
swoje kłopotliwe położenie uniosłam się
nad nim, a z jego ucha wyfrunęły miriady
nietoperzy i zamarzły w powietrzu. Tak,
oznajmił - najważniejsze są relacje
między elementami w jednym tylko punkcie
trajektorii lotu - w punkcie tu i teraz.
Kiedyś będę musiała wziąć w obronę
to, czego nie widzę. Coś tu nie gra. Instalują
skrzydła schodów, miriady ciał zostają
odwrócone, pękają pęcherzyki wypełnione
wodą, ktoś ma kłopoty z oddychaniem;
a wózek stoi jak stał. To było tak
naturalne, jak naturalna jest skłonność
do kłamstwa. Wdmuchuję tlen przez słomkę,
bo on wydmuchiwał krew. I czytał, przysięgam.
Powiedziałeś
iż pójdziemy tam razem albo nigdzie.
Czytałam, że drzwi może nie być, ale są okna,
a Pan je otwiera na trumny zmurszałe.
Popiół po nas zwyczajnie się rozproszy -
można się wzruszyć, naprawdę,
a ty sobie patrzysz - dziękuję,
że mną potrząsasz. Trzeba mi więcej
optymizmu, więcej prostoty.
Coś mnie wyrzuca poza zdjęcia, które oglądasz
(nieprawda, że nie mam hamulców, ja tylko ich
nie używam), pozwalam sobie na śmiech
i biorę go w cudzysłów. Na mszy za zmarłych
pokazałam język i dostałam w mordę -
przepraszam - ufam, jak zwierzę w robaki
i liście, że boli tylko to, co ożywione.
Niech gniją w spokoju, którzy jeszcze kaszlą,
a ty? (Ponad godzina autobusem i pieszo).
W drodze do pracy, w drodze do domu.
Umrzeć we śnie. Leżeć
jak żółw w przewróconym pancerzu
cierpliwie znosząc śmiertelną niezgrabność -
to głupie tak nie móc przestać
o tym myśleć. Próbuję czytać: "Życie w Systemie
jest, jak jazda po bezdrożach autokarem
kierowanym przez maniaka gnanego myślą
o samobójstwie, choć właściwie, facet jest
sympatyczny, opowiada dowcipy przez głośniki".
Skąd w mojej głowie usta pełne kurzu?
Obserwuję każde przymierzane słowo. Śmierć –
mogłaby pojawić się w każdej chwili i mnie
zaskoczyć; ponoć, w chwili śmierci staje przed oczami
całe życie - odurzający, odkurzony melodramat
wielkich odruchów i małych draństw; wracam
do Pynchona: "Roger budzi się na moment,
mruczy: "Kurwa, to obłęd" i zapada z powrotem
w sen" - sens śmiertelności? Poruszać się
w jej objęciach, gdy wszystko więdnie,
paczy się, upada. To głupie tak nie móc przestać
o tym myśleć.
Ochłodzenie
Barman powiedział, że trzeba udawać. Nalał mi Guinnessa
i narysował na dłoni wszystkie sprawy. I roztopiliśmy się -
tak właśnie to czułam, a właściwie tak dokładnie było -
przyjemne wrażenie bycia wszystkim naraz. Wróciłam,
do jakiegoś domu, do jakiegoś mężczyzny, zaparzyłam mu
herbatę. I nasze życie minęło. W innym czasie: 8 minut
doskonałości, uciekanie i gonienie - to tu, to tam -
czyjeś łóżko, czyjaś ręka zamykająca drzwi. A teraz?
Moja głowa zapadła się w poduszkę - można to nazwać
kryzysem sumienia (nie pamiętam, bo nie chcę pamiętać).
Ponieważ czyny zamazują się wzajemnie niedługo znikną
wszystkie symptomy. Dojmująco zimny ten wieczór -
z niewiadomego powodu znów jestem po tamtej stronie.
O.
Kiedy myślę: niepokojąca
natura nonsensu - widzę obraz bitwy
o przegrane sprawy, walkę woli - tej,
która przypala ci papierosa (kobiety
tak nie robią). Przejmująco zimny ten
wieczór - jeden fałszywy krok,
a wpadniemy z powrotem w sidła starych
nawyków. Ponieważ mam nóż między
zębami jestem sprokurowaną squaw -
bez ust i języka - w imię Ojca i Syna -
zgadzam się na eleganckie oddzielenie,
bez łkań i innych dźwięków.
In flu. Spowiedź poety
Przyszłości nie ma, nie można jej mieć.
'Tu i teraz' należy do mnie.
I owszem, wysmarkałem się w zajebiście drogą
firanę na parapetówie u znajomych - because?
Jestem na etapie shita, więc ślizgam się
po wszystkim. Say Alleluja materio! W ruch!
O całowaniu redaktorskich klamek i o tych
wszystkich subtelnościach nie wiem nic, i,
uprzedzając następne pytanie - tak! Jestem
prosty, a nawet uproszczony. Harmonia
przyrody nad moją głową, tyrania wspomnień
we mnie - to wszystko płynie w stronę światła.
A światło? Jest gdzieś na zewnątrz, tam,
gdzie je zostawiłem. Macham mu na pożegnanie.
Wibrujące ucho
Nie mogę spać kochanie - obłęd
kapitalizmu i innych izmów, casus
wody & ciała, a przecież mogłabym
tak siedzieć teraz z tobą i milczeć.
Sherry płynie, że hej! Szczekają psy
snu - to twoje psy. Zamieniam się
w słuch, i jestem słuchem: dźwięk
wchodzi mi do środka ciemniejszy
o jeden ton. I oto chwila pełnego
patosu: wodorosty podeszły pod
drzwi - totalna mobilizacja szumu.
Wszystko w rękach konia
Nie mam kontaktu z końmi - to przez mój lęk
wysokości - półtora metra od ziemi czuję się
nieswojo. Spotykam jeżdżących konno:
klasycznie i fanów stylu western, ale nigdy
nie spotkałem się z bezpośrednimi konfrontacjami
przedstawicieli tych opcji - każda z frakcji
znajduje milion argumentów pokazujących wyższość
swojego stylu i absurdalność drugiego.
Jak to jest np. z płetwonurkami? Ci z płetwami
śmieją się z tych bez? Albo, bezdechowi uważają,
że pływający w akwalungach to cieniasy?
Światło
Spało w trumnie i nie wierzyło w śmierć.
Przyjdą ze świata mu współczuć i wszystkim
mutacjom rąk, rękawów, nóg, kieszeni.
Zgniła zieleń, barwy trupie w basenie wody
nieruchomej fałszywe odbicie - smutek, smutek obecny
wszędzie. Tak, tak, trzeba dokądś iść.
Nadstawiam tyłek (miłość nigdy nie wychodzi
z mody) i nie - nie proszę, tylko się grzecznie
domagam. Spał. Mam go przekłutego igłą, na liście
w 2D.
Miłość
Dać dupy, ckliwie się ścigać, possać ducha
i zwinąć forsę, żeby się nie zorientował; wydąć usta
w przydługim pocałunku, znaleźć cel tej gry:
Wiesz, kurwa, tylko miłość się liczy.
A i jeszcze tańczyć, zdradzać i być zdradzanym,
srać na społeczeństwo i srać na rodzinę,
i dbać, żeby nic przypadkiem nie urodzić:
To takie wyczerpujące to wiesz – macierzyństwo.
I tak w kółko, koronkowe majteczki, szpicruta,
ssanie konta i kolacja z jego znajomymi, na której
musisz mieć wysokie buty i wąską miniówę:
I rozchyl nogi kochana, niech zobaczą trochę cipy.
Umarł
leży martwy, zwyczajnie, jak zawsze
leżą martwi, jakoś nie specjalnie ciężko,
choć po trupiemu, z na zawsze załamaną
głową na poduszce. Nim zstąpi duch, by
odnowić oblicze ziemi, on tej ziemi nabierze
do płuc. Zapalę papierosa i puszczę smużkę
dymu, bo łkanie, nawet jeśli szczere
wydaje się być niewłaściwe lub co najmniej
nie tyczy się jego. Pamiętam jak mówił:
Boga nie ma, a jeśli jest, to złożył nas w ofierze
przypadku, do którego należy. Płakać
powinny matki, że muszą rodzić dzieci;
szczęśliwi są tylko ci, którzy już umarli.
Myślę umarł, pójdę żyć.
Hello, hello Helenko, jako ci się pasie
Bo mi się przyśniło, że to będzie pieśń miłosna
czytana od tyłu, więc dobrze by było, gdyby padał
deszcz i drgała jakaś struna - tęsknoty na przykład,
a okno niedomknięte tłukło się o ścianę. I żeby było
smutno. Podpiszę bez sankcji, bo rzeczywiście pada
i jest zupełnie zimno, drętwieje mi ręka (podobno
to od serca - zawzięte, jak Żyd w tańcu, nic więcej
nie może). Więc znów mnie niesie. Owa pieśń? Czym
jest w istocie? Stanem hiperłącza, milczącą zmową
śmiertelnych przeciwko śmiertelności, bo jeśli jest
Corpus delicti, to musi gdzieś być motyw. Otóż to:
nie potrafię dłużej się bronić. Bo mi się przyśniło,
że to będzie taka pieśń miłosna czytana od tyłu,
więc: tęsknię, tęsknię, i wtedy, kiedy rąbię drewno
do kominka, i podczas każdej prostej przyjemności,
i nawet wtedy, kiedy już nie pada, a wszystkie okna
są dawno zamknięte - na szczęście - i wcale nie jest
mi smutno. Więc sza! Ani słowa w następnej linijce.
Pyk, pyk
Śni ci się, że musisz wstać, że za chwilę
gdzieś się spóźnisz. Patrzysz - jest zegarek,
ale nie ma żadnego czasu, tylko sprężynki -
pyk, pyk. I myślisz: materia jest fałszywa.
I już wiesz, że jesteś jedną z tych sprężynek -
głupio dałeś się wkręcić. Próbujesz coś mówić,
ale zamiast słów z ust ci wychodzą bąbelki
- pyk, pyk, i zatrzaskują się drzwi. Dobra -
myślisz, trzeba się obudzić. Ojcze nasz,
któryś jest w niebie - czy jakoś tak. Co dalej?
Pająk! Pająk spadł z sufitu! Żeby ci tylko
nie wszedł do ucha, cholera, tylko nie to!
I już stoisz i patrzysz, a przed tobą, o zgrozo!
Jesteś zdziwiony wyrazem własnej twarzy -
zero subtelności. A teraz suspens: pająk
pakuje ci się do ust, a ty leżysz tam - pyk -
z rozdziawioną gębą, jakbyś w pociągu spał.
Śniło mi się, że będziesz się bał
Więc świat nie mieści się w głowie, zmieścił się w bucie,
który nie przypomina buta, ewentualnie wcale nim
nie jest - tętni w mętnej wodzie, z trudem się przetacza
i bez trudu ginie. Żyjątka tego świata są białkową strukturą,
myślą i czują - nazwano ich ludźmi. Fantomowy
ból każe się spieszyć, więc: odchodzą, wracają, zdyszani,
zziajami (ta narracja powtórzeń jest przecież urocza),
a są i tacy, co znają watahy cieni, które im złorzeczą.
Uciec w bezruch, czy tuptać w tym kole?
Śniło mi się, że będziesz się bał,
tymczasem w innym bucie, który nie przypomina buta,
ewentualnie wcale nim nie jest, tętni
inny świat, hodowla innej struktury białka, która myśli i czuje.
Wszystko wszystkiemu życzy szczęścia,
ale to nie pociecha - żyjątka umierają.
Jonasz
J. odwrócony twarzą do ściany łapczywie połykał każdy kęs
powietrza, jak ryba wyrzucona z akwarium. Czasem pukał
w ścianę - ta doskonała obojętność świata. Więc
przyszło mu umierać w brzuchu wieloryba?
O, jeszcze trzyma ból na smyczy, O, jeszcze spróbuje to przebić
papierosem, O! Jeszcze wdech, O! Jeszcze wydech
- więcej, więcej nonszalancji! O! Nie będzie łatwo. O-
N - a, ostrożnie stawia kroki, ledwo się trzyma poręczy.
Z ceglastej ściany tryska napis, jak fontanna z oparów
absurdu, tryska prosto w twarz: Zakład czynny całą dobę.
Wciągając powietrze smakowała umarłych, sprawdzała
nadgarstki - nic nie znalazła. Tętno, tętno! Więcej tętn -
A tu - turla, rla, rla się wózek po betonie, kółka
skrzypią: zip, zip, dziwnie skulony człowiek w prześcieradle
stygnie jak odcięta dłoń niedbale rzucona w śnieg
- i już, wystarczy, ciiii
S - zaaaa, na planie! Wystarczy tej nonszalancji!
Trzeba biec, wiatr szarpie za włosy, trzeba się schować
w płaszczu. A na dziedzińcu mgła, jak sponiewierana biel,
więc biegnij w te mgłę, szalone tętno zostaw pod skórą -
mniej więcej wtedy, a teraz jest tak: żałobnicy.
Z balonikami, balkonikami, z pomponami i robak:
spacerują po krawędzi szklanki
O Ester:
umrzesz, umrzesz, umrzesz i będziesz nagusieńka
jak cię Pan Bóg stworzył, tak cię Pan Bóg zabierze -
nogami do przodu. Kap, kap, kap, spływasz. Quo?
Vadis, mówię do niej, a z ust płynie mi woda,
i wodę mam w płucach ciemniejszą o jeden ton, i
myślę wciąż o topielcach, i o ich cienkich, sinych
wargach. O Ester, będziesz sama, samiusieńka
żadnych innych stworów, ani forsy, i będziesz
zjawiskiem, zjawą, tak naprawdę niczym; a teraz
leżę w trawie, i jestem trawą, śmiech mi wykrzywił
twarz, leżę tu i nie potrafię tego dobrze opisać
(osobliwe); a pod ziemią robale - też chcą żyć
i coś muszą jeść - jeść & jeść bez końca - ich Bóg
jest słabszy, jak ten wiersz, który jest trucizną,
jadowitym pająkiem - zatruje mnie, ciebie i całkiem inny
wiersz. Tak Ester, chodzi tylko o to, by nie dać się
sfiksować w pierwszej kolejności, więc leżę, palę
dym się unosi: okno / oddech się uspokaja. Enter
Bożątko
Wolałbyś być głupi, czy mieć siedem dziur w głowie? - MLB
Niekochanego nikt jeszcze nie nazywał niekochanym
- zobacz ile straciłeś nie pozwalając siebie kochać.
Przechodzisz z rąk do rąk, jak kostropaty krasnolud,
a potem drobisz nogami w pobliżu pociągu,
który miał cię zawieźć do domu - a on?
Jedzie bez ciebie - balum, balum - ale co tam,
wzorcowy poeta zawsze będzie wzorcowy - nawet tu,
na miejscu, i tak przywalony umownym sztafażem
inności - to ona, MISTRZU, Bożątko, spódnica
puka w twój zapowietrzony kaloryfer i woła
spod śladów twojego kciuka, bo równać należy
w górę, i czeka na pograniczu nośnych metafor,
które graniczą z szalbierstwem języka - do czasu.
Ma siedem dziur w głowie i już nie jest głupia.
Bluff
Agentka Skali jest teraz zajęta (nazwijmy ją Ślepym
Losem, bo muszą być jakieś pryncypia), robi właśnie
behawioralną sesję twardym facetom, którzy boją się
posądzenia o pedalstwo. Więc wybijają to sobie z głowy
tępą łyżwą - jak Tom Hanks w Caste away’u - i molestują
swoje zegarki, by zmniejszyć dystans od płynącego tu
do wpływającego teraz, a potem odprawiają Piętaszka
daleko, daleko za drzwi. Spójrz, ile kryje się za nimi
próżnego, jak się unoszą próbując opiewać czołgi, markują
wysokie "c".
Płynące teraz
Zaprosisz klauna? Powinien być prawdziwy
nieśmiało zgłaszam swój akces. Spójrz,
się odsłaniam od pasa w dół, ale do rzeczy -
zostawiłaś psa, i tusz do rzęs - chyba się wyrzygam.
Piłem, piję, uczę się oddychać;
śni mi się pogrzeb za pogrzebem, pieprzony pies
wyje & wyje (to już nie jest śmieszne).
Dziś w nocy umrze ktoś, z kim nigdy się nie spotkam.
W całej nieskończoności świata miniemy się tak
bez śladu. Pojutrze zaczną kopać dół,
schylą się nad nim czyjeś mokre plecy, żuki prysną
w stronę miasta - ja to widzę, tak bez przerażenia -
całe to misterium śmierci i wszystko co potem:
pogrzeb, feeria kwiatów, wstążek i błoto,
które pożre trawę, wiosnę i wszystkie te cmentarne
rekwizyty, a potem pożre mnie. A póki co
jest zima, a ty szorujesz jakiś kibel w Chicago,
bo tam jest ciepło, i wszystko jest takie duże,
ocean, i palmy są prawdziwe - ja to widzę, tak
bez przerażenia, więc pojutrze barbecue w ogrodzie?
W stronę hetero
Obracam się na brzuch i zasypiam z dupa odwróconą do sufitu
tak dla odmiany.
Charles Bukowski
Wyrzuć z siebie kurew, która ci wmawia, że jesteś homoseksualistą,
a pojawi się forma. I jakże piękny będzie ten dzień, gdy zasiądziesz
do stołu, jak ludzie, którzy jedzą dużo, bo wcześniej nie mieli nic; ach
i wesoły będzie następny poranek, kiedy znów zasiądziesz, jak tamci,
i będziesz pił, jadł, i pił, i spróbujesz zrobić coś na zapas, i na tym tylko
się skupisz; aż zaśnie karp na półmisku Cwibel & Mustel w żelatynowej
kołderce, a Charles Bukowski powie ci, że możesz go sobie wsadzić
i już - ale spróbuj stamtąd wyjść, i przez neurotyczne okno też spróbuj,
i powiem ci coś - będzie strasznie wysoko, i w ogóle się nie otworzy;
a Charles Bukowski będzie się z ciebie śmiał, że masz za krótkie nogi.
Ewolucyjna tęsknota pingwina
Śmierć przez utopienie lekka nie jest
i to mu nie grozi, choć ciągle jest zdany
na łaskę tlenu. Nie sieje, nie orze,
a żywi go Pan. Nie zrodzony, nie stworzony
i niewspółistotny Ojcu. - Swimming
in the sea is a great fun - siii - nawet
w lodowatej wodzie. A potem chodzi
wyprostowany jak człowiek i marzy
o lataniu zmuszając prawdę do ucieczki.
I czeka, czeka - cudownie przeznaczone
do dalszej obróbki pomysłowe białko.
Zapytałam, dlaczego to zrobił
Bo ceni różnorodność - odpowiedział facet co zdradził
i zdradzi jeszcze nie raz. Potem mówił o kulturze fiuta
i murzyńskich biodrach - dużych, przepastnych,
o których marzy Kuba B, bo:
demona murzyńskiej dupy nie wypędzi się z łba
czytając Spinozę czy Freuda - to instynkt
przeciwny skokowi. Siedzę w fotelu i czuję jakbym szła;
jakbym szła długą nocą - za nim i po niego,
a przecież nikt nie jest taki specjalny.
Odprysk Ducha -
najwspanialsza rzecz, jaką wszyscy dzielimy.
- Niech pani tak nie mówi, będę wył - powiedział
facet, który zdradził i zdradzi jeszcze nie raz.
Skąd ma wiedzieć dlaczego ten płacz?
Opanował się i wszystko jest ok. -
trumna na swoim miejscu, i ładnie zamknięta;
Orkiestra dęta gra Marche funebre Chopina,
słońca nie ma - a życie jest.
Spis treści:
1. Horse sense
2. Romantyczność
3. A jeśli nie wrócę? Strach pomyśleć
4. A ja mam właśnie napad paraliżu
5. Gangbang
6. Itencjał Zoldy
7. Matka nigdy się nie uśmiecha – modli się
8. Elegnccy, elokwentni
9. Zacznijmy od trzciny. Za domem jest
10. Słowo, co spało
11. V kolumna
12. Kwestionariusz wsobny
13. Skarga zegarka
14. Po oczach
15. Powiedziałeś
16. Umrzeć we śnie. Leżeć
17. Ochłodzenie
18. O.
19. In flu. Spowiedź poety
20. Wibrujące ucho
21. Wszystko w rękach konia
22. Światło
23. Miłość
24. Umarł
25. Hello, hello Helenko, jak ci się pasie
26. Pyk, pyk
27. śniło mi się, że będziesz się bał
28. Jonasz
29. O Ester:
30. Bożątko
31. Bluff
32. Płynące teraz
33. W stronę hetero
34. Ewolucyjna tęsknota pingwina
35. Zapytałam dlaczego to zrobił
Aleksandra Zbierska
Wibrujące ucho
Stowarzyszenie Zywych Poetów Brzeg Wydawnictwo RED, 2009-09-08
Nota:
Wibrujące ucho, ucho rozedrgane, wpadające w rezonans, szeroko otwarte na każdy dźwięk, szelest. Stąd bierze się literatura uważna i przenikliwa, która pozwala odkrywać świat na nowo i ciągle na nowo. To tak jakby swoje ucho odłączyć od siebie i odejść – zostawić je pośród tylu ciągle ważnych rzeczy. Co się dzieje z nami, gdy zostawiamy ucho? Co się dzieje z uchem? Co się dzieje ze światem – gdy zamienia się w feerię dźwięków, słów, monologów, ale również pauz. Aleksandra Zbierska nie odpowiada na żadne z tych pytań. Tylko nasłuchuje, ciągle nasłuchuje.
Ryszard Chłopek
* Księgarnia internetowa
[1] http://sklep.poezja-polska.pl/index.php?p128,red-nr-1-2009-tomik-wierszy-aleksandry-zbierskiej
Subskrybuj:
Posty (Atom)